środa, 31 lipca 2013

Styczeń (Uwaga: może zawierać śladowe ilości: feminizmu, krytyki i wulgaryzmów)

Styczeń 1004r.
   Drogi Pamiętniku, 
Już nie miałam wątpliwości, że z Arkadiuszem dzieje się coś złego. Całymi dniami siedział w gabinecie i coś planował. Nie pozwalał nikomu wchodzić do środka. Często rozmawiał z dowódcami resztek jego wojsk. Chodził po zamku podenerwowany. Nie traktował poddanych jak do tej pory, traktował ich jak problemy, które trzeba rozwiązać, albo ominąć. Bałam się z nim rozmawiać. Nocami przyciągałam go do siebie i przytulałam, ale on odpowiadał tylko pustymi pocałunkami w czoło. Zachowywał się tak, jak przed tą pamiętną burzą. Byłam zła na siebie, bo myślałam, że to moja wina.

   Któregoś wieczoru, jeszcze listopadowego, siedziałam na schodach do ogrodu i bawiłam się z Finneganem. W pewnym momencie podszedł do mnie Luca i zaczęliśmy rozmawiać. On też zauważył zmianę w zachowaniu Arkadiusza. Był bardziej zamknięty w sobie i rzadko bywał w stajniach. Można się było domyśleć, że tak się stanie, skoro miał teraz na głowie dobro całego królestwa, ale ja wiedziałam, że on zbyt kocha konie, żeby o nich zapomnieć. 
   Mój rozmówca musiał już iść, a ja zostałam sama z psem, który drzemał na moich kolanach. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że rozmowa z przyjacielem może być tak pomocna. W pewnym momencie poczułam obecność osoby trzeciej i odwróciłam się. Arkadiusz stał na schodach i wpatrywał się w dal tym swoim nieobecnym wzrokiem. Chciałam wstać, ale mnie uprzedził i podszedł. Usiadł obok i wziął moją rękę, nie tak delikatnie jak zazwyczaj, ale jednak czule, w sposób, który mnie zaskoczył. 

-Jedziesz do Irlandii.-powiedział.
   Izabela spojrzała na niego niewielerozumiejącym wzrokiem. A jednak, to była jej wina.
-Co?-zapytała-Jak to, jadę do Irlandii?
-W zasadzie oboje jedziemy.-odparł niezrażony jej strachem.-To ostatni moment na taki wyjazd. Kiedy urodzisz, nie będziesz miała czasu na podróże. Wypływamy za dwa dni.
-A skąd w ogóle pomysł, że ja chcę dokądkolwiek płynąć?-niemal krzyknęła i wstała ze stopnia. Rozbudzony podniesionym głosem Finnegan usiadł na ziemi wpatrując się w swoją właścicielkę.-Nie sądzisz, ze byłoby miło zapytać mnie o zdanie, zanim zacząłeś planować wyjazd?
-Izabelo-Arkadiusz zaczął tym doprowadzającym Izabelę do szału spokojnym tonem, po czym również wstał i chwycił ją za ramiona, jakby bał się, że mu ucieknie.-Każdy tęskni za ojczyzną. Ty również. Wolę, żebyś tęskniła trochę mniej, kiedy nasze dziecko przyjdzie na świat. Robię to tylko dlatego, że troszczę się o ciebie i o nie.
   Oczywiście skłamał. Wierzył, że kiedy Izabela znajdzie się z powrotem w znanym miejscu, odrodzi się w niej na nowo kobieta, w której się zakochał. Chciał w to wierzyć. Czuł by się lepiej z myślą, że nie zmieniła się aż tak i że da się ją jeszcze przywrócić. Chciał, żeby ten samolubny uczynek został mu zapisany na lepszej stronie księgi uczynków, bo przecież robi to dla dobra swojej żony i dziecka.
   Dla Izabeli wyjazd do Irlandii to nie było tylko przeprawienie się przez pół Europy. To nie był także powrót do ukochanej ojczyzny, ponieważ Izabela za ojczyzną nie tęskniła. Nic tam jej do niej nie ciągnęło. Nic z wyjątkiem... Nicklausa. Przyjaciel od dziecka, z którym nie widziała się prawie od roku, a ile przez ten rok się działo? Nick nie wiedział, że Izabela jest mężatką. Ba, żeby tyle. Nie wiedział, że jest najważniejszą kobietą w całym państwie. Chociaż tęskniła za nim, to jednak nie chciała się z nim widzieć. Nie chciała, bo bała się jego reakcji. Mógłby wpaść w szał, a ona nie chciała nikogo denerwować. Może dlatego, że sama by się wtedy zdenerwowała, a przecież dla niej teraz najważniejsze jest dziecko. Poza tym to by oznaczało, że muszą się spotkać z osobami odpowiedzialnymi, za ziemie i ludzi. W jej hrabstwie najważniejsi byli Hrabia i... jego małżonka. Tak, Izabela nie była mściwa, ale na tej dziwce chciała się zemścić tak, żeby w całym hrabstwie uważali Jaśnie Panią za skończoną idiotkę. Tylko jak to potem wyjaśnić? Ludzie to ciemna masa i uwierzą w każde słowo, jeżeli dobrze się je przedstawi. Ale Arkadiusz? On z całą pewnością nie jest jak inni ludzie. Nie. Izabela to czuła, przeczuwała, wiedziała to. W każdym stadzie wyczuwa się swoich. Arkadiusz z całą pewnością był jej, tak jak Alec. Tylko czy on to też czuł? Jeżeli jest tym, czym ona, to na pewno ją zrozumie. W czym więc problem?

-Zgoda.-powiedziała już spokojniejsza-Możemy jechać. Stawiam tylko jeden warunek.

***


   Bujało. Co za kretyn wymyślił, żeby siedzieć rano na statku? No tak, mój szanowny małżonek. Aż żałuję, że mu nie nażygałam na buty. Szczerze? Byłam zła, że nie dowiedziałam się o wyjeździe kilka dni wcześniej. Napisałabym do Aleca. Popłynąłby z nami. Ucieszyłby się, że znów widzi dom. A może wcale nie chciałby jechać? Jak Paddy. Ten typ człowieka szybko się przystosowuje. Ale z rozmów ze stryjem wynikało jasno, że tęskni za Irlandią, więc dlaczego został? Kobieta???

   Jeszcze bardziej bujało. Zbliżał się sztorm. Byłam tak niezadowolona, jak Morten, gdy dowiedział się, że przez najbliższy miesiąc całe państwo jest skazane na jego rządy, a on na problemy państwa. Miałam ochotę udusić Arkadiusza. Nie wiem, czy to mężczyźni są tacy niedomyślni, czy tylko mój mąż. Leżałam w kajucie i próbowałam spać. bieganie na pokładzie nade mną zdecydowanie mi na to nie pozwalało.

   Ale najbardziej bujało w czasie sztormu. Wyszłam pełna najgorszych obaw. Może się nie znam, ale czy nie należy ustawić statku dziobem bo fal, żeby jak najmniej ruszało statkiem? Ach, faceci i to ich "Daj spokój. Ja się na tym znam. Ja to wszystko załatwię.". Czy świat nie byłby lepszy gdyby czasami słuchali tego co mamy do powiedzenia? My kobiety od zawsze byłyśmy dodatkiem do męskiego życia. Zamierzałam to skończyć. Zamierzałam wziąć sprawy w swoje ręce. I muszę przyznać, całkiem nieźle mi poszło. Myślę, że cała Volterra jest mi za to wdzięczna.
***

   Irlandia nie zmieniła się nic przez ten rok. Te same drogi, te same domy. Zrobiło się sentymentalnie. Arkadiusz najwyraźniej planował wszystko od dawna, ponieważ w porcie na nasz statek czekał powóz i eskorta do zamku. Przejeżdżaliśmy właśnie przez moją rodzinną wieś. Spojrzałam na dom Mickaelsonów. W oknach paliło się światło. Kazałam zatrzymać orszak. Nie wzbudzając większej sensacji wysiadłam i zapatrzyłam się w drewnianą ruinę stojącą po drugiej stronie drogi. Nie wiem, czy drewniany dom może w ciągu rok tak wyniszczeć, w każdym razie miejsce, w którym urodziłam się ja i reszta mojej rodziny przypominało jak po przejściu tornada, albo po przeżyciu pożaru. Nie, nie zakręciła mi się łezka w oku. Stałam i patrzyłam jak do środka wpada mroźny wiatr. Arkadiusz również wyszedł, stanął obok i objął mnie ramieniem. Po chwili zauważyłam, że zaczyna dygotać. No tak. Na półwyspie nigdy nie ma takich mrozów, jak tutaj w nawet najcieplejszą zimową noc. Nie przyznałby się do tego, ale zmarzł. Jego męskie ego nie pozwoliło by mu na to. Popatrzyłam na śnieg padający wokoło. Śnieg to coś czego nie będzie dużo w Volterze, ale czy to powód, żeby tam nie wracać? Śnieg jest zimny i mokry, wpada do butów i moczy ubranie. Nie da się cieszyć śniegiem. Przeszkadza w pracy i sprawia, że wszyscy wkoło są rozkojarzeni. Jedyną zaletą śniegu jest to, że kilka dni w roku nie trzeba pracować na roli, ale skoro to już nie jest moje zadanie...
   Wsiedliśmy do powozu i ruszyliśmy w dalszą drogę. Zamek wyglądał tak, jak wcześniej. Nic się nie zmieniło. Te same stare obskurne kamienne mury witały przyjezdnych. Boże, jak ja nienawidziłam tego miejsca. Wysiedliśmy na starym obskurnym kamiennym dziedzińcu i udaliśmy się starymi obskurnymi kamiennymi schodami do starej obskurnej kamiennej sali reprezentacyjnej. Tam powitał nas Jaśnie Pan Hrabia z małżonką. Władca był bardzo przejęty wizytą króla (co z tego, ze państwo owego króla było prawie dwa razy mniejsze od hrabstwa, w którym się znajdowaliśmy?) choć nie dawał tego po sobie poznać. Ta krowa na początku była dowartościowana faktem, że ktoś takiej klasy zechciał przemierzyć pół Europy, żeby ich odwiedzić. Jej entuzjazm trochę osłabł, gdy zobaczyła kto jest żoną owego gościa. Udawałam, że nie zauważyłam opadu jej szczęki i znakomicie bawiłam się robiąc za tłumaczkę dopóki Panowie nie zdali sobie sprawy, że mogą porozumiewać się po angielsku. Zostaliśmy zaproszeni na uroczystą ucztę. Były podane potrawy, których dotąd ten zamek nie widział. Jaśnie Pani Hrabina, wciąż będąc w szoku, postanowiła, że pójdzie się przejść po ogrodach gdyż "nienajlepiej się czuje". Z udawaną troską o jej zdrowie, przeprosiłam władców i wyszłam w noc. 
   Ach, ogrody. Nie takie ładne jak w Volterze, ale pełne swojego uroku (stare, ale nie kamienne). Wpatrywałam się w gwiazdy i oddychałam chłodnym irlandzkim powietrzem. Rozejrzałam się. Ta **** siedziała na schodach i niemalże płakała. Bynajmniej nie zrobiło mi się jej żal. Świadoma straży stojących dookoła podeszłam do niej. 

-Czego chcesz?-zapytała młodsza z kobiet.
-Ależ nic.-odpowiedziała Izabela i usiadła obok niej.-Nic, co by mogło być uznane za chęć upokorzenia Ciebie, Jaśnie Pani.
-Odsuń się ode mnie, wiedźmo.-Hrabina cofnęła się.-Nie wiem jakich sztuczek użyłaś. Może zwyczajnie go okłamałaś. Nie wiem. Żaden Król nie ożeniłby się z taką gęsią jak ty.
-Masz racje.-powiedziała niewzruszona i przysunęła się w jej stronę-Jak dobrze, że był tylko księciem.

Ach, ludzie i ich obawy. Tak łatwo nimi manipulować.

-Idź stąd, potworze.-Kobieta siedziała już na krańcu stopnia. Nie miała dokąd dalej uciekać.-Czego chcesz? Pieniędzy? Klejnotów? Mój mąż da ci wszystko czego chcesz.
-Myślisz, że nie mam tego? Myślisz, że mnie nie stać? Te czasy już dawno minęły.-Izabela wpadła w szał. Gdyby ktoś ją wtedy zobaczył, pomyślałby, że oszalała. Śmiała się i chichotała. Tak dobrze nie bawiła się od początku kwietnia. Hrabina była przerażona, ale to ją nawet bardziej nakręcało.

Ludzie. Nie widzą tego, co mają pod nosem.

   Nagle poczuła nieodparta potrzebę. Przypomniała sobie wszystko czego nauczyła się u Danielle. Krzyk Hrabiny został przerwany mocnym pocałunkiem.

***

-I jak ona się czuje?-Hrabia wstał i z udawaną troską o żonę wpatrywał się w Izabele.
-Nienajlepiej.-odparła z równie udawaną troską.-Wygląda na to, że zaczyna majaczyć.
   Usiadła przy stole i przysłuchiwała się konwersacji władców. Nagle drzwi otworzyły się i do sali wbiegła mokra... od śniegu Hrabina.
-Ty! Ty (Ze względu na młody wiek autorki wszystkie wulgaryzmy w tej części zostaną pominięte)! Jak mogłaś, ty *****!
   Arkadiusz niewiele rozumiał z celtyckiego, jednak musiał być kompletnym kretynem, jeżeli nie domyśliłby się, iż ta obraża jego małżonkę. Hrabia wstał zmieszany całą sytuacją, a Izabela udawała, że nie kompletnie nie zna powodu dla którego ta ***** miałaby ją obrażać.

-Przepraszam-zaczął Arkadiusz-ale nie rozumiem dlaczegóż to mielibyśmy przebywać tak długą drogę, tylko po to, żeby wysłuchiwać, jak inni nas obrażają.
-Ależ, najdroższy,-wtrąciła mu Izabela-ja również nie widzę ku temu powodu. niemniej jednak tak się stało, a ja jestem zbyt zmęczona, żeby tego wysłuchiwać.-Wstała i wyszła na środek sali.-Czy w taki sposób współcześni Irlandczycy witają swoich gości?-zwróciła się do tłumu.-Czy tak mają was zapamiętać przybysze z daleka? Dorastałam tutaj. Kochałam to miejsce. Kochałam tych ludzi, który tu mieszkali. Chcecie pozwolić na to, żebym zapamiętała moją ojczyznę jako miejsce nieprzyjazne, do którego nie należy wracać?-Izabela wczuła się w swoją przemowę tak bardzo, że po policzkach ciekły jej łzy. Ich obecność przyjęła z mściwym uśmiechem, którego nikt miał okazji zauważyć, ponieważ zniknął tak szybko jak się pojawił. Nikt, z wyjątkiem Arkadiusza.
-Możesz myśleć sobie co chcesz... Jeżeli w ten sposób reprezentujesz nasz kraj... Możesz tu więcej nie wracać.
-Oczywiście, Najjaśniejsza Pani-Po obecnych przeszedł szept zaskoczenia. Królowa mówiąca do Hrabiny "Najjaśniejsza Pani"?-Nie wiem czym zaszkodziła Pani moja obecność, ale mam nadzieję, że więcej się to nie powtórzy.
-Obecność? OBECNOŚĆ!? Ty... Ty mnie zgwałciłaś!
-Proszę?-Izabela przestała udawać przejęcie. Wyglądała raczej, jakby ktoś jej powiedział, że przypomina starego grubasa z wyjątkiem tego, że nie jest ani stara ani gruba.
    Po sali przeszedł szmer rozbawienia. Hrabina postradała zmysły?
-Ty, Ty już dobrze wiesz co zrobiłaś.-Kobieta wyglądała żałośnie, jakby była obłąkana.
   Hrabia postanowił zareagować. Kazał wyprowadzić małżonkę z sali w chwili, gdy cały dwór tarzał się po podłodze ze śmiechu. Może było to niestosowne, ale najwyraźniej nikt nie został za to potępiony, gdyż Jaśnie Hrabia chciał zrobić to samo. Kłaniając się w pas i przepraszając za zachowanie żony żegnał gości. Hrabina nigdy więcej nie wyszła z komnaty.

Ma dziwka za swoje! To źle, że chciałam, żeby cierpiała?Nieważne. Czułam się dobrze.

   Upokorzenie tej ***** było najlepszym co mnie do tamtej pory spotkało. Do tamtej pory, bo nie musiałam czekać nawet miesiąca, żeby stało się coś o wiele lepszego. Z tamtej nocy, w pamięci utknął mi pewien szczegół. Arkadiusz się uśmiechnął. Uśmiechnął się, ale dopiero wtedy, gdy wyjaśniłam mu wszystko co miało miejsce. Nie pominęłam nawet tego co działo się przed wejściem do sali, pożal się Boże, "Hrabiny". Jak dobrze, że nie spytał o to jak do tego doszło. Musiałabym się nieźle tłumaczyć, a on nigdy w życiu nie wybaczyłby tego ani mnie, ani Danielle.

Twoja
Izabela


Postanowilam zadedykować tego posta nowej czytelniczce Kindze. Dzięki, że jesteś ze mną, wiem, że to Ci się spodoba i nie przestrasz się tego, co może jeszcze się zdarzyc :)

piątek, 12 lipca 2013

Grudzień

Grudzień 1003r.

      [...] Nareszcie temperatura zrobiła się znośna dla Izabeli. Dla mnie robiło się zimno, jak zawsze o tej porze roku. Od czasu bitwy mijał już miesiąc i wszystko wskazywało na to, że Lorenzo, brat Marca, zamierza się zemścić. Tak, braterska miłość omal nie zaważyła o losach wojny. Czułem się winny śmierci Scypiona i Tytusa, chociaż wiem, że nie mogłem nic na to poradzić. Morten dochodził do siebie, a Antonio już prawie zapomniał, że też został ranny. Świat wyglądał jakby budził się z koszmaru. Ludzie wykonywali swoje codzienne czynności tak, jak to robili przed bitwą. Może nie powodziło im się tak, jak wcześniej, ale większych zmian chyba nie zauważyli.

   Ja czułem się inaczej. Mijał miesiąc odkąd zabiłem kogoś. Po nocach nawiedzał mnie obraz tego młodego chłopaka, którego życie zakończyło się od mojego jednego ciosu mieczem. Chciałem powiedzieć o wszystkim Izabeli. Ona by mnie zrozumiała, ale również przestraszyła by się. Nie chciałem jej denerwować. Nie w takim stanie. Może i była silną kobietą, ale jednak wciąż kobietą, w dodatku w ciąży. Jeszcze nie wiedziałem wtedy o jej możliwościach. Chociaż powinienem się ich domyślać od dawna.

   Miałem jeszcze dwa wyjścia-Paddy lub Nonna. Paddy był spokrewniony z Izabelą i istniała szansa, że zrozumiał by mnie, z drugiej strony bałem się przyznać mu do tego, co się stało. Nonna, z kolei, nakrzyczała by na mnie i miała by pretensje, ale, jako kobieta, również przejęłaby się i przestraszyła. Zdecydowałem się jednak na mniejsze zło. Staruszka, może lekko zwariowana, ale jednak potrafiła zachować się jak matka, kiedy tylko ktoś tego potrzebował.

   Postanowiłem zaryzykować. Wyszedłem z zamku i skierowałem się w stronę ogrodów. Paddy byłby świetny w słuchaniu, ale to by absolutnie nic nie zmieniło. Ta sama, jak zwykle, drewniana chatka zapraszała do środka otwartymi drzwiami. Poczułem się co najmniej jakbym pomylił domy, co było trudne, zważywszy na fakt, że to był jedyny dom po tej stronie ogrodów. Dochodzące ze środka śmiechy stały się głośniejsze. Niemożliwe. Czyżby Starsza Pani wpuściła gości do swojej "fortecy"?

   Wszedłem do środka i stanąłem w drzwiach izby, w której wszyscy siedzieli. Zastałem całą trójkę-Nonnę, Paddy'ego i Izabelę. Przez chwilę nie zauważyli mojej obecności. W końcu Izabela zwróciła na mnie uwagę i wskazała mi miejsce obok siebie. Usiadłem tam i wziąłem ją za rękę. Najwyraźniej Nonna i Paddy świetnie się dogadywali. Tak dobrze, że nigdy tego nie zauważyłem. Byłem pewien, że się nie znają do chwili, gdy Paddy miał atak. Zmiany, wszędzie zmiany. 

   To nie były jedyne zmiany, które można było zauważyć. Kilka dni zajęło mi znalezieni ich wszystkich. 
   Od bitwy, Arkadiusz stracił poczucie humoru. Nie śmiał się, nie żartował. Siedział i nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w rozmówcę. Chciałam mu pomóc, ale nie mogłam. Miałam wrażenie, że nie powiedział mi o wszystkim co go martwi. 
   Prawie codziennie bywałam u Babki. Przemiła kobieta, która traktowała mnie jak córkę i uczyła swojego "zawodu". Niektórzy mogliby pomyśleć, że jest wiedźmą, ale do prawdziwej czarownicy trochę jej było daleko. Pewnie myślała, że nie zauważam Paddy'ego, który bywał u niej codziennie. Czasami zostawałam trochę dłużej i obserwowałam ich. Wszyscy zachowywaliśmy się trochę jak dzieci, ale to nie ja całowałam Babkę po rękach i opowiadałam historie z czasów jak mieszkałam w Irlandii. No dobra, opowiadałam, ale po rękach jej już nie całowałam. 
   Wojna z Arezzo miała wielki wpływ na to co działo się dookoła. Najlepszym tego przykładem była Danielle. Księżniczka, która zdecydowanie próbowała naśladować swojego starszego brata, uważała go za wzór, i wręcz gardziła młodszym bratem. Danielle martwiła się o stan zdrowia Mortena do tego stopnia, że siedziała przy jego łóżku godzinami. Przyjemnie było patrzyć jak braterska miłość wygrywa walkę z przyzwyczajeniami. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że ,tak naprawdę, nikt jej nie zna, że udaje kogoś, kim nie jest. 
   Ale nie tylko Morten zwrócił na siebie uwagę Danielle. Antonio, pomimo skończonej wojny, wciąż przyjeżdżał do nas co drugi dzień. Przychodził "odwiedzać rannego towarzysza broni", ale ja i znałam prawdziwy powód jego wizyt. Kiedy siedział ranny w namiocie szpitalnym i obserwował ukochaną, stało się coś, czego nigdy by nie przewidział. Danielle martwiła się o niego. Dowiedziałam się później, że zmęczona i zdenerwowana usiadła obok niego i zaczęła płakać mu w rękaw. Dla samego Anotnia to też był szok. Nagle zdał sobie sprawę, że jest w stanie dokonać wszystkiego. Z całego serca życzyłam mu powodzenia. 
   Mniejsze zło, hę? Klara na wieść o zbliżającej się wojnie przestała w ogóle martwić się swoim nieszczęściem. I dobrze. Oboje z Lucą potrzebowali odpoczynku od tragedii życiowych. Arkadiusz nie pozwolił Luce walczyć, ponieważ... ponieważ był samolubny (jego konie szybko by się nie przystosowały do nowego jeźdźca). 
   Ale chyba ważną, choć prawie niezauważalną zmianą był stosunek mojego teścia do mnie. Od bitwy, a w zasadzie od kiedy moje przeczucie zapobiegło katastrofie (tak, wiem, skromność poziom max.), król przestał żywić do mnie nie chęć i zaczął mnie... tolerować? Tak, przestałam być dla niego wrogiem od kiedy okazało się, że chcę dla Volterry jak najlepiej. Hmm... Zawsze chciałam, ale miło, że ktoś to w końcu zauważył.

   Nie zwracałem uwagi na te wszystkie rzeczy. To był już prawie rok od przyjazdu Izabeli. Prawie rok odkąd się w niej zakochałem. A jednak, z każdym dniem poznawałem ją co raz bardziej. Z każdym dniem przestawała być młodą irlandzką stajenną, która mnie oczarowała swoją osobą, a stawała się dojrzałą, pewną siebie królową, która wie co należy i czego nie wolno. Bałem się, że to przeze mnie straciła siebie i swoje marzenia. Bałem się, że sprawiłem, że stała się tym, kogo wszyscy od niej oczekiwali. Bałem się, że dając jej wolność zamknąłem ją w klatce, z której nie ma ucieczki. Nie chciałem takiej Izabeli. 



I nigdy nie będę chciał.

Arkadiusz

Dla Bero, bo już się nie mogła doczekać. ;)

poniedziałek, 8 lipca 2013

Listopad

Listopad 1003r.
   Drogi Pamiętniku,
Minął już tydzień od przyjazdu Aleca do Volterry. Jego obecność wprowadziła niemały chaos, ale sądząc po naszej rozmowie, można było się tego spodziewać.

-Co?-Arkadiusz był zaskoczony.-O czym ty mówisz?
   Izabela poczuła jak słabnie, więc usiadła na schodkach przed tronem.
-Alec, proszę powiedz nam wszystko, co wiesz.
   Arkadiusz podszedł do niej i usiadł obok przytulając ją do siebie.
-Skoro chodzi im o ciebie, nie powinnaś zachowywać się tak, jak zazwyczaj.
-Skoro chodzi im o mnie, właśnie powinnam zachowywać się tak, jak zawsze.-Izabela wtuliła się mocniej w jego ramię.-Nie sądzisz, że byłoby lepiej gdyby nie wiedzieli, że wiemy?
-Może masz rację...
-Arkadiuszu-wtrącił się Alec-Ta kobieta jest silniejsza niż ci się wydaje.
   Arkadiusz spojrzał pytająco na Izabelę, a ta odpowiedziała mu znaczącym uśmiechem.
-Dobrze, powiedz wszystko, co wiesz.-ponowił prośbę małżonki.
-Wracam właśnie z Arezzo, gdzie spędziłem dość dużo czasu na dworze królewskim.
-Marco!-powiedział z obrzydzeniem Arkadiusz.-I pomyśleć, że ten (tu wstaw jakiekolwiek obraźliwe określenie) był na naszym weselu.
-Czekaj, czekaj. Marco? To nie ten, co próbował obrobić dupę Marissie?
-Izabela!?-powiedział Arkadiusz z oburzeniem-Tak ten.-przyznał zmieszany.
-Tak, więc król-Alec próbował zdusić śmiech kontynuując historię-król ma zamiar zaatakować Volterrę i, co ciekawe, nie chce jej złupić. To znaczy chce, ale to nie jest jego główny cel. Przede wszystkim chce porwać Izabelę, torturować ją, pewnie zabić wasze dziecko i żądać okupu, ponieważ wie, że go zapłacisz.
-Skąd to wszystko wiesz?-spytała Izabela.
-Najdroższa kuzynko,-odpowiedział Alec uśmiechając się tajemniczo.-Chyba mnie nie doceniasz. Byłem na tyle ważnym dla króla człowiekiem, że uczestniczyłem w planowaniu przez niego ataku. Plan jest już zatwierdzony. Póki co nie zaatakuje, bo zbiera armię i szuka sojuszników. Nie zdziwiłbym się, gdyby poprosił o pomoc Montepulciano, ponieważ chce wykorzystać fakt, że Antonio jest na ciebie zły.
   Izabela i Arkadiusz wybuchnęli śmiechem.
-Jestem pewien-powiedział Arkadiusz-że gdyby nawet Antonio wciąż byłby na mnie zły, nie przyjąłby propozycji. Mam o nim zbyt dobre zdanie.
-Dlaczego nie ma straży?-powiedział Morten stając w drzwiach.-O! Alec! Jak miło cię widzieć.
-Ciebie również.-odpowiedział Alec uśmiechając się lekko.

   Swoją drogą, Morten nigdy nie miał wyczucia czasu. Zawsze musiał wejść w nieodpowiedniej chwili. Nadal mu to zostało. A ja miałam rację odsyłając wtedy straż. Okazało się, że jeden z tych rycerzy był szpiegiem Arezzo.

   Atak był zaplanowany na połowę listopada. Całymi dniami Arkadiusz, Alec, Morten i kilku jeszcze innych znawców siedziało w wielkiej sali i planowało obronę. Siedziałam z nimi i przysłuchiwałam się, za każdym razem kiedy chciałam zabrać głos, Alec mówił dokładnie to, co miałam na myśli. Nie było to denerwujące, przeciwnie, cieszyłam się, że moje pomysły nie są głupie. Denerwujące natomiast były ich ciągłe narady i to, że nie mogłam namówić Arkadiusz do spania. Potrafił kilka godzin w nocy siedzieć i myśleć, a kiedy już położył się w łóżku, nawet nie zamykał oczu. Bardzo przejmował się całą tą sprawą. Odnowił sojusz z Montepulciano i kilkoma innymi państwami. Antonio bywał u nas co drugi dzień, żeby sprawdzić, które z nas się gorzej czuje. Jego obecność bardzo nam pomogła. Gdyby nie on, Arkadiusz już dawno by zwariował. Na kilka dni przed planowaną akcją, Arkadiusz dał mi niezwykły podarunek, coś co zawsze mam przy sobie od tamtej pory, coś czego nigdy w życiu nie użyłam zgodnie z jego przeznaczeniem. Dał mi sztylet z ozdobną rączką. Podobnych do niego jest tylko trzy. Mają je Arkadiusz, Morten i Danielle. Myślę, że po tak długim czasie, oni też nie robią nic bez nich. 

   Nadszedł dzień, którego wszyscy się obawiali. Alec miał przykazane nie spuszczać mnie z oka. Późno w nocy, tak około trzeciej, Arkadiusz zerwał się z łóżka. Rozbudzona usiadłam i spojrzałam na niego. 

-Naprawdę musicie tak wcześnie wyjechać?
-Tak, kochanie. To dla twojego dobra. Idź spać.-pocałował ją w czoło.
-Jak sobie wyobrażasz, że będę spać kiedy ty będziesz narażał za mnie życie?
-Wiesz dobrze, ze zrobiłbym dla ciebie wszystko.
-Wiem.
-Nie martw się.-Wtrącił Alec stając w drzwiach-Nie pozwolę zrobić jej krzywdy.
-Izabelo, gdyby jednak coś się....
-Nawet tak nie mów.-weszła mu w słowo.-Nic się nie wydarzy. Nie pozwolę na to.

   Długo siedzieliśmy na przeciwko siebie. Patrzył mi w oczy jakby robił to ostatni raz w życiu. W końcu pocałował mnie i wyszedł bez słowa. Przez następne kilka godzin siedziałam na łóżku obok Aleca udając, że absolutnie nic mnie nie obchodzi. Byłam wdzięczna Alecowi za to, że nie odezwał się ani słowem. Wbrew prośbom Arkadiusza, siedziałam cały czas przy oknie. Służba co chwilę próbowała wyrzucić Finnegana z zamku, ale ja chciałam, żeby był wtedy przy mnie. 

    Wschód słońca. Arkadiusz, siedząc na koniu patrzył się na przedpole Volterry. Pomysł Paddy'ego, by rozpalić tam ogniska wydał mu się jeszcze lepszy niż wcześniejszego dnia. Dzięki nim, miejsce przyszłych zmagań zasnute było dymem. Choć nie widział on wojsk Arezzo to także przeciwnicy nie widzieli jego, a większa część planu związana była z zaskoczeniem. U jego boku na koniach siedziało rodzeństwo-Tytus i Scypion. Obydwaj byli synami rycerskiego rodu związanego od dawna z Volterrą. Dzięki jego finansowemu wsparciu udało się zebrać szczupłe, ale jednak znaczące dla powstrzymania Arezzo siły. Ich imiona, związane ze starożytnym Rzymem, wybrała dla nich matka, daleka krewna Antonia. Obaj mieli wydatne, orle nosy i kruczoczarne włosy. Arkadiusz rzucił ostatnie spojrzenie na swoich żołnierzy. Czas na bitwę.
-Zbieramy się chłopcy.-powiedział do towarzyszących mu wojów.
   rozjechali się do swoich pocztów. Jednak w pewnym momencie Scypion skręcił i podjechał do Arkadiusza.
-Ponieważ jadę z pocztami Antonia, chcę byś zaopiekował się Tytusem. To mój młodszy brat i zrobiłbym dla niego wszystko, ale jeżeli coś się stanie...
   Arkadiusz kazał mu przestać. Zapatrzony w jego mocno zdobioną zbroję zastanawiał się co może się stać tak doświadczonemu wojownikowi. Rozumiał co kieruje Scypionem. Dla swojego brata też zrobiłby wiele.
-Postaram się.-odpowiedział.
   Mężczyzna, kłaniając się nisko, odjechał do swojego pocztu.

***

   Antonio dał znak, że jest gotowy. Arkadiusz spojrzał w kierunku morza, ale okręty Mortena były ukryte za zasłoną dymu. Odwrócił się do swojego oddziału kawalerzystów.
-Nie będę rzucał górnolotnych haseł, czy dawał wam kłamliwą nadzieję. Arezzo ma przewagę, lecz my walczymy o nasze domy. Gdy przegramy, to oni będą leżeć w naszych łóżkach, sypiać z naszymi kobietami, więc w naszym interesie jest to, żeby wygrać.
   Z okrzykiem bojowym ruszyli w formacji "w płot". Gdy pędzili przez przedpole, Arkadiusz dostrzegł błyski od strony Arezzo. Rozpoczęła się walka.
   Przeszył kopią jakiegoś rycerza. Poczuł jak jego broń się łamie, więc ją puścił. Krew przeciwnika opryskała łeb jego konia. Wyciągnął miecz i od tej pory bronił się przy jego pomocy. Ziemia spłynęła czerwienią. Gdy rozpłatał gardło jakiemuś chłopcu, zauważył z przerażeniem, że zaczyna sprawiać mu to przyjemność. Spojrzał na swoje ręce zalane krwią młodego człowieka.Ten zapach. Kim się stałem?
    Nagle rozległ się krzyk. Arkadiusz mimowolnie odwrócił głowę. Nie znalazł jednak źródła, dostrzegł za to Tytusa spadającego z konia. Ruszył w jego stronę tratując przy tym kilku ludzi. Przypomniał sobie słowa Scypiona. Zastanowił się co zrobiłby gdyby to właśnie Morten umierał na jego oczach. Spojrzał na martwe ciało towarzysza broni. Krzyki przybrały na sile. To był lekko spóźniony, lecz zgodny z planem, zaskakujący atak Antonia na niczego niespodziewający się bok Arezzo. Połączonymi siłami uderzyli na wroga.

***
   Jeźdźcy wpadli między szeregi piechoty siejąc spustoszenie. Powstał chaos. Już nie wiadomo było kto jest z kim lub przeciwko komu. Wojska zmieszały się ze sobą.

   Siedziałam w oknie, prawie przez nie wypadałam i wypatrywałam ich na horyzoncie. Bałam się, że coś im się stało. Kiedy w końcu ich zobaczyłam, krzyknęłam z radości. Służba spojrzała na mnie z troską, Alec z zainteresowaniem. To nie była odległość dla oczu zwykłego śmiertelnika. Chwilę później inni zauważyli zbliżające się wojsko. Coś jednak zwróciło moją uwagę. Jechali zdecydowanie za szybko i było ich za mało. Król podszedł do mnie a ja podzieliłam się z nim moimi spostrzeżeniami. Zgodził się ze mną po czym wybiegł z sali. Chwilę później cała straż zamkowa została wezwana do obrony. Mieliśmy przeczucie, że to nie są nasi wojownicy. Z okna obserwowałam jak starszy pan pokonuje wojska wrogiego państwa. Stary, ale krzepki. Wygrał nie tracąc przy tym żadnego żołnierza. Byłam zaskoczona jego sprawnością. Poczułam się zmęczona. Powiedziałam Alecowi, wzięłam Finnegana i wyszłam.

   Przed wejściem do komnaty poczułam lekkie uczucie niepokoju. Delikatnie nacisnęłam klamkę i weszłam do środka przezornie zostawiając uchylone drzwi. Przy łóżku stał jeden z żołnierzy, widząc mnie skłonił się nisko. Finnegan zawarczał (nigdy mu się to nie zdarzało). chwyciłam go za kark, a mężczyzna podszedł do mnie. Sprawdziłam dyskretnie czy sztylet znajduje się tam gdzie go zostawiłam. Był tam. Wojownik wyciągnął miecz na ułamek sekundy przed tym, jak otworzyłam drzwi i puściłam Finnegana. Pies rzucił się na niego zwalając go z nóg, a do pomieszczenia wpadła służba. Pogryzionego mężczyznę wyciągnięto z mojej komnaty i natychmiast pozbyto się wszelkich śladów zamieszania. Kazałam wszystkim nie krzyczeć o tym wydarzeniu. Chciałam, żeby Arkadiusz dowiedział się o tym ode mnie. Weszłam do wielkiej sali, bo nie byłam już ani trochę zmęczona. Alec wybiegł mi na przeciw krzycząc "To oni!"

   Wybiegłam z Alec'iem przed zamek, gdzie stał już Paddy. Doszli do nas Luca z Klarą i parę innych osób chcących powitać naszych obrońców. Danielle stała na uboczu, nadal udając, że nawet żadna sytuacja nie zmieni tego, że mnie nienawidzi. 
   Pierwsi wjechali Arkadiusz i Antonio. Po przekroczeniu bramy, natychmiast zsiedli z koni, a Arkadiusz podbiegł do rycerza wnoszonego na noszach. Na ułamek sekundy przed krzykiem Danielle zdałam sobie sprawę, że to był Morten. Był ranny, ale przytomny. Nie wyglądał dobrze. Zaniesiono go do prowizorycznego szpitala na środku ogrodów. Arkadiusz nie wiedział co ze sobą zrobić. Z jednej strony chciał zobaczyć się ze mną, sprawdzić  czy nic mi nie jest, z drugiej strony chciał być jak najbliżej brata. Podeszłam do niego, przytuliłam się i pociągnęłam go w stronę namiotu, który pełnił tą szlachetną funkcję.

   W szpitalu oprócz Mortena i żołnierzy był jeszcze Anotnio. Danielle jeszcze nigdy nie była tak zdesperowana. Chodziła od leżącego Mortena do Antonia, który starał się bardzo nie krwawić z ręki. Arkadiusz podszedł do brata, a ja nie chcąc przeszkadzać rodzeństwu przyklękłam przy Anotniu. Wzięłam kawałek materiału i zaczęłam zmywać krew z jego ramienia, na co Arkadiusz zareagował grymasem złości. Nigdy nie chciałam być jego ofiarą, ale nie zawsze zdarza się tak, jak chcemy. Zignorowałam to i dalej pomagałam rannemu królowi. Spytałam go o Marię, ale powiedział, że nie wychodzi z komnaty, pomimo mojej rozmowy z nią. Bała się, ale nie chciała być nigdzie indziej. 

   Mortena przeniesiono do jego komnaty. Wolałam siedzieć z nim, niż wysłuchiwać opisu bitwy i liczyć straty. Nie wiedziałam, że Arkadiusz mnie potrzebuje. Morten akurat spał kiedy weszłam, ale mnie to nie przeszkadzało. Usiadłam na krześle obok jego łóżka i wsłuchałam się w jego równy oddech. Po chwili doszłam do wniosku, że to oddech Finnegana, który spał wtulony w moje stopy. Nie zauważyłam kiedy wszedł Arkadiusz. Stał przy drzwiach i przyglądał mi się. Nie odzywając się do siebie poszliśmy do jego gabinetu. Zamknął drzwi, przytulił mnie i... zaczął płakać. Byłam w szoku. Musiało stać się coś złego. Po chwili uspokoił się i podał mi powód swojej rozpaczy, a właściwie kilka powodów. Śmierć Tytusa spowodowała to, że po wygranej bitwie Scypion przepraszając Arkadiusza popełnił samobójstwo. Arkadiusz nigdy nie chciał nikogo zabijać, niestety Marco mu na to nie pozwolił. Arkadiusz zabił go całkiem przypadkiem. 
   Wysłuchałam wszystkiego co mu leżało na sercu. Nie chciałam go dodatkowo dręczyć tym, że jeden z żołnierzy włamał się do zamku i chciał przeprowadzić atak na mnie. Wspomniałam mu tylko o brawurowej obronie Volterry zorganizowanej przez jego ojca. Arkadiusz przyjął to ze zrozumieniem, ale nic nie powiedział. Od czasu bitwy nie uśmiechnął się ani razu. No.. do czasu. Tak jakoś do lutego. ale to zupełnie inna historia.


Twoja
Izabela

Przepraszam wszystkich za lekką obsuwę w czasie. Dedykowane oczywiście Bartkowi za jego ciężką pracę :D Serio, dzięki serdeczne, bez Ciebie bym sobie nie poradziła. Podziękowania ślę również do Feniksa240 za pomoc w pisaniu tego posta. Oraz dziękuję moim (na szczęście) nieczytelnikom, Juliuszowi i mojemu Tacie, za pomoc w wymyślaniu imion :D