środa, 6 listopada 2013

Czy to znaczy, że go zabiłam?


   Jedni się rodzą, drudzy umierają. Taki jest krąg życia.


Ale nie w społeczeństwie aniołów.

   To było trudne stać tam i patrzyć jak umiera, nie mogąc nic zrobić. Nie, przepraszam, mogąc, ale będąc gotowym na wytykanie palcami i schowanie się pod ziemię. To nie byłaby dobra opcja. Lepiej było patrzyć jak umiera. Czy to znaczy, że go zabiłam?

   Ale od początku.
Od pożaru minęły już dwa tygodnie i zamek był powoli remontowany. Powoli. Volterianie nie byliby sobą, gdyby nie mieli czegoś wspólnego z resztą mieszkańców półwyspu Apenińskiego. 
   W każdym razie, przez ten czas mieszkaliśmy w starym zamku, twierdzy stojącej na wzgórzu kilka mil dalej. Brakowało mi tego zapachu morza, tej bryzy, szumu fal. Gdyby nie liczyć starych, grubych, zimnych murów, zarośniętego lasu, trzeszczącego ych łóżko drzwi TRZESZCZĄCEGO WSZYSTKIEGO to byłoby tu bardzo przyjemnie. Ściana i okno mojej komnaty były porośnięte dzikim winem. Okno? Raczej okienko strzelnicze. W końcu to była twierdza.
   Za "oknem" rozpościerał się las, tak gęsty, że absolutnie nie było widać stamtąd morza, mimo że zamek stał na wzgórzu. To była ciekawa odmiana, powoli stawałam się chora bez soli w powietrzu.

   Król był słaby. Dzięki Babce przeżył pożar i wszyscy bylibyśmy jej ogromnie wdzięczni, gdyby nie fakt, że on sam w podzięce zatuszował tą sprawę. Jakim cudem? Przecież wszyscy widzieli jak go ratuje. Cóż, lud jest ciemny. Wmówiono im, że Babki nikt tam nie chciał i tylko przeszkadzała, a Król sam doszedł do zdrowia. 
   Może to i dobrze, że tak się stało. Dzięki temu Babka nadal jest zwykłą Babką a nie stertą popiołu spalonego na stosie. Od początku wiedziałam, że jest czarownicą. Swój swojego zawsze wyczuje, mimo że ja już dawno przestałam być swoja. Wychowałam się w towarzystwie czarownic... i innych postaci nadnaturalnych. Poznałabym ich wszędzie. A Victoria? Czy ona też?

    Obecny wygląd zamku, Volterra zawdzięcza mnie (nie chwaląc się). Miałam duży wpływ na jego budowę, ale o tym Arkadiusz nie miał przecież prawa wiedzieć. W ciągu dnia przychodziłam z Markiem i oglądałam jak idą prace. Czasem coś doradzałam, czasem przekonywałam do swoich racji, innymi słowy byłam bardzo upierdliwa. Ale opłaciło się.
    Zamek w końcu został odbudowany. Wróciliśmy do niego z końcem sierpnia. Czasami się zastanawiam, czy to było dobre posunięcie, ale...
Poszłam do Babki.

   Opowiedziałam jej o swoich przemyśleniach, obawach, przeczuciach. Wysłuchała ich wszystkich w spokoju i milczeniu. Potwierdziła moje przypuszczenia w stosunku do jej osoby. Potem siedziała cicho, zastanawiając się nad czymś, po czym odrzekła:"Powiedz o tym wszystkim mężowi. Powinien o tym wiedzieć". Czy dobrze, że jej wtedy posłuchałam? Czy to znaczy, że go zabiłam?
   Wychodząc od niej wpadłam na Stryjka Paddy'ego, który najwyraźniej do niej zmierzał. Tłumaczył się, że Babka daje mu jakieś zioła na kaszel, ale ja i tak wiedziałam swoje. My Lestrange nie umiemy kłamać. Pożegnałam się uprzednio życząc powodzenia i udałam się do zamku.

   To był jeden z najgorszych dni za czasów panowania Arkadiusza na tronie Volterry, a już na pewno najgorszy za czasów mojego bycia królową. Postanowiłam mu o wszystkim powiedzieć zaraz tylko jak go spotkam, jednak nie chciałam mu przeszkadzać, nieważne co by robił. Dowiedziałam się od Marissy, że siedzi sam w sali tronowej i ogląda "elementy przebudowane". Musiała go widzieć dłuższą chwilę wcześniej.

   Izabela wbiegła do sali.
-Arkadiusz, muszę ci coś... powiedzieć.-Wpadła na męża rozmawiającego z ojcem.-Ale to może chwilę poczekać.
-Ależ, moja droga-powiedział Król-powiedz proszę. Nie musicie mieć tajemnic przed starym dziadem.
-Właśnie, Izy-wtrącił Arkadiusz-jak masz coś do powiedzenia, to powiedz.
-Nie, nie To w sumie nic ważnego-broniła się Izabela.
-Dziecko, jeżeli to coś związanego z Volterrą, to chyba powinnaś powiedzieć to zarówno mojemu synowi, jak i mnie.-Król skinął porozumiewawczo na Arkadiusza, a ten na znak zgody pokiwał głową.
-No dobrze.-zawahała się-Mam pewne podejrzenia, że pożar zamku nie był przypadkiem. Że ktoś źle życzy komuś z nas, może Markowi.
-Ktoś chciał zabić mojego wnuka!?-krzyk emerytowanego władcy było słychać w całym dworze. Wykrzyknął to na ułamek sekundy przed utratą oddechu.

   Czy to znaczy, że go zabiłam?

Medyk stwierdził zgon. Staliśmy tam w ciszy: Arkadiusz i ja. Jedynym słyszalnym dźwiękiem był oddech Marka. Powiadomiona została już reszta dworu w tym Morten i Danielle. Znikąd pojawił się biskup, który już modlił się nad ciałem zmarłego. Pamiętam tylko spokój bijący od Arkadiusza i Danielle, która wpadła nagle do sali krzycząc: "To ty go zabiłaś!". A cała Volterra w to uwierzyła. 

   Tak się zaczęła moja klątwa.

Izabela

2 komentarze:

  1. Jeju, zdziwiłam się. Możliwe, że jestem mało domyślna, ale naprawdę nie spodziewałam się, że on zginie... Chociaż i tak zbytnio za nim nie przepadałam, więc nie jest mi go aż tak szkoda. Nadrobiłam wszystkie zaległości, za które przepraszam. Bardzo podobają mi się Twoje komentarze wtrącone do teksu, ponieważ najbardziej mnie one rozśmieszają. :P życzę weny i pisz dalej! :*
    ~Bero

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki serdeczne. Ciesze się, że w końcu wróciłaś do nas. Miło mi, ze uważasz je za zabawne :D

    OdpowiedzUsuń