poniedziałek, 18 listopada 2013

"Czcij Ojca swego i Matkę swoją"

   I znów tu się pojawiła. Pamięta to miejsce, tą chatkę. Była tu kilka miesięcy temu. To tu zostawiła swój największy skarb. Skarb, o którym wiedziały tylko dwie osoby-ona i przypadkowa nieznajoma, która stała się powierniczką jej największych sekretów. Anioł, nie kobieta. W przeszłości taką osobą była Izabela, przyjaciółka jej brata, ale ona teraz była daleko stąd. Ciekawe jak ona ułożyła sobie życie.
   Pośrodku lasu stał drewniany dom otoczony małym drewnianym płotem i małym ogródkiem, wystarczającym do wykarmienia jednej, może dwóch, osób. Płot w wielu miejscach była wyłamany, spróchniały, zaniedbany. Gdyby Alec tu był z pewnością coś by z tym zrobił, naprawiłby go.

   Ach, Alec, gdzie ty jesteś? Czy to co jest tutaj zmieniłoby cokolwiek? Nie brakuje ci mnie? Czy kiedykolwiek wrócisz do mnie? Na wszystkie te pytania znam jedną odpowiedź: Nie wiem. Tak, to bardzo podobne do ciebie, a przecież do ciebie nic nie jest podobne.
   Nic z wyjątkiem mojego brata. Cały czas myślę, że to przez niego wyjechałeś. Nienawidziliście się. Nigdy, żaden z was nie mógł wyciągnąć ręki do drugiego. Kochałam was obu i do obu z was miałam pretensje o wasz egoizm. Ale ty Alec, zawsze byłeś lepszy od niego. Byłeś lepszy od wszystkich. Tylko Izabela dawała ci radę i to był jeden z powodów twojego konfliktu z Nickiem.
   Ale o co wy się kłóciliście? O mnie? O Izabelę? Chyba o wszystko. Obaj macie talent, obu z was zależy na mnie i na niej. Więc dlaczego nie ma żadnego z was, kiedy potrzebuję chociaż jednego? Alec, przestraszyłbyś się? Nick, jak bardzo byłbyś zły? Zabiłbyś go?

   Usłyszała znajomy głos i mimowolnie uśmiechnęła się. Bardzo brakowało jej tego miejsca. Spędziła tu sporo czasu opiekując się swoim skarbem. Ta pustelnia była najlepszym miejscem dla niego. Nikt w życiu by go tu nie znalazł. A już na pewno nie Nicklaus.
   Podeszła do drzwi. Zapach ciepłego posiłku przypomniał jej o tym, jak bardzo jest głodna, przecież ze wsi było tu bardzo daleko. Była ciekawa czy ktoś zauważy jej nieobecność. Za kilka lat, powtarzała sobie, sama będzie miała taki domek i sama będzie gotowała dla swoich dzieci, czy męża, nieważne, czy to będzie Alec, czy Brandon. Brandon? Już prawie o nim zapomniała. Nie, to na pewno nie będzie on.

-Rebekah, skarbie, nad czym się tak zamyśliłaś, że nie wchodzisz do środka. Wejdź ogrzej się. Zjedz coś.-nieznajoma traktowała Rebekę zdecydowanie po matczynemu.

   Kobieta weszła do środka, przyciągnięta zapachem obiadu. Usiadła przy stole i wsłuchała się w ciszę. Ach, Alec, nie chciałbyś mieszkać w takim miejscu?

***

   Bari zupełnie nie wygląda  jak Volterra. Jest w niej coś innego, przykuwającego uwagę, tymczasem Bari jest zwykłe, przeciętne, niczym niewyróżniające się. Byłem na dworze tamtejszego króla. Boże, jaki on był przystojny. Może nie tak jak Arkadiusz, ale jednak jego widok nie był przykry. Malowałem dla niego, doradzałem mu, czyli robiłem wszystko to, co w innych tego typu miejscach. Dużo podróżowałem. Do niczego się nie przywiązywałem, a to dlatego, że wszystko na czym mi zależało było daleko stąd. 
   Ach Rebekah, pewnie jesteś szczęśliwa z Brandonem. Kto by nie był? Młody, przystojny, bogaty książę. Ale czy zdawałaś sobie kiedykolwiek sprawę z tego, że zostałem gejem tylko po to, żeby przelecieć twojego każdego następnego mężczyznę. Z Brandonem nie zdążyłem. Cóż, wszystko przed nami. 


***

   Ostatni raz była tutaj kilka miesięcy temu, ale zapamiętała to miejsce dobrze, a dużo się tu wydarzyło. Po rozstaniu z Brandonem, nie miała się gdzie podziać. Do wsi wrócić nie mogła, a przecież nie powinna była się błąkać po lasach w takim stanie. Ta kobieta znalazła ją głodną, wychudzoną, trzęsącą się z zimna gdzieś pod drzewem i zaprowadziła ją do siebie do domu. Nakarmiła, ubrała i zaopiekowała jak nigdy matka się nią nie opiekowała. Miła odmiana, na tyle miła, że Rebekah od razu się zadomowiła. Było jej dobrze w tym miejscu. Aż za dobrze, bo w końcu zostawiła tu swój największy skarb.

   Płacz dziecka przerwał jej przemyślenia. Wstała od stołu i udała się do izby obok. Pochyliła się nad łóżeczkiem, w którym leżała prawie roczna dziewczynka.
-Już, już, Johanna. Mamusia tu jest.

środa, 6 listopada 2013

Czy to znaczy, że go zabiłam?


   Jedni się rodzą, drudzy umierają. Taki jest krąg życia.


Ale nie w społeczeństwie aniołów.

   To było trudne stać tam i patrzyć jak umiera, nie mogąc nic zrobić. Nie, przepraszam, mogąc, ale będąc gotowym na wytykanie palcami i schowanie się pod ziemię. To nie byłaby dobra opcja. Lepiej było patrzyć jak umiera. Czy to znaczy, że go zabiłam?

   Ale od początku.
Od pożaru minęły już dwa tygodnie i zamek był powoli remontowany. Powoli. Volterianie nie byliby sobą, gdyby nie mieli czegoś wspólnego z resztą mieszkańców półwyspu Apenińskiego. 
   W każdym razie, przez ten czas mieszkaliśmy w starym zamku, twierdzy stojącej na wzgórzu kilka mil dalej. Brakowało mi tego zapachu morza, tej bryzy, szumu fal. Gdyby nie liczyć starych, grubych, zimnych murów, zarośniętego lasu, trzeszczącego ych łóżko drzwi TRZESZCZĄCEGO WSZYSTKIEGO to byłoby tu bardzo przyjemnie. Ściana i okno mojej komnaty były porośnięte dzikim winem. Okno? Raczej okienko strzelnicze. W końcu to była twierdza.
   Za "oknem" rozpościerał się las, tak gęsty, że absolutnie nie było widać stamtąd morza, mimo że zamek stał na wzgórzu. To była ciekawa odmiana, powoli stawałam się chora bez soli w powietrzu.

   Król był słaby. Dzięki Babce przeżył pożar i wszyscy bylibyśmy jej ogromnie wdzięczni, gdyby nie fakt, że on sam w podzięce zatuszował tą sprawę. Jakim cudem? Przecież wszyscy widzieli jak go ratuje. Cóż, lud jest ciemny. Wmówiono im, że Babki nikt tam nie chciał i tylko przeszkadzała, a Król sam doszedł do zdrowia. 
   Może to i dobrze, że tak się stało. Dzięki temu Babka nadal jest zwykłą Babką a nie stertą popiołu spalonego na stosie. Od początku wiedziałam, że jest czarownicą. Swój swojego zawsze wyczuje, mimo że ja już dawno przestałam być swoja. Wychowałam się w towarzystwie czarownic... i innych postaci nadnaturalnych. Poznałabym ich wszędzie. A Victoria? Czy ona też?

    Obecny wygląd zamku, Volterra zawdzięcza mnie (nie chwaląc się). Miałam duży wpływ na jego budowę, ale o tym Arkadiusz nie miał przecież prawa wiedzieć. W ciągu dnia przychodziłam z Markiem i oglądałam jak idą prace. Czasem coś doradzałam, czasem przekonywałam do swoich racji, innymi słowy byłam bardzo upierdliwa. Ale opłaciło się.
    Zamek w końcu został odbudowany. Wróciliśmy do niego z końcem sierpnia. Czasami się zastanawiam, czy to było dobre posunięcie, ale...
Poszłam do Babki.

   Opowiedziałam jej o swoich przemyśleniach, obawach, przeczuciach. Wysłuchała ich wszystkich w spokoju i milczeniu. Potwierdziła moje przypuszczenia w stosunku do jej osoby. Potem siedziała cicho, zastanawiając się nad czymś, po czym odrzekła:"Powiedz o tym wszystkim mężowi. Powinien o tym wiedzieć". Czy dobrze, że jej wtedy posłuchałam? Czy to znaczy, że go zabiłam?
   Wychodząc od niej wpadłam na Stryjka Paddy'ego, który najwyraźniej do niej zmierzał. Tłumaczył się, że Babka daje mu jakieś zioła na kaszel, ale ja i tak wiedziałam swoje. My Lestrange nie umiemy kłamać. Pożegnałam się uprzednio życząc powodzenia i udałam się do zamku.

   To był jeden z najgorszych dni za czasów panowania Arkadiusza na tronie Volterry, a już na pewno najgorszy za czasów mojego bycia królową. Postanowiłam mu o wszystkim powiedzieć zaraz tylko jak go spotkam, jednak nie chciałam mu przeszkadzać, nieważne co by robił. Dowiedziałam się od Marissy, że siedzi sam w sali tronowej i ogląda "elementy przebudowane". Musiała go widzieć dłuższą chwilę wcześniej.

   Izabela wbiegła do sali.
-Arkadiusz, muszę ci coś... powiedzieć.-Wpadła na męża rozmawiającego z ojcem.-Ale to może chwilę poczekać.
-Ależ, moja droga-powiedział Król-powiedz proszę. Nie musicie mieć tajemnic przed starym dziadem.
-Właśnie, Izy-wtrącił Arkadiusz-jak masz coś do powiedzenia, to powiedz.
-Nie, nie To w sumie nic ważnego-broniła się Izabela.
-Dziecko, jeżeli to coś związanego z Volterrą, to chyba powinnaś powiedzieć to zarówno mojemu synowi, jak i mnie.-Król skinął porozumiewawczo na Arkadiusza, a ten na znak zgody pokiwał głową.
-No dobrze.-zawahała się-Mam pewne podejrzenia, że pożar zamku nie był przypadkiem. Że ktoś źle życzy komuś z nas, może Markowi.
-Ktoś chciał zabić mojego wnuka!?-krzyk emerytowanego władcy było słychać w całym dworze. Wykrzyknął to na ułamek sekundy przed utratą oddechu.

   Czy to znaczy, że go zabiłam?

Medyk stwierdził zgon. Staliśmy tam w ciszy: Arkadiusz i ja. Jedynym słyszalnym dźwiękiem był oddech Marka. Powiadomiona została już reszta dworu w tym Morten i Danielle. Znikąd pojawił się biskup, który już modlił się nad ciałem zmarłego. Pamiętam tylko spokój bijący od Arkadiusza i Danielle, która wpadła nagle do sali krzycząc: "To ty go zabiłaś!". A cała Volterra w to uwierzyła. 

   Tak się zaczęła moja klątwa.

Izabela

Przerywnik

   Drodzy moi,
Dzięki serdeczne za wasze odpowiedzi. Ankieta faktycznie odniosła zamierzony sukces :D
Powiem tyle, że wśród tych wiadomości znalazła się jedna całkowicie pokrywająca się z moim tokiem myślenia, więc była w niezłym szoku.

   Jeszcze raz dziękuję za waszą pracę


TheAvcia