Wrzesień 1003r.
Drogi Pamiętniku,
To był wrzesień. Kończyło się lato. Była fantastyczna pogoda na zbieranie plonów. To był trzynasty września. Arkadiusz uparł się, żeby świętować ten dzień. Ja nie miałam zamiaru. Nie czułam się najlepiej z tym, że każdy w państwie zna moje imię, co dopiero kiedy każdy w państwie wie kiedy mam urodziny.
To jeszcze nie była jesień, jednak już czuło się zbliżające się zmiany. Słońce świeciło wysoko i mocno. Ptaki śpiewały, a konie leniwie pasły się na trawie. Istna sielanka. Tego dnia siedziałam na ławce przed stajnią. Miałam taką ogromną ochotę wejść do środka, ale Arkadiusz zaraz kazałby stajennym nie spuszczać mnie z oka. Miałam wrażenie, że przejmuje się ciążą bardziej niż ja. Finnegan leżał u moich stóp i próbował spać. Chciałam pójść do Babki, z którą, można powiedzieć, się zaprzyjaźniłam, ale przeczucie podpowiedziało mi, że jeszcze będę miała na to czas i że lepiej nie ruszać się z miejsca. Nie myliło się.
Przy bramie zrobiło się jakby głośniej i na dziedziniec wjechał Antonio z niewielką grupką rycerzy. Siadł z konia i podbiegł do mnie. W tym momencie z zamku wyszedł Arkadiusz i uradowany z wizyty przyjaciela podszedł do nas. Antonio zobaczył go, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Zaczął go przepraszać za swoje i jego siostry zachowanie. Arkadiusz nie był na niego zły, wręcz przeciwnie, był szczęśliwy z tego, że Antonio nie ma mu za złe małżeństwa ze mną. Gdy skończyliśmy uprzejmości, Antonio załamał się. Padł na kolana przed Arkadiuszem i prosił, a raczej błagał go o pomoc. Arkadiusz kazał mu wstać i cytuję "Przestać się wygłupiać, bo mu pomoże tak, że siostra go nie pozna". Antonio trochę się uspokoił i wstał. Uznał, że Arkadiusz go nie zrozumie, więc zwrócił się do mnie. Powiedział mi o swoich problemach z możnymi, chociaż ja bym to raczej nazwała wypłakiwaniem się w rękaw. Opowiedział o jednym z nich, który trzymał się dość blisko jego rodziny. Na tyle blisko, że udało mu się zaciągnąć Marię do łóżka i uciec zanim ta się obudziła. Antonio był przerażony tym faktem, bo od tamtego zdarzenia minął miesiąc, a Maria nie zachowuje się normalnie. Martwił się o nią, a mnie zrobiło się go żal. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że nazwiemy to gwałtem i oboje, Arkadiusz i ja, pojedziemy do Montepulciano, żeby podnieść na duchu naszą "przyjaciółkę". Antonio, jakby pocieszony naszą decyzją, zaczął całować mnie po rękach i dziękować Bogu za moje wielkie serce. Zaczęłam się śmiać, chociaż zaraz spoważniałam. Nie było mi do śmiechu kiedy zdałam sobie sprawę co nas czeka.
To był pierwszy raz, kiedy przyjechałam do Montepulciano. Stolica wyglądała podobnie do całej reszty toskańskich miast. Miała w sobie coś z Volterry i Sieny. Była wyjątkowo urocza. Zamek Antonia był prawdziwą twierdzą, chociaż było po nim widać, że Salvatore umieją się bawić. Wielka sala była olbrzymia, a korytarz do niej prowadzący niezwykle szeroki. Arkadiusz i ja podjęliśmy decyzję, że będzie lepiej, kiedy to kobieta porozmawia z Marią. Weszłam po schodach i skierowałam się ku drzwiom, które wskazała mi służka. Zapukałam delikatnie i weszłam do środka.
Komnata nie była większa od tej, w której mieszkałam ja. Na środku stało wielkie łózko, a na nim siedziała Maria. Płakała. Nie wyglądała królewsko. Była ubrana w zwykłą sukienkę, jaką noszą wszystkie średniozamożne kobiety. Zachowywała się tak, jakby nie zauważyła mojej obecności. Usiadłam obok niej i przytuliłam ją do siebie. O dziwo nie odsunęła się, wręcz przeciwnie, wtuliła się w mój rękaw i jeszcze głośniej zaczęła płakać. Próbowałam ją uspokoić. Byłam pewna, że Arkadiusz i Antonio zastanawiają się, która z nas którą zabiła. Gdy przestała, podniosła wzrok i odsunęła się na mój widok. Uśmiechnęłam się do niej współczująco. Nie wyglądała już jak bezbronna płaczka. Wyglądała jak lwica, której dziecku zrobiłeś krzywdę. Tym razem uśmiechnęłam się najbardziej przepraszająco jak tylko mogłam. Ciekawa jestem czy jej krzyki słychać było w wielkiej sali. Kiedy w końcu się uspokoiła i usiadła, nie miałam już najmniejszej ochoty na pomaganie komukolwiek, jednak zostałam z nią i próbowałam zacząć rozmowę.
Wyszłam od niej dużo bardziej zmęczona, niż gdy do niej przyszłam. Zastałam Arkadiusza rozmawiającego w najlepsze z Antoniem. Kiedy mnie zobaczyli, natychmiast ucichli.
-I co?-dopytywał się Antonio.
Podeszłam do nich i usiadłam Arkadiuszowi na kolanach. Więcej nie pamiętam.
Obudziłam się następnego dnia.Arkadiusz siedział na łóżku. Nie, nie siedział. Opierał się na nim. W sumie trudno powiedzieć co robił. Szeptał moje imię i gładził dłoń ręką. Chyba nigdy mu tego nie mówiłam, ale wygląda fantastycznie, taki wielki tyran, który martwi się o mnie, chociaż tego nie lubię. Tak, wiem, trudno mi dogodzić. Zanim zdążył mi cokolwiek powiedzieć, do komnaty wpadł Antonio dziękując mi za to co zrobiłam. Nie miałam pojęcia co zrobiłam. Okazało się, że od mojego spotkania z Marią, zaczęła rozmawiać i jeść. Uznałam to za dobry sygnał. Nie mogłam jednak nie powiedzieć mu, ze jego siostra również spodziewa się dziecka. Tą wiadomością nie był już tak uradowany, ale przynajmniej wiem, że zrobiłam wszystko, co tylko mogłam.
Pożegnaliśmy się ze wszystkimi i ruszyliśmy w drogę do domu. Zarówno Arkadiusz, jak i ja, był pewien, że Morten nie daruje nam zostawienia go ze wszystkimi sprawami kraju na czas dłuższy, niż przewidywaliśmy. Gdy dojechaliśmy okazało się, że nie potrzebnie się martwiliśmy. Morten nie był zły. Morten był absolutnie wkurzony. Zaczął nam opowiadać o sprawach, które dla nas są chlebem powszednim. Zaczęliśmy się śmiać. Wkrótce Morten dołączył do nas i śmialiśmy się już wszyscy. W końcu nie świętowaliśmy moich urodzin, ale nie cierpiałam z tego powodu. Zmieniłam otoczenie, zmieniłam dom, zmieniłam zwyczaje. Zdałam sobie sprawę, że nie będę już nigdy więcej tak tęsknić za Irlandią, co nie znaczy, że do niej nie wrócę.
To jeszcze nie była jesień, jednak już czuło się zbliżające się zmiany. Słońce świeciło wysoko i mocno. Ptaki śpiewały, a konie leniwie pasły się na trawie. Istna sielanka. Tego dnia siedziałam na ławce przed stajnią. Miałam taką ogromną ochotę wejść do środka, ale Arkadiusz zaraz kazałby stajennym nie spuszczać mnie z oka. Miałam wrażenie, że przejmuje się ciążą bardziej niż ja. Finnegan leżał u moich stóp i próbował spać. Chciałam pójść do Babki, z którą, można powiedzieć, się zaprzyjaźniłam, ale przeczucie podpowiedziało mi, że jeszcze będę miała na to czas i że lepiej nie ruszać się z miejsca. Nie myliło się.
Przy bramie zrobiło się jakby głośniej i na dziedziniec wjechał Antonio z niewielką grupką rycerzy. Siadł z konia i podbiegł do mnie. W tym momencie z zamku wyszedł Arkadiusz i uradowany z wizyty przyjaciela podszedł do nas. Antonio zobaczył go, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Zaczął go przepraszać za swoje i jego siostry zachowanie. Arkadiusz nie był na niego zły, wręcz przeciwnie, był szczęśliwy z tego, że Antonio nie ma mu za złe małżeństwa ze mną. Gdy skończyliśmy uprzejmości, Antonio załamał się. Padł na kolana przed Arkadiuszem i prosił, a raczej błagał go o pomoc. Arkadiusz kazał mu wstać i cytuję "Przestać się wygłupiać, bo mu pomoże tak, że siostra go nie pozna". Antonio trochę się uspokoił i wstał. Uznał, że Arkadiusz go nie zrozumie, więc zwrócił się do mnie. Powiedział mi o swoich problemach z możnymi, chociaż ja bym to raczej nazwała wypłakiwaniem się w rękaw. Opowiedział o jednym z nich, który trzymał się dość blisko jego rodziny. Na tyle blisko, że udało mu się zaciągnąć Marię do łóżka i uciec zanim ta się obudziła. Antonio był przerażony tym faktem, bo od tamtego zdarzenia minął miesiąc, a Maria nie zachowuje się normalnie. Martwił się o nią, a mnie zrobiło się go żal. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że nazwiemy to gwałtem i oboje, Arkadiusz i ja, pojedziemy do Montepulciano, żeby podnieść na duchu naszą "przyjaciółkę". Antonio, jakby pocieszony naszą decyzją, zaczął całować mnie po rękach i dziękować Bogu za moje wielkie serce. Zaczęłam się śmiać, chociaż zaraz spoważniałam. Nie było mi do śmiechu kiedy zdałam sobie sprawę co nas czeka.
To był pierwszy raz, kiedy przyjechałam do Montepulciano. Stolica wyglądała podobnie do całej reszty toskańskich miast. Miała w sobie coś z Volterry i Sieny. Była wyjątkowo urocza. Zamek Antonia był prawdziwą twierdzą, chociaż było po nim widać, że Salvatore umieją się bawić. Wielka sala była olbrzymia, a korytarz do niej prowadzący niezwykle szeroki. Arkadiusz i ja podjęliśmy decyzję, że będzie lepiej, kiedy to kobieta porozmawia z Marią. Weszłam po schodach i skierowałam się ku drzwiom, które wskazała mi służka. Zapukałam delikatnie i weszłam do środka.
Komnata nie była większa od tej, w której mieszkałam ja. Na środku stało wielkie łózko, a na nim siedziała Maria. Płakała. Nie wyglądała królewsko. Była ubrana w zwykłą sukienkę, jaką noszą wszystkie średniozamożne kobiety. Zachowywała się tak, jakby nie zauważyła mojej obecności. Usiadłam obok niej i przytuliłam ją do siebie. O dziwo nie odsunęła się, wręcz przeciwnie, wtuliła się w mój rękaw i jeszcze głośniej zaczęła płakać. Próbowałam ją uspokoić. Byłam pewna, że Arkadiusz i Antonio zastanawiają się, która z nas którą zabiła. Gdy przestała, podniosła wzrok i odsunęła się na mój widok. Uśmiechnęłam się do niej współczująco. Nie wyglądała już jak bezbronna płaczka. Wyglądała jak lwica, której dziecku zrobiłeś krzywdę. Tym razem uśmiechnęłam się najbardziej przepraszająco jak tylko mogłam. Ciekawa jestem czy jej krzyki słychać było w wielkiej sali. Kiedy w końcu się uspokoiła i usiadła, nie miałam już najmniejszej ochoty na pomaganie komukolwiek, jednak zostałam z nią i próbowałam zacząć rozmowę.
Wyszłam od niej dużo bardziej zmęczona, niż gdy do niej przyszłam. Zastałam Arkadiusza rozmawiającego w najlepsze z Antoniem. Kiedy mnie zobaczyli, natychmiast ucichli.
-I co?-dopytywał się Antonio.
Podeszłam do nich i usiadłam Arkadiuszowi na kolanach. Więcej nie pamiętam.
Obudziłam się następnego dnia.
Pożegnaliśmy się ze wszystkimi i ruszyliśmy w drogę do domu. Zarówno Arkadiusz, jak i ja, był pewien, że Morten nie daruje nam zostawienia go ze wszystkimi sprawami kraju na czas dłuższy, niż przewidywaliśmy. Gdy dojechaliśmy okazało się, że nie potrzebnie się martwiliśmy. Morten nie był zły. Morten był absolutnie wkurzony. Zaczął nam opowiadać o sprawach, które dla nas są chlebem powszednim. Zaczęliśmy się śmiać. Wkrótce Morten dołączył do nas i śmialiśmy się już wszyscy. W końcu nie świętowaliśmy moich urodzin, ale nie cierpiałam z tego powodu. Zmieniłam otoczenie, zmieniłam dom, zmieniłam zwyczaje. Zdałam sobie sprawę, że nie będę już nigdy więcej tak tęsknić za Irlandią, co nie znaczy, że do niej nie wrócę.
Twoja
Izabela
Dedykowane Miłoszowi, bo mam nadzieję, że fanboy nr 1 weźmie się w końcu za czytanie :D
Ehh to takie smutne, że coś takiego miało miejsce. Szkoda, że nie rozwinęłaś rozmowy dwóch pań, ale i tak fajny rozdział :P
OdpowiedzUsuńMyślę, że za jakiś czas wrócę do ich rozmowy. I będzie to dość nietypowa wymiana zdań.
UsuńDzięki
TheAvcia
No ja mam nadzieję, że wróci. Chciałabym poczytać rozwinięcie historii krewnych Izabeli ;-)
OdpowiedzUsuńOj nie bój się. Już za niedługo pojawi się ktoś z jej krewnych, ale więcej o ich historii będzie później.
UsuńTheAvcia
Koniecznie chcę poznać całą ich rozmowę !
OdpowiedzUsuńJejku, to jest takie ciekawe pisz, prosze pisz. :)
Dochodzę do wniosku, że coraz bardziej lubię Izabelę i jej historię :D
Kawa
PS Izabela ma urodziny trzynastego września, fajnie... ;P
Mam zaplanowaną akcję na kilka następnych postów. Kilka spraw się rozwiąże, kilka zapętli. Wiem tylko, że największe emocje będą dużo później.
UsuńPostaram się trochę przybliżyć ci ją w najbliższych postach, ale cała tajemnica rozwiąże się dopiero (jak teraz mamy wrzesień) w lipcu następnego roku (nie wiem jaki będzie to post, raczej nie tak zatytułowany).
Chyba będę torturować twoją ciekawość.
TheAvcia