poniedziałek, 30 marca 2015

Bona

   Rok Pański 1005 został przywitany dosyć spokojnie. W Volterze nie zdarzyło się  nic niezwykłego od czasu nieudanego zamachu na Arkadiusza. Przełom wiosny i lata był wyjątkowo ciepły. Od sprawy tajemniczego zabójstwa, Arkadiusz zaczął ponownie władać królestwem, a Izabela postanowiła mu w tym nie przeszkadzać. Właściwie, relacje między nimi były bardzo oficjalne dopóki nie znaleźli się w łóżku. I chociaż Izabela była w ciąży, nie przeszkadzało im to w długich nocnych rozmowach, które stały się dla nich czymś absolutnie naturalnym. Jej kondycja fizyczna była widoczna również w stajniach i na torze. Doradcy królewscy wiele razy sugerowali Arkadiuszowi zmianę zainteresowania i sprzedaż koni, ale on, widząc jak wielką przyjemność sprawia jego małżonce samo obcowanie ze zwierzętami, nie mógł się na to zdobyć.

   Izabela bywała w stajniach codziennie. Czyściła boksy, szczotkowała sierść, usuwała błoto z kopyt, przerzucała gnój, dokładała paszy i opiekowała się młodymi źrebakami, które przyszły na świat wraz z nadejściem nowego roku. Wiosna była dla niej zmianą na lepsze. W ciągu poprzedniego roku wiele się wydarzyło. Nie mogła pozwolić, żeby ta zła passa nadal trwała. Wierzyła, że dopóki życie obojga z nich toczyło się wokół koni, dopóty nie mieli problemów. Często jeździła na przejażdżki na swojej kasztance, którą swego czasu dostała od męża. W wyprawach towarzyszył jej przyjaciel - Finnegan, który postawił sobie za punkt honoru strzec jej tak długo, jak tylko może.


***

   -O czym myślisz? - spytała Victoria wchodząc do sypialni.
   -O Izabeli - odpowiedział Arkadiusz, który leżał na łóżku i patrzył w sufit - O tym jak była w ciąży z naszym drugim dzieckiem.
   -No to mów, że z Aro. - uśmiechnęła się, położyła się prostopadle do niego i pocałowała go w policzek.
   -Niee... - roześmiał się i spojrzał na telefon, na którym pojawiło się przypomnienie o tym, że ma odebrać dzieci z zajęć. - Między Markiem, a Aro, mieliśmy jeszcze córkę, ale ona zmarła.
   -Nie wiedziałam. - odparła.
   -Bo nigdy się o tym nie mówiło. - zbagatelizował Arkadiusz, wyłączył powiadomienie i wstał - Może opowiem ci jak wrócimy.

***

   Któregoś słonecznego dnia, od rana nikt nie widział Arkadiusza w całej Volterze. Służba bała się powiedzieć o tym Izabeli, ale ta spokojnie do tego podeszła, zupełnie nie przejmując się nieobecnością jej męża. On tymczasem był w Montepulciano w celu jedynie sobie znanym. Izabela wraz z Finneganem pojechała na swoją tradycyjną już przejażdżkę.
   Pojechała w las, wydeptanym przez siebie szlakiem. Nie spodziewała się zagrożenia. Nagle zza drzew wypadła wataha wilków i przestraszyła konia, który stanął dęba i pobiegł przed siebie. Izabela spadła z niego i przyczołgała się do drzewa. Finnegan, nie mógł sobie poradzić z napastnikami, więc pobiegł do zamku tak, jak kazała mu jego pani.

   -Zwariował - powiedziała Danielle patrząc na, istotnie, wariującego psa.
   -Tak sam z siebie by nie skakał. - powiedział Morten - musiało się coś stać. - schylił się i spojrzał na Finnegana - Gdzie jest Izabela?
   -Oszalałeś? - spytała wpatrując się w niego wielkimi oczami - przecież to zwierze. Nie odpowie ci.
   Ale Finnegan skakał i wył ciągnąc jednocześnie Mortena za nogawkę spodni.
   -Chyba nie wierzysz w jego moc. - odpowiedział jej i spojrzał w stronę, w którą zmierzał pies. - Jadę tam.
   -Mortenie, Arkadiusz nie chciałby tego samego dnia stracić żony, dziecka i brata. - powiedziała, zastawiając mu drogę.
   -Zapewniam cię, że jeszcze bardziej nie chciałby usłyszeć, że jego brat zamiast ratować jego żonę, stał i gapił się jak jej pies umiera ze strachu.
   Rzeczywiście, Finnegan biegał, skakał i przeraźliwie głośno skomlał tak długo, aż Morten wezwał żołnierzy i kazał osiodłać konie.
   -Co się dzieje? - usłyszał znajomy głos w momencie gdy wkładał nogę w strzemię.
   -Arkadiusz! - krzyknął, zeskoczył, podbiegł do niego i naprędce wytłumaczył co się działo, nie pytając o powód jego nieobecności.
   Arkadiusz, zanim ten zdążył się ruszyć, wskoczył na konia i popędził w stronę lasu, z którego wcześniej wybiegł Finnegan.

***

   Izabela siedziała na łóżku w swojej komnacie i wpatrywała się w okno, za którym powoli zapadał zmrok. Dzień się kończył, a wraz z nim wszelkie przykrości i niepowodzenia. A przynajmniej powinny były się kończyć.
   Arkadiusz znalazł ją taką cichą i zamyśloną, kiedy przyszedł do niej po kilku godzinach od ich powrotu z lasu.
   -Gdzie ona jest? - spytała Izabela beznamiętnym tonem, nawet nie spoglądając na niego.
   -Kto? - odpowiedział jej pytaniem, a z jego zbolałego głosu słychać było, że domyśla się odpowiedzi.
   -Nasza córka. - powiedziała ostrożnie, z nutą irytacji - Gdzie jest nasze dziecko?
   -Izabelo... - zaczął i na tym tak naprawdę na tym kończyły się jego słowa. Nie miał pojęcia co jej odpowiedzieć.
   -Gdzie ona jest?! - odwróciła się do niego. chociaż w jej głosie czuć było gniew, jej oczy wyrażały rozpacz. - Chcę zobaczyć naszą córkę po raz ostatni.

   Arkadiusz zdał sobie sprawę, że Izabela jest w lepszym stanie niż ona sam, dlatego nie chciał więcej dyskutować. Ta kłótnia wyczerpała jego zapasy energii i cierpliwości. Posłusznie skinął głową i podał jej rękę, a kiedy ona podała mu swoją, zamknął ją w swojej dłoni i poprowadził ją do kaplicy, gdzie spędził większość tamtego dnia, odprowadzany pełnym żałoby i zrozumienia wzrokiem ich poddanych.

***

   W kaplicy panowała ponura atmosfera, jak gdyby każda istota na ziemi zapadła w sen wieczny, albo nigdy już nie miało wzejść Słońce. Znaleźli się tam, wszyscy, którzy powinni tam być. Danielle i Morten, jako najbliższa rodzina, klęczeli przed ledwie urodzoną, a już zmarłą, Padrick stał pod ścianą i pocierał nabrzmiałe od płaczu oczy i chociaż dawno skończyły mu się wszystkie łzy, to jego policzki i nos nie odzyskały jeszcze normalnego koloru. Znaleźli się tam również Luca i Klara, ale stali z boku, nie chcąc robić jeszcze większego zamieszania.
   Dookoła ciała przykrytego delikatną tkaniną, było pełno świec i pomimo tego, ze dawały światło, a przez małe witrażowe okno wpadały ostatnie promienie zachodzącego Słońca, było ciemno. Tak na wszystkich wpłynęła śmierć księżniczki, która nie miała ani imienia, ani szansy na własne życie.

   Kiedy otworzyły się drzwi do kaplicy, wszyscy powstali i odwrócili się w stronę wchodzących. Danielle na krótką chwilę złapała kontakt wzrokowy z Izabelą, po czym wyszła pospiesznie, bowiem zrozumiała jaką walkę przeżywała jej bratowa. Na niej samej ta przygoda odcisnęła piętno. Czuła się tak, jakby sama straciła dziecko, dopóki nie spojrzała w oczy Izabeli i nie zrozumiała, że nie cierpi nawet w połowie tak bardzo jak ona.
   Morten odsunął się od księżniczki i pozwolił na pierwsze i ostatnie spotkanie matki i córki.
   - Poślij po Marka. - powiedziała Izabela do służącej wypranym z emocji głosem. - Chcę, żeby tutaj był. Chociaż przez chwilę.
  - Izabelo... - zaczął Arkadiusz, ale jej wzrok powiedział mu, żeby nawet nie próbował się kłócić, bo to i tak nie zmieni jej zdania. Skinął powoli głową i osobiście otworzył drzwi przed służącą.

   Izabela odchyliła narzutę, którą okryte było jej dziecko i spojrzała w maleńką twarz, która nigdy nie miała prawa się do niej uśmiechnąć ani zapłakać. Ten widok ścisnął ją za serce, więc uklękła i próbowała nie dać porwać się rozpaczy.

***
 
   -O czym myślisz, tato? - spytała Rosemary.
   Nie mógł jej dopowiedzieć, że o jej matce i siostrze, która zmarła 1016 lat wcześniej.
   -A tak sobie rozmyślam. - uśmiechnął się i spojrzał na nią w tylnym lusterku. Jego córka, jego jedyne dziecko, było tak bardzo podobne do swojej matki. Odrzuciła z twarzy swoje rude loki i znów zaczęła mu się przypatrywać tymi swoimi wielkimi niebieskimi oczami.
   -Tato! - Dołączyły do nich drugie, tym razem brązowe oczy należące do Roberto. - Czy Diego może dzisiaj u nas nocować? Proszę.
   Diego? Przyjaciel Roberto, odkąd tylko jego rodzina przyjechała do Volterry z Hiszpanii. To już 4 lat. Są nierozłączni odkąd mieli po 4 lata.
  -Super. - powiedziała Rose i odwróciła głowę w stronę okna. - Lubię go. Nie mam innego wyjścia, skoro spędza u nas w zamku praktycznie cały czas. Dlaczego z nami nie zamieszka? - dodała z sarkazmem.
   -Rosy - Zganił ją Arkadiusz - Nie mów tak. Poza tym... - zwrócił się do Roba - Czy wy nie macie może jutro jakiegoś sprawdzianu z historii? Jaki temat?
   -Panowanie Arkadiusza Wielkiego, czyli lata 1003-1013. Nudy. - odpowiedział chłopak i wrócił spojrzeniem do swojej konsoli do gier - Co ciekawego mogło wydarzyć się w ciągu 10 lat?
   -Myślę, że nie doceniasz tego okresu w naszej historii. - zaśmiał się, ale zaraz spoważniał, przypomniawszy sobie początek tej rozmowy. - Diego może u nas zanocować. - zakomunikował ku uciesze Roba - Ale... Stawiam jeden warunek. - Chłopak pokiwał ze zrozumieniem głową. - Wysłuchacie wszystkiego, co będę miał wam do powiedzenia na temat panowania naszego przodka.
   -Skąd ty tle o nim wiesz? To po nim masz imię? To dlatego mieszkamy w zamku? - dziewczynka zasypywała go pytaniami. - Ja też będę mogła posłuchać?
   -Pewnie. - odpowiedział, ale nie miał pojęcia, co musi wiedzieć ośmiolatek, co właściwie powinien im powiedzieć, a czego powiedzieć mu nie wolno.


***

   -Lukrecja! - syknął Morten na dziecko, które myślało, że niepostrzeżenie dostało się do kaplicy - Nie powinno cię tu być.
   -Przepraszam. - odpowiedziała dziewczynka i już chciała uciec, ale spojrzała w oczy Izabeli i zamarła.
   -Podejdź - powiedziała - Nie bój się mnie.
   Lukrecja wpatrywała się w nią jeszcze chwilę, po czym ruszyła chwiejnym krokiem i uklęknęła obok Izabeli. Spojrzała na nią pytająco i jakby trochę z obawą, że zostanie ukarana za swoją obecność w kaplicy, gdzie mogła przebywać tylko rodzina królewska.
   -Pomódl się ze mną. - powiedziała Izabela głosem pozbawionym uczuć.
   Dziewczynka po krótkim wahaniu spełniła jej prośbę.
   Trwały tak kilka następnych godzin do czasu, gdy Arkadiusz stwierdził, że obie są już zmęczone. Warta honorowa stała przy grobie księżniczki Anny, nazwanej tak po matce ojca, aż do południa następnego dnia. W Volterze zapanowała żałoba podsycana komentarzami przeciwników władzy na temat bezmyślności Jej Królewskiej Mości. W powietrzu czuć było zbliżającą się burzę.



Dla Mateusza za cierpliwość i wiarę 

1 komentarz:

  1. Zbliżającą się burzę... ostatnia burza nie była taka nieprzyjemna, ale wuem, wiem, nie o to chodzi xD
    Rosemary... jego jedyne dziecko... że co?
    Welcome back :P

    OdpowiedzUsuń