Po pewnym czasie Morten przejął całkowite panowanie nad Volterrą. Grał rolę "wypełniacza". Miał tylko udawać, że zajmuję się aktualnymi sprawami i świetnie mu to wychodziło. Izabela zadbała o interesy Arkadiusza w polityce zagranicznej w tym też kwestia wyścigów, co nie uszło uwadze ludu, który uznał, ze Izabelę w ogóle nie obchodzi stan zdrowia jej męża i tylko zależy jej na wyścigach.
Każdego dnia do stolicy przypływały życzenia szybkiego powrotu do zdrowia i zapewnienia, że gdy tylko Arkadiusz dowie się kto stał za tym atakiem, głowy tych państw zerwą wszelkiego rodzaju kontakty z "królobójcami". Te wiadomości cieszyły władcę, bo to oznaczało, że jest godnym graczem na półwyspie Apenińskim.
Ale w życiu Izabeli i Arkadiusza pojawił się kolejny problem związany z tą sprawą: Musieli podjąć decyzję wobec zamachowca. Oczywiście lud domagałby się skazania go na śmierć, ale oni nie mogli sobie na to pozwolić. To by oznaczało, że Król sam musiałby wykonać wyrok, a jego przerażała wizja, która go nawiedzała od ponad roku: młody żołnierz z Arezzo. Izabela wiedziała, że go to męczy, dlatego nie naciskała. Wolała poczekać, aż sam podejmie decyzje a wtedy ona mogłaby mu co najwyżej doradzić.
Jednak dni się dłużyły, a Arkadiusz nie przejawiał jakichkolwiek chęci do zdecydowania o problemie. Izabela stwierdziła, że nie ma powodu by dłużej czekać. Wzięła ze sobą Marka i poszła "na spacer". Więźniów trzymano w twierdzy na wzgórzu pośród lasu, tam, gdzie kiedyś miała się ukryć przed atakiem.
Kazała służbie wskazać miejsce przetrzymywania zamachowca i zostawić ich tam samych.
Siedział pod ścianą, przykuty do niej łańcuchami. Wyglądał jakby postradał zmysły. Szeptał coś do siebie w podnieceniu. Drgała mu dolna powieka na jego prawym oku. Był blady i wychudzony. Z początku nie zauważył, gdy Izabela usiadła naprzeciwko niego.
-Czymże to zasłużyłem na to, żeby sama Najjaśniejsza Pani zechciała mnie tu odwiedzić? - zapytał a jego głos wskazywał na to, że spodziewał się jej wizyty. Był spokojny i opanowany.
Jednak Izabela nic nie odpowiedziała. Siedziała nieruchomo i patrzyła mu w oczy. Po pewnym czasie zaczął się trząść, później wybuchnął:
-O co ci chodzi kobieto!?
-Ależ o nic. - odpowiedziała spokojnie nie ruszając się.
Siedzieli tak jeszcze kilka minut. On dostawał szału. Nie mógł na nią patrzeć. Szukał wzrokiem ucieczki z pułapki, w której go zamknęła. Zaczynał tracić zmysły. Cela zdawała mu się rozmywać przed oczami.
-O co chodzi? - wydusił resztkami sił.
-Chcę tylko spędzić odrobinę czasu z Panem.
Ta niespodziewana szczerość i sam fakt, że zdołała sklecić zdanie z podmiotem i orzeczeniem wprawiło go w osłupienie, jak i również dało chwilę na nabranie sił i namyślenie, co by jej odpowiedzieć.
-Ależ zapewniam Najjaśniejszą Panią, że w tym mieście znajduje się lepsze towarzystwo niż taki śmieć jak ja. - zmienił ton i można by powiedzieć, że się do niej uśmiechnął.
-Ależ zapewniam Najłaskawszego Pana, że nie jest Pan śmieciem. Uwłacza mi to, zważywszy na Pańskie urodzenie i na moje.
-Wiesz kim jestem? - spytał blady na twarzy, a jego oczy były większe od oczu Izabeli.
-Chyba jako jedyna w Volterze.
Chciał się na nią rzucić i zrobił to na ułamek sekundy po tym, jak Izabela się zerwała i stanęła po drugiej stronie pomieszczenia.
-Czego ty ode mnie chcesz, jędzo? - powtórzył, ponownie przyjmując agresywną postawę. - Czemu mnie jeszcze nie zabiliście?
-Chce ci dać szansę. - odpowiedziała spokojnie
-Dla mnie już nie ma szansy. - wyszeptał wkulony we własne kolana.
Izabela ponownie usiadła naprzeciwko niego, tym razem bliżej i położyła mu dłoń na ramieniu. Spojrzał na nią spode łba. Miał zaczerwienione oczy.
-Nie ma na świecie miejsca, w którym ukryłbyś się przede mną lub moim mężem. - zaczęła mniej spokojnie, raczej jakby przekazywała założenia bardzo korzystnego dla niej kontraktu - Nie ma człowieka, armii lub Boga, który byłby w stanie cię obronić przed nami. Jesteśmy szybcy. Jesteśmy silni. Jesteśmy niezależni - Ponieważ anioły nie mogą kłamać, Izabela "oszczędnie gospodarowała prawdą" - Nie uciekniesz przede mną... I tak cię dopadnę. - dodała szeptem, ze złowieszczym uśmieszkiem na ustach. - Juliuszu.
***
-Masz pojęcie, gdzie ona może być? - spytał Alec gimnastykującego się obok Arkadiusza.
-Izabela? - spytał robiąc kolejny skłon - Skąd miałbym wiedzieć? Powinna być gdzieś w zamku.
-Nie ma szukałem wszędzie - usiadł na krańcu łóżka, dalej obserwując Arkadiusza. - Nikt jej nie widział. Jakby rozpłynęła się w powietrzu.
-Dlaczego jej tak szukasz? - spytał, przerwawszy ćwiczenia.
-Chciałem się pożegnać.
-Wyjeżdżasz? - spytał zaskoczony - Tak szybko?
Alec pokiwał głową i spojrzał w inną stronę.
-Zamierzałem jechać do Rzymu i może jak teraz wyruszę, zdążę przed zmierzchem.
-Masz rację. - stwierdził Arkadiusz. - Nie masz na co czekać. Przekaże jej, że wyjechałeś, a następnym razem pożegnasz się dwa razy.
Alec i uśmiechnął się i uścisnął dłoń, którą tamten mu podał.
-Dziękuję. - odpowiedział - Wiedziałem, że na ciebie można liczyć.
***
-To jak? - zapytała wstając - Mamy umowę?
Patrzył na nią, ale nie odpowiedział, ani nawet nie poruszył się. Ona pospiesznie wyszła pozostawiając go tam samego w ciemnej, cichej celi, która stała się świadkiem jednego z wielu przekrętów, które miały miejsce w Volterze. Izabela kołysząc Marka na rękach kazała zapomnieć strażnikom o jej wizycie, a oni zapomnieli, bo kto przecież mógłby oprzeć się poleceniu anioła.
Dla Julki i KaWy spóźnione (jeszcze bardziej niż wcześniej) życzenia urodzinowe.
Dziękuję ^^ Nie mogłam się doczekać kolejnej części historii... Powinna być jakaś kara dla autorów, za zbyt długie pisanie :P
OdpowiedzUsuńHmm, ciekawe co to za umowa ^^ świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńJuliusz próbował zabić Arkadiusza... który nie może mieć dzieci. Bo chciał się zemścić. Ciekawie się to rozwija. Aż się boję imion kolejnych postaci :P
OdpowiedzUsuń