piątek, 14 marca 2014

Umowa

   Arkadiusz bardzo źle znosił zaistniałą sytuację. Nie dlatego, że jego stan zdrowia był fatalny. Zdawał sobie sprawę z tego ile będzie kosztowało go udawanie przed światem, że jest umierający. Izabela również to wiedziała, dlatego pomagała mu jak tylko mogła. Zajmowała się bieżącymi sprawami, w ważniejszych pomagał jej Morten. Arkadiusz całymi dniami leżał w swoim łóżku, otoczony medykami, opiekunami i wszelkiego rodzaju służbą, którą dodatkowo podsycał Antonio zamartwiając się o najlepszego przyjaciela. Izabela nie chciała go denerwować. Wiedziała, że te tłumy pałętające się tam i na zad po jego sypialni doprowadzają go do szału, gdy tylko był na to odpowiedni czas wyganiała wszystkich i nakazywała trzymać się z daleka, bo Król "musi się zdrzemnąć". W rzeczywistości Arkadiusz wstawał, skakał, innymi słowy robił wszystko, żeby nie zastać się w miejscu. W tych ćwiczeniach wspierał go Finnegan, który wyjątkowo zżył się z mężem właścicielki.
   Po pewnym czasie Morten przejął całkowite panowanie nad Volterrą. Grał rolę "wypełniacza". Miał tylko udawać, że zajmuję się aktualnymi sprawami i świetnie mu to wychodziło. Izabela zadbała o interesy Arkadiusza w polityce zagranicznej w tym też kwestia wyścigów, co nie uszło uwadze ludu, który uznał, ze Izabelę w ogóle nie obchodzi stan zdrowia jej męża i tylko zależy jej na wyścigach.
   Każdego dnia do stolicy przypływały życzenia szybkiego powrotu do zdrowia i zapewnienia, że gdy tylko Arkadiusz dowie się kto stał za tym atakiem, głowy tych państw zerwą wszelkiego rodzaju kontakty z "królobójcami". Te wiadomości cieszyły władcę, bo to oznaczało, że jest godnym graczem na półwyspie Apenińskim.
   Ale w życiu Izabeli i Arkadiusza pojawił się kolejny problem związany z tą sprawą: Musieli podjąć decyzję wobec zamachowca. Oczywiście lud domagałby się skazania go na śmierć, ale oni nie mogli sobie na to pozwolić. To by oznaczało, że Król sam musiałby wykonać wyrok, a jego przerażała wizja, która go nawiedzała od ponad roku: młody żołnierz z Arezzo. Izabela wiedziała, że go to męczy, dlatego nie naciskała. Wolała poczekać, aż sam podejmie decyzje a wtedy ona mogłaby mu co najwyżej doradzić.
   Jednak dni się dłużyły, a Arkadiusz nie przejawiał jakichkolwiek chęci do zdecydowania o problemie. Izabela stwierdziła, że nie ma powodu by dłużej czekać. Wzięła ze sobą Marka i poszła "na spacer". Więźniów trzymano w twierdzy na wzgórzu pośród lasu, tam, gdzie kiedyś miała się ukryć przed atakiem.
Kazała służbie wskazać miejsce przetrzymywania zamachowca i zostawić ich tam samych.
   Siedział pod ścianą, przykuty do niej łańcuchami. Wyglądał jakby postradał zmysły. Szeptał coś do siebie w podnieceniu. Drgała mu dolna powieka na jego prawym oku. Był blady i wychudzony. Z początku nie zauważył, gdy Izabela usiadła naprzeciwko niego.

   -Czymże to zasłużyłem na to, żeby sama Najjaśniejsza Pani zechciała mnie tu odwiedzić? - zapytał a jego głos wskazywał na to, że spodziewał się jej wizyty. Był spokojny i opanowany.
   Jednak Izabela nic nie odpowiedziała. Siedziała nieruchomo i patrzyła mu w oczy. Po pewnym czasie zaczął się trząść, później wybuchnął:
   -O co ci chodzi kobieto!?
   -Ależ o nic. - odpowiedziała spokojnie nie ruszając się.
   Siedzieli tak jeszcze kilka minut. On dostawał szału. Nie mógł na nią patrzeć. Szukał wzrokiem ucieczki z pułapki, w której go zamknęła. Zaczynał tracić zmysły. Cela zdawała mu się rozmywać przed oczami.
   -O co chodzi? - wydusił resztkami sił.
   -Chcę tylko spędzić odrobinę czasu z Panem.
   Ta niespodziewana szczerość i sam fakt, że zdołała sklecić zdanie z podmiotem i orzeczeniem wprawiło go w osłupienie, jak i również dało chwilę na nabranie sił i namyślenie, co by jej odpowiedzieć.
   -Ależ zapewniam Najjaśniejszą Panią, że w tym mieście znajduje się lepsze towarzystwo niż taki śmieć jak ja. - zmienił ton i można by powiedzieć, że się do niej uśmiechnął.
   -Ależ zapewniam Najłaskawszego Pana, że nie jest Pan śmieciem. Uwłacza mi to, zważywszy na Pańskie urodzenie i na moje.
   -Wiesz kim jestem? - spytał blady na twarzy, a jego oczy były większe od oczu Izabeli.
   -Chyba jako jedyna w Volterze.
   Chciał się na nią rzucić i zrobił to na ułamek sekundy po tym, jak Izabela się zerwała i stanęła po drugiej stronie pomieszczenia.
   -Czego ty ode mnie chcesz, jędzo? - powtórzył, ponownie przyjmując agresywną postawę. - Czemu mnie jeszcze nie zabiliście?
   -Chce ci dać szansę. - odpowiedziała spokojnie
   -Dla mnie już nie ma szansy. - wyszeptał wkulony we własne kolana.
   Izabela ponownie usiadła naprzeciwko niego, tym razem bliżej i położyła mu dłoń na ramieniu. Spojrzał na nią spode łba. Miał zaczerwienione oczy.
   -Nie ma na świecie miejsca, w którym ukryłbyś się przede mną lub moim mężem. - zaczęła mniej spokojnie, raczej jakby przekazywała założenia bardzo korzystnego dla niej kontraktu - Nie ma człowieka, armii lub Boga, który byłby w stanie cię obronić przed nami. Jesteśmy szybcy. Jesteśmy silni. Jesteśmy niezależni - Ponieważ anioły nie mogą kłamać, Izabela "oszczędnie gospodarowała prawdą" - Nie uciekniesz przede mną... I tak cię dopadnę. - dodała szeptem, ze złowieszczym uśmieszkiem na ustach. - Juliuszu.

***

   -Masz pojęcie, gdzie ona może być? - spytał Alec gimnastykującego się obok Arkadiusza.
   -Izabela? - spytał robiąc kolejny skłon - Skąd miałbym wiedzieć? Powinna być gdzieś w zamku.
   -Nie ma szukałem wszędzie - usiadł na krańcu łóżka, dalej obserwując Arkadiusza. -  Nikt jej nie widział. Jakby rozpłynęła się w powietrzu.
   -Dlaczego jej tak szukasz? - spytał, przerwawszy ćwiczenia.
   -Chciałem się pożegnać.
   -Wyjeżdżasz? - spytał zaskoczony - Tak szybko?
   Alec pokiwał głową i spojrzał w inną stronę.
   -Zamierzałem jechać do Rzymu i może jak teraz wyruszę, zdążę przed zmierzchem.
   -Masz rację. - stwierdził Arkadiusz. - Nie masz na co czekać. Przekaże jej, że wyjechałeś, a następnym razem pożegnasz się dwa razy.
   Alec i uśmiechnął się i uścisnął dłoń, którą tamten mu podał.
   -Dziękuję. - odpowiedział - Wiedziałem, że na ciebie można liczyć.

***

 
   -To jak? - zapytała wstając - Mamy umowę?
   Patrzył na nią, ale nie odpowiedział, ani nawet nie poruszył się. Ona pospiesznie wyszła pozostawiając go tam samego w ciemnej, cichej celi, która stała się świadkiem jednego z wielu przekrętów, które miały miejsce w Volterze. Izabela kołysząc Marka na rękach kazała zapomnieć strażnikom o jej wizycie, a oni zapomnieli, bo kto przecież mógłby oprzeć się poleceniu anioła.


Dla Julki i KaWy spóźnione (jeszcze bardziej niż wcześniej) życzenia urodzinowe. 

3 komentarze:

  1. Dziękuję ^^ Nie mogłam się doczekać kolejnej części historii... Powinna być jakaś kara dla autorów, za zbyt długie pisanie :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, ciekawe co to za umowa ^^ świetny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Juliusz próbował zabić Arkadiusza... który nie może mieć dzieci. Bo chciał się zemścić. Ciekawie się to rozwija. Aż się boję imion kolejnych postaci :P

    OdpowiedzUsuń