poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Znowu i znowu.

   Alec pożegnał się z Arkadiuszem i już miał wychodzić, kiedy syknął: "Ktoś idzie". Arkadiusz wskoczył do łóżka i nakrył się prześcieradłem. Alec wyszedł.
   -Bardzo mi przykro - powiedział do zbliżającej się kobiety - Ale król potrzebuje trochę spokoju.
   -Ależ ja mu długo nie zajmę - odpowiedziała kobieta, wyminęła go i podeszła do drzwi.
   Na ułamek sekundy przed tym jak je otworzyła, Alec wyszeptał: "Blondie", w taki sposób, żeby tylko Arkadiusz to usłyszał. Odwrócił się i ruszył korytarzem w stronę wyjścia na dziedziniec.
   Kobieta zamknęła drzwi za sobą.
   -Arkadiuszku, kochanie, jak ty się czujesz?
   -Eee... Margot, lepiej, dziękuję. - Arkadiusz był zmieszany - Co ty tu właściwie robisz? - wydusił.
   -Upewniam się, że nic ci nie jest. - powiedziała Margot Winters siadając na łóżku i troskliwie kładąc dłoń na jego czole. - Słyszałam, że to ta cała Izabela zaplanowała zamach. Martwiłam się, że coś ci się mogło stać. Jak tylko usłyszałam o twojej przygodzie przyjechałam tutaj, żeby sprawdzić co z tobą. Mam nadzieję, że już się jej pozbyłeś. - dodała po chwili.
   -Kogo? - zapytał nieprzytomnie Arkadiusz.
   -Izabeli, głuptasku. Przecież ona chciała cię zabić. Nigdy nie umiałeś wybierać odpowiednich osób do twojego towarzystwa.
   Nawet nie masz pojęcia jaką masz cholerną rację, pomyślał. Zastanawiał się, czy gdyby Fleur się dowiedziała o jego wypadku to też by tu przyjechała. Był pewien, że gdyby dowiedziała się o wizycie Margot, przyjechałaby na długo po jej wyjeździe.
   W tych rozmyślaniach przeszkodziła kolejna osoba, która nagle weszła do komnaty.
   -Arkadiuszu, kochanie... - zdążyła powiedzieć Izabela zanim doszło do niej co właśnie widzi.
   Margot odwróciła się do niej i obdarzyła ją najbardziej złośliwym uśmiechem jakim tylko mogła.
   -Och Arkadiuszu - zwróciła się do niego - Co ona tu jeszcze robi?
   -Wychodzi. - Izabela odpowiedziała za niego niskim głosem i całując synka po głowie powiedziała:  - Choć Mareczku, każdy mężczyzna potrzebuje czasem czasu, żeby się zabawić z byle dziwką. - wyszła.
   Arkadiusz z trudem ukrył śmiech, a Margot mało nie eksplodowała.
   -Pozwolisz jej tak o mnie mówić? - spytała.
   -Cóż mogę zrobić? - zapytał - Możesz ubrać wieśniaczkę w najbardziej wytworne suknie,ale jej plebejskiego charakteru nie zmienisz.
   Margot wyglądała jakby chciała mu się rzucić na szyję.

***

   -Co się stało? - spytał Morten praktycznie wyrywając Marka z rąk Izabeli.
   Izabela zbiegła do ogrodu, a Morten wciąż stał na tarasie wpatrując się w jej plecy, gdy siadała na schodach.
   -Co ta.... ta... Grrh. - Izabela nie potrafiła znaleźć właściwego określenia na kobietę, która właśnie znajdowała się w komnacie Arkadiusza. - Co ona tutaj robi?
   -Kto? - zapytał Morten siadając obok niej.
   -MARGOT WINTERS! - wykrzyknęła na co Marek zareagował płaczem a stajenni przerwali swoją pracę i popatrzyli na nią z mieszaniną współczucia i oburzenia.
   -A ona. - stwierdził spokojnie Morten uspokajając bratanka. - Co ona tutaj robi?
   Izabela posłała mu ciężkie spojrzenie.
   -Ale... - zamyślił się Morten - Czy w tym kraju nie ma ciekawszych pań do towarzystwa?
   -Może po prostu brakuje mu twojego gustu. - Zasugerowała zrezygnowanym tonem.
   Morten obdarzył ją ciepłym uśmiechem. Gdzieś w stronę zamku, biegł zaaferowany strażnik.

***

   Arkadiusz pomyślał, że Margot posunęła się trochę za daleko. Siedziała, a właściwie leżała na jego łóżku trzymając jedną dłoń na jego ramieniu a drugą bawiąc się włosami. Mówiła do niego cicho, niskim, uwodzicielskim głosem o jakiś pierdołach, które mu nie były do szczęścia potrzebne.
   Blondie? Skąd Alec wziął tą "blondie"? Nie spotkał się wcześniej z tym określeniem, ale spodobało mu się. Pasowało do jego towarzyszki. Z każdym następnym ich spotkaniem coraz bardziej tracił do niej szacunek
   Poczuł naraz radość i przerażenie, gdy usłyszał zbliżające się kroki na korytarzu. Po chwili do komnaty wszedł strażnik i znalazł ich w bardzo jednoznacznej sytuacji, kiedy to twarz Margot znajdowała się ledwie kilka centymetrów od policzka Arkadiusza. Kobieta obrzuciła przybysza groźnym spojrzeniem.
   -Przepraszam najmocniej Najjaśniejszego Pana. - rozpoczął zmieszany strażnik - ale to rzecz najwyższej wagi i kapitan straży kazał natychmiast Pana zawiadomić.
   -Świetnie! - wykrzyknął Arkadiusz zupełnie nie zwracając uwagi na oburzoną Margot, która wciąż trzymała się jego ramienia. - Jeśli pozwolisz... - Zwrócił się do niej i zatrzymał się. - KOCHANIE - Wiedział, że robi źle ale poczuł niespodziewaną przyjemność kiedy zobaczył to jak rozpromieniła się jej twarz na to słowo. - Ktoś cię odprowadzi do wyjścia. My musimy tutaj porozmawiać.

   Margot wyszła i w towarzystwie jednego z strażników poszła do wyjścia. Była pewna, że wygrała tę bitwę i raz na zawsze pozbędzie się tej małej Irlandki. Obstawa zostawiła ją przy drzwiach, a ona wyszła przez taras do ogrodu. Jakież było jej zdziwienie, kiedy sen stał się prawdą. Ciekawe, co na to powie Arkadiusz, pomyślała.

***

   -Co się stało!? - wykrzyknął Arkadiusz.
   -Nie wiemy, Najjaśniejszy Panie. Znaleziono go martwego chwilę temu w jego celi. - Powiedział kapitan straży - Siedział i wpatrywał się w ścianę, to zwróciło na niego naszą uwagę.
   -Kto miał do niego dostęp? - Zapytał Arkadiusz, który powoli tracił cierpliwość - I gdzie do cholery są Morten i Izabela?
   -Mam ich przyprowadzić? - spytał jeden z żołnierzy.
   -Nie. - odpowiedział mu spokojnie król, po czym wstał - Sam się z nimi spotkam. Za piętnaście minut w wielkiej sali. Zwołuję radę nadzwyczajną w tej sprawie.

   Kwadrans później siedział na tronie w wielkiej sali, opierał łokieć na oparciu a głowę na pięści wpatrując się ścianę po lewej stronie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wszyscy już są i czekają, aż on coś powie, ale ten specjalnie milczał. Mijały minuty, a on tylko od czasu do czasu wzdychał półgłosem. Wreszcie oznajmił.

   -Jestem pewien, że część z was nie wie, dlaczego tu jest.

   W sali znajdowała się przyboczna straż, rodzina królewska, doradcy króla i żołnierze, których obowiązkiem było pilnowanie więźnia. Izabela i Morten spojrzeli na siebie. Izabelę przebiegł dreszcz. Nie bała się Arkadiusza, ale doskonale znała jego gniew.

   -A ja wam powiem.

   Wpatrywał się w ścianę wprowadzając napiętą atmosferę. Danielle zainteresowała się sytuacją. Morten się zestresował. Izabela w milczeniu wpatrywała się w nie ruchomą pierś Arkadiusza, gdy ten wstrzymał oddech. Zdawało się, że powietrze stało się gęstsze i cieplejsze niż kiedykolwiek. Strażnicy mieli się zaraz udusić.

   -Bo powód naszego spotkania jest winą kogoś z was.

   Kapitan straży wpatrywał się w niego oczarowany. Niemożliwe, Król wie więcej o śledztwie, które on sam prowadzi? Morten był zaskoczony. To nie o to mu chodzi? Spojrzał dyskretnie na Izabelę. Ta uśmiechała się do siebie, nie spuszczając Arkadiusza z oka, świadoma tego, że jego brat ją obserwuje. Czekała. W końcu Arkadiusz wstał i zszedł po schodach, by zniżyć się do poziomu reszty zgromadzonych.

   -Ktoś... - zaczął szeptem jakby ktoś stał za drzwiami i podsłuchiwał cały ten jego monolog. - Ktoś zabił naszego szanownego gościa.

   Zarówno Danielle, jak i Morten pomyśleli natychmiast o Alecu i spojrzeli na Izabelę, która była na powrót spokojna, ale wciąż można było dostrzec wesołe iskierki w jej oczach. Straż była zaskoczona tym, że Król nazwał zamachowca "gościem". Wszystkie spojrzenia były z powrotem skierowane na niego.

   -Czy ten ktoś chciałby coś na ten temat powiedzieć?

    Arkadiusz spokojnie rozejrzał się po sali, ale nie znalazł nikogo, kto chciałby coś na ten temat powiedzieć. Spojrzał tylko przelotnie na Izabelę i wyłapał ten ognik w jej spojrzeniu.

   -A więc dobrze! - oznajmił prawie wykrzykując. - Nie będę prowadził śledztwa, nie będę nikogo karał za samowolne wykonanie wyroku, ale gdyby ktokolwiek, czegokolwiek się dowiedział to byłbym WIELCE wdzięczny.

   Tym akcentem zakończył i wyszedł z sali. Służba stała i wpatrywała się w jego oddalające się plecy, wciąż nie mogąc zrozumieć co właśnie się stało. Morten i Izabela wymienili parę spojrzeń.
   -Uff... udało się.
   -Jeszcze nie.
   -Co ty mówisz?
   -Ziarno zostało zasiane.
   "A Margot zbierze plon" - dodała do siebie.


   Arkadiusz już miał otworzyć drzwi do swojej komnaty, gdy nagle coś przykuło jego uwagę.
   -Margot! Co ty tu jeszcze robisz?
   -Nie chciałam ci przeszkadzać w twoim zebraniu, ale... - podeszła do niego, rozglądnęła się po czym dokończyła szeptem.


   Stał w sypialni i wyglądał przez malutkie okienko. Nagle weszła Izabela.
   -Kochanie... Czy mogę ci przeszkodzić?
   Odwrócił się do niej, a ona obdarzyła go ciepłym, promiennym uśmiechem, podeszła do niego i przytuliła się.
   -CO TY DO JASNEJ CHOLERY WYPRAWIASZ!? - ryknął na nią.
   Stało się. Arkadiusz stracił cierpliwość i zdenerwował się, a obiektem jego gniewu stała się Izabela.
   -Może ty mi powiesz, co TY robisz!
   -Co JA robię!? - wykrzyknął - Co ja robię? - spytał spokojniej.
   - Ufasz zdaniu wszystkich, tylko nie mojemu.
   Arkadiusz stanął zamurowany. Faktycznie, tego dnia zdarzyło się dużo nieciekawych rzeczy, a on ani razu nie spytał o jej zdanie w tej kwestii, co doprowadziło do skomplikowanych sytuacji, w których nie chciałby się znaleźć.
   -Arkadiuszu, - powiedziała i zmusiła go do tego, żeby siadł na łóżku, a ona usiadła obok niego - powiedz proszę, co masz mi do zarzucenia.
   -Całowałaś się z Mortenem. - powiedział cicho.
   -To powiedziała ci Margot. - odpowiedziała spokojnie.
   Zapadła głucha cisza.
   -Czy to prawda?
   -Myślę, że powinieneś był zacząć od tego pytania.
   -Czy to prawda? - Arkadiusz podniósł głos.
   -Tak. - odpowiedziała, na co Arkadiusz wstał i znów podszedł do okna - ale w policzek.
   -W policzek? - powtórzył zaskoczony.
   -Tak, w policzek. - uśmiechnęła się do niego. - Jaką musiałabym być idiotką, żeby będąc w ciąży zdradzać mojego męża z jego bratem na oczach poddanych i kobiety, która za wszelką cenę chce zająć moje miejsce? Arkadiuszu, masz aż tak mało wiary we mnie? - spytała z wyrzutem.
   -N-nie, ja.. tylko. - zawahał się - Więc czemu go całowałaś?
   -Bo potrzebowałam, jego pomocy, a on mi jej udzielił. Musiałam mu się jakoś odwdzięczyć.
   -Rozumiem. - odpowiedział lekko uśmiechając się. - Przepraszam. Nie powinienem był się unosić.
   -Masz rację. - odpowiedziała mu i przytuliła się do niego - Nie powinieneś.


   W tym samym czasie, Morten stał na tarasie i obserwował powoli zapadający zmierzch. Wiedział, że za chwilę będą podawać kolację, ale nie mógł oprzeć się pokusie i przyłożyć się do tego, żeby przy stole siedziało o jedną osobę mniej. Kiwnął głową na jednego ze strażników, a później wskazał na blondynkę stojąca przy klombie z różami.
   -Postarajcie się. - powiedział cicho - Aby ta kobieta nigdy więcej nie mieszała się w sprawy mojego brata.


Dla KaWy, bo jej to obiecałam i... poszelejemy, dla Śliwki, bo znów mnie poganiała.