Pośrodku lasu stał drewniany dom otoczony małym drewnianym płotem i małym ogródkiem, wystarczającym do wykarmienia jednej, może dwóch, osób. Płot w wielu miejscach była wyłamany, spróchniały, zaniedbany. Gdyby Alec tu był z pewnością coś by z tym zrobił, naprawiłby go.
Ach, Alec, gdzie ty jesteś? Czy to co jest tutaj zmieniłoby cokolwiek? Nie brakuje ci mnie? Czy kiedykolwiek wrócisz do mnie? Na wszystkie te pytania znam jedną odpowiedź: Nie wiem. Tak, to bardzo podobne do ciebie, a przecież do ciebie nic nie jest podobne.
Nic z wyjątkiem mojego brata. Cały czas myślę, że to przez niego wyjechałeś. Nienawidziliście się. Nigdy, żaden z was nie mógł wyciągnąć ręki do drugiego. Kochałam was obu i do obu z was miałam pretensje o wasz egoizm. Ale ty Alec, zawsze byłeś lepszy od niego. Byłeś lepszy od wszystkich. Tylko Izabela dawała ci radę i to był jeden z powodów twojego konfliktu z Nickiem.
Ale o co wy się kłóciliście? O mnie? O Izabelę? Chyba o wszystko. Obaj macie talent, obu z was zależy na mnie i na niej. Więc dlaczego nie ma żadnego z was, kiedy potrzebuję chociaż jednego? Alec, przestraszyłbyś się? Nick, jak bardzo byłbyś zły? Zabiłbyś go?
Usłyszała znajomy głos i mimowolnie uśmiechnęła się. Bardzo brakowało jej tego miejsca. Spędziła tu sporo czasu opiekując się swoim skarbem. Ta pustelnia była najlepszym miejscem dla niego. Nikt w życiu by go tu nie znalazł. A już na pewno nie Nicklaus.
Podeszła do drzwi. Zapach ciepłego posiłku przypomniał jej o tym, jak bardzo jest głodna, przecież ze wsi było tu bardzo daleko. Była ciekawa czy ktoś zauważy jej nieobecność. Za kilka lat, powtarzała sobie, sama będzie miała taki domek i sama będzie gotowała dla swoich dzieci, czy męża, nieważne, czy to będzie Alec, czy Brandon. Brandon? Już prawie o nim zapomniała. Nie, to na pewno nie będzie on.
-Rebekah, skarbie, nad czym się tak zamyśliłaś, że nie wchodzisz do środka. Wejdź ogrzej się. Zjedz coś.-nieznajoma traktowała Rebekę zdecydowanie po matczynemu.
Kobieta weszła do środka, przyciągnięta zapachem obiadu. Usiadła przy stole i wsłuchała się w ciszę. Ach, Alec, nie chciałbyś mieszkać w takim miejscu?
***
Bari zupełnie nie wygląda jak Volterra. Jest w niej coś innego, przykuwającego uwagę, tymczasem Bari jest zwykłe, przeciętne, niczym niewyróżniające się. Byłem na dworze tamtejszego króla. Boże, jaki on był przystojny. Może nie tak jak Arkadiusz, ale jednak jego widok nie był przykry. Malowałem dla niego, doradzałem mu, czyli robiłem wszystko to, co w innych tego typu miejscach. Dużo podróżowałem. Do niczego się nie przywiązywałem, a to dlatego, że wszystko na czym mi zależało było daleko stąd.
Ach Rebekah, pewnie jesteś szczęśliwa z Brandonem. Kto by nie był? Młody, przystojny, bogaty książę. Ale czy zdawałaś sobie kiedykolwiek sprawę z tego, że zostałem gejem tylko po to, żeby przelecieć twojego każdego następnego mężczyznę. Z Brandonem nie zdążyłem. Cóż, wszystko przed nami.
***
Ostatni raz była tutaj kilka miesięcy temu, ale zapamiętała to miejsce dobrze, a dużo się tu wydarzyło. Po rozstaniu z Brandonem, nie miała się gdzie podziać. Do wsi wrócić nie mogła, a przecież nie powinna była się błąkać po lasach w takim stanie. Ta kobieta znalazła ją głodną, wychudzoną, trzęsącą się z zimna gdzieś pod drzewem i zaprowadziła ją do siebie do domu. Nakarmiła, ubrała i zaopiekowała jak nigdy matka się nią nie opiekowała. Miła odmiana, na tyle miła, że Rebekah od razu się zadomowiła. Było jej dobrze w tym miejscu. Aż za dobrze, bo w końcu zostawiła tu swój największy skarb.
Płacz dziecka przerwał jej przemyślenia. Wstała od stołu i udała się do izby obok. Pochyliła się nad łóżeczkiem, w którym leżała prawie roczna dziewczynka.
-Już, już, Johanna. Mamusia tu jest.