Od tamtego czasu niewiele się działo. Ślub Luci i Clary był skromny i uroczy. Minęły dwa tygodnie, a Izabela zaczęła odczuwać podenerwowanie. Stan zdrowia Paddy'ego polepszał się z dnia na dzień. Izabela miała szczelnie wypełniony czas rozmową z nim i pracą w stajni. Chwilami niemal zapominała o tym, że jest królową.
Arkadiusz był pełen kurtuazji, miły i serdeczny, jednak rzadko ze sobą rozmawiali. Jeśli jednak się tak zdarzyło, tematy ich rozmów sprowadzały się głównie do stanu zdrowia Paddy'ego lub inne neutralne tematy, na ogół związane z końmi. Zostawił Izabeli zupełną swobodę. Mogła robić, co chciała, niczego nie żądał, wszystko tolerował, hojny i trzymający się na dystans. Odczuła subtelną zmianę w ich stosunkach i doszła do wniosku, że niezbyt jej się to podoba. Nigdy nie podnosił głosu, niczego nie krytykował i nigdy jej nie dotykał, chyba, że było to absolutnie konieczne. Gorąco pragnęła, żeby na nią krzyknął jak dawniej lub zrobił cokolwiek, byle przestał zachowywać się w ten chłodny, uprzejmy sposób. Stosunki między nimi stały się teraz mniej bezpośrednie niż wówczas, gdy ona była tylko jego służącą.
Wychodząc ze stajni któregoś popołudnia, zastanawiała się, czy zastanie Arkadiusza, który właśnie powinien był kończyć naradę z doradcami. Wtem stanęła jak wryta i wlepiła oczy w olbrzymią, brudnoszarą górę futra. Przyjrzała się dokładnie i doszla do wniosku, że olbrzymia góra futra to w rzeczywistości pies o rzadko spotykanych rozmiarach.
-Nie robiłabym tego na twoim miejscu.-powiedziała ostrożnie, obserwując zwierze ryjące nosem w klombie z kwiatami. Pies podniósł łeb na dźwięk jej głosu.-Spokojnie. Nie uciekaj. Nic ci nie zrobię.-Zwierzę zawahało się, ale nie spuścił z niej nieufnego wzroku. Izabela zachowując dystans między nimi nie przestawała mówić.-Właśnie widziałam ogrodnika Arkadiusza. To naprawdę groźny mężczyzna.-Przykucnęła i teraz patrzyli sobie w oczy.-Zgubiłeś się, czy po prostu się włóczysz? Po twoich ślepiach wnioskuję, że jesteś głodny. Znam to uczucie. Sama byłam głodna, nie raz, nie dwa. Zaczekaj tu.-poleciła i wstała.-Coś ci przyniosę.
Nie spuszczając go z oczu, zeszła po schodkach do kuchni.
-Maestro!-zwrociła się do mężczyzny, który przyjął sobie za punkt honoru, traktowanie jej jak prawdziwej królowej.-Czy macie może trochę niepotrzebnego mięsa?
Maestro był zbity z tropu.
-Niepotrzebnego mięsa?-zapytał ostrożnie.
-Tak . Niepotrzebnego mięsa.
-Ależ, Najjaśniejsza Pani, po cóż miałbym Panią karmić jakimiś ochłapami?
-Ależ, najdorższy. Ja nie chcę, żebyś mnie karmił. Chcę, żebyś dał mi jakieś ochłapy.
-Ale po co?
-Mój drogi, czy kobieta, w tym wypadku królowa, nie ma prawa czasem mieć ochoty na odrobinę ochłapów?
-Skądże znowu. Już daję.-Maestro nadal nie rozumiał o co chodzi, ale już więcej nie pytał. Po chwili przyniósł kawałek udźca. "Ochłapy."-pomyślała z sarkamem, ale podziękowała uprzejmie i wróciła do ogrodu.
-To fantastyczny kawałek mięsa, przyjacielu, a patrząc na ciebie, nietrudno sie domyślić, że nigdy nie jadłeś czegoś takiego.
Położyła mięso na trawie i cofnęła się. Pies zaczął iść w jej stronę, z początku powoli, wodząc wzrokiem od mięsa do swojej dobrodziejki, ale w końcu jego zaufanie wzrosło, a może głod się wzmógł na tyle, że gwałtownie rzucił się na nieoczekiwany posiłek. Patrzyła jak z apetytem zjada porcje, którą można by wykarmić trzech rosłych mężczyzn i znajdowała w tym niewymowną przyjemność.
-Coż, powiedzmy sobie szczerze, jesteś brudny jak świnia i absolutnie nie jesteś tym zakłopotany.-Uśmiechnęła się szeroko i obserwowała, jak długi ogon porusza się potakująco.-Jesteś z siebie zadowolony, prawda?-Zanim zdążyła się poruszyć, leżła na plecach przygnieciona 50 kilogramami żywej wdzięczności, a na twarzy poczuła szorstki, wilgotny język. -Złaź ze mnie ty wielka owłosiona bestio!-ze śmiechem próbowała, bez powodzenia, zepchnąć go z siebie. starała się odwrócic twaz przed wilgotną pieszczotą, ale nie była w stanie tego zrobić.-Jestem przekonana, że coś mi złamałeś i że nie kąpałeś się od dnia narodzin.
Kiedy po licznych błaganiach i szamotaninie udało jej sie uwolnić, wstała chwiejnie na nogi i przyjrzała sie poniesionym stratom. Jej ubranie było całe w ziemi, a ręce miała uwalane aż po łokce. Odgarnęła do tyłu rozczochrane loki i popatrzyła na psa, który usiadł u jej stóp z wywieszonym językiem, pełen uwielbienia.
-teraz obydwoje potrzebujemy kąpieli. Cóż...-odetchnęła głęboko, przechyliła głowę na boki zastanowiła się nad sytuacją.-Ty zostaniesz tutaj, a ja zobaczę, co da się zrobić. Najlepiej byłoby, gdyby udalo mi się doprowadzic cię do jakiego takiego porządku, zanim cię przedstawię.
W drodze do zamku zatrzymała się przed schodami, żeby strząsnąć z siebie ziemię.
-Izy, co się stało? Czy ktoś cię napadł? Jesteś ranna?-Arkadiusz podbiegł do niej, ujął ją za ramiona, po czym przesunął dłonie na jej twarz. Pokręciła przecząco głową, wytrącona z równowagi tym wzburzonym tonem.
-Nic mi nie jest, Arkadiuszu, nie powinieneś mnie dotykać, zabrudzisz sobie ubranie.-próbowała cofnąć się o krok, ale tylko przytrzymał ją mocniej.
-Do diabła z nim!-zawołał zniecierpliwiony.
Ten poufały gest po tak wielu dniach bezosobowego dystansu sprawił jej tak niewypowiedzianą przyjemność, że objęła go ramionami w pasie, zanim zdązyła powiedziec sobie, że to z jej strony niezbyt rozsądne. Czuła jak jego wargi bładzą po jej włosach i pomyślała w przystępie błogiej radości, że gdyby od czasu do czasu mogła otrzymać od niego chociaz tyle, to by jej wystarczyło.
Nagle chwycił jedną dłonią jej ramię, a drugą odchylił głowe o tyłu. Zobaczyła, że twarz płonie mu gniewem.
-Co z sobą zrobiłaś, na litość boską?
-Nic z sobą nie zrobiłam.-Oświadczyła z godnością, strząsając jego rękę z ramienia.-Mamy towarzystwo.-Wskazała dłonią w kierunku trawnika.
-Izabelo, co to jest?
-To pies., choć na początku, mnie też nie wydawało się to być takie oczywiste. Biedactwo było zagłodzone na śmierć. To dlatego...-Przerwała. Była gotowa na wyznanie najgorszego.-To dlatego dałam mu mięso.
-Nakarmiłaś go?-spytał Arkadiusz cichym, spokojnym głosem.
-Chyba nie będziesz żałował biedakowi odrobiny jedzenia. Ja...
-Nic mnie nie obchodzi jedzenie. Izabelo,-potrząsnął nią gwałtownie.-Ne masz na tyle rozumu, żeby nie zadawać się z obcym psem? Mógł cię ugryźć.
Wyprostowała się i przeszyła go wzrokiem, aż nadto świadoma krytyki w jego głosie.
-Wiem co robię i byłam ostrożna. Potrzebował jedzenia, więc mu je dałam. Tak samo postąpiłabym z każdym, kto znalazłby się w takiej sytuacji, a jeśli idzie o to drugie, jemu nawet nie przyjdzie do głowy, żeby kogoś ugryźć.-Kiedy spojrzała na psa, zobaczyła, że znów zaczął uderzać ogonem o ziemię.-Tylko spójrz.-wskazała triumfalnie.-Sam widzisz.
-Z tego co widzę to dokonałaś kolejnego podboju. A teraz-stanowczo obrócił ją twarzą do siebie-powiedz mi tylko, jak to się stało, że tak wyglądasz?
-No cóż.-Spojrzała na męża, później na psa, potem znów na męża.-Widzisz, kiedy skończył jeść, był przejęty wdzięcznością i... zapomniał się na chwilę. Przewrócił mnie i podziękował mi na swój sposób. Jest trochę brudny... pewnie zauważyłeś.
-Przewrócił cię?-powtórzył Arkadiusz z niedowierzaniem.
-On nie chciałby mnie skrzywdzić. Naprawdę. Proszę, nie złość się na niego. Zobacz jak ładnie wygląda, kiedy tak siedzi.-zerknęła na psa i podziękowała w duchu, że jest na tyle mądry, żeby patrzeć szczerymi ślepiami w oczy mężczyzny.-Potrzebuje tylko odrobiny czułości.
-Odnoszę wrażenie, że zamierzasz go zatrzymać.
-Cóż, nie jestem pewna.-Spuściła wzrok, popatrzyła na ślad ziemi na ubraniu Arkadiusza i starła go.
-Jak się nazywa?
-Finnegan.-odparła natychmiast, po czym zdała sobie sprawę, że się zdradziła.
-Finnegan? Dlaczego tak?
-Przypomina mi księdza ze wsi. Wielkiego i niezgrabnego, ale pełnego wewnętrznej radości.
-Rozumiem.-Arkadiusz podszedł do trawnika, przykucnął i uważnie przyjrzał się Finneganowi.
Ku uldze Izabeli, pies nie zapomniał o dobrych manierach. Kiedy mężczyzna powrócił do niej, oblizała nerwowo wargi i zaczęła swoją kampanię.
-Zajmę się nim, zobaczysz, nie będę wpuszczać do zamku i nie pozwolę, żeby wszedł komuś w drogę.
-Nie musisz tak przewracać oczami, Izabelo.-roześmiał się na widok jej pełnej zakłopotania miny i pociągnął lekko za włosy.-Niech Bóg ma świat w swojej opiece, jeśli kiedykolwiek zdasz sobie sprawę z tego co robisz. Możesz go zatrzymać, skoro właśnie tego chcesz.
-Och, chcę. Dziękuję ci.
-Musi się jednak umyć.
-Ja chyba też powinnam.-Izabela uśmiechnęła się i bez powodzenia próbowała zrzucić z siebie wilgotną kupkę ziemi. Uniosła twarz, lecz jej uśmiech znikł, gdy zobaczyła, że Arkadiusz się na nią dziwnie patrzy.
-Wiesz, Izy, czasem mam ochotę cię schować do kieszeni, żebym nie musiał się o ciebie martwić.
-Jestem w prawdzie nieduża-zgodziła się zduszonym głosem, bo oto uświadomiła sobie, że oddychanie sprawia jej trudność-ale na coś takiego trochę zbyt duża, mimo wszystko.
-Twoja wielkość mnie onieśmiela.
Zmarszczyła brwi. Ciekawe co może go onieśmielać we wzroście osoby, która sięga mu ledwie do ramienia? Błądził dłonią po jej włosach, przez chwilę delikatnie, po czym zburzył je ze zwykłą niefrasobliwością i dodał:
-Myślę, że byłoby łatwiej gdybyś wyglądała na 21 lat a nie na 15.
Dedykowane KaWie ♥
Oto Twój odzew :P super pomysł z tym psem. Przezabawny :D
OdpowiedzUsuńDzięki, chociaż wcale nie miał być zabawny. :)
UsuńFajnie, piesek. Kocham pieski. Szkoda, że nie wszystkie pieski kochają mnie, ale wmawiam sobie, że próbują mnie zabić, bo czują mojego pieska :D Nadzieja umiera ostatnia...
OdpowiedzUsuńW tym czasie mój piesek chrapie na pół bloku...
Pozdrawiamy wszystkie pieski! :D Te, które kochają Śliwkę i te, którym się wydaje, że nie.
UsuńDziękuję i również pozdrawiam. A Śliwkę pocieszę, że... nie, no właściwie, to my na serio jej nie lubimy xD
OdpowiedzUsuńA, i kogut każe przekazać, że ma dość ciągłego pomijania go i pisania tylko o kotkach i pieskach. Mówi, że żąda więcej uwagi alb sprwa trafi do sądu.
Reksio