poniedziałek, 8 lipca 2013

Listopad

Listopad 1003r.
   Drogi Pamiętniku,
Minął już tydzień od przyjazdu Aleca do Volterry. Jego obecność wprowadziła niemały chaos, ale sądząc po naszej rozmowie, można było się tego spodziewać.

-Co?-Arkadiusz był zaskoczony.-O czym ty mówisz?
   Izabela poczuła jak słabnie, więc usiadła na schodkach przed tronem.
-Alec, proszę powiedz nam wszystko, co wiesz.
   Arkadiusz podszedł do niej i usiadł obok przytulając ją do siebie.
-Skoro chodzi im o ciebie, nie powinnaś zachowywać się tak, jak zazwyczaj.
-Skoro chodzi im o mnie, właśnie powinnam zachowywać się tak, jak zawsze.-Izabela wtuliła się mocniej w jego ramię.-Nie sądzisz, że byłoby lepiej gdyby nie wiedzieli, że wiemy?
-Może masz rację...
-Arkadiuszu-wtrącił się Alec-Ta kobieta jest silniejsza niż ci się wydaje.
   Arkadiusz spojrzał pytająco na Izabelę, a ta odpowiedziała mu znaczącym uśmiechem.
-Dobrze, powiedz wszystko, co wiesz.-ponowił prośbę małżonki.
-Wracam właśnie z Arezzo, gdzie spędziłem dość dużo czasu na dworze królewskim.
-Marco!-powiedział z obrzydzeniem Arkadiusz.-I pomyśleć, że ten (tu wstaw jakiekolwiek obraźliwe określenie) był na naszym weselu.
-Czekaj, czekaj. Marco? To nie ten, co próbował obrobić dupę Marissie?
-Izabela!?-powiedział Arkadiusz z oburzeniem-Tak ten.-przyznał zmieszany.
-Tak, więc król-Alec próbował zdusić śmiech kontynuując historię-król ma zamiar zaatakować Volterrę i, co ciekawe, nie chce jej złupić. To znaczy chce, ale to nie jest jego główny cel. Przede wszystkim chce porwać Izabelę, torturować ją, pewnie zabić wasze dziecko i żądać okupu, ponieważ wie, że go zapłacisz.
-Skąd to wszystko wiesz?-spytała Izabela.
-Najdroższa kuzynko,-odpowiedział Alec uśmiechając się tajemniczo.-Chyba mnie nie doceniasz. Byłem na tyle ważnym dla króla człowiekiem, że uczestniczyłem w planowaniu przez niego ataku. Plan jest już zatwierdzony. Póki co nie zaatakuje, bo zbiera armię i szuka sojuszników. Nie zdziwiłbym się, gdyby poprosił o pomoc Montepulciano, ponieważ chce wykorzystać fakt, że Antonio jest na ciebie zły.
   Izabela i Arkadiusz wybuchnęli śmiechem.
-Jestem pewien-powiedział Arkadiusz-że gdyby nawet Antonio wciąż byłby na mnie zły, nie przyjąłby propozycji. Mam o nim zbyt dobre zdanie.
-Dlaczego nie ma straży?-powiedział Morten stając w drzwiach.-O! Alec! Jak miło cię widzieć.
-Ciebie również.-odpowiedział Alec uśmiechając się lekko.

   Swoją drogą, Morten nigdy nie miał wyczucia czasu. Zawsze musiał wejść w nieodpowiedniej chwili. Nadal mu to zostało. A ja miałam rację odsyłając wtedy straż. Okazało się, że jeden z tych rycerzy był szpiegiem Arezzo.

   Atak był zaplanowany na połowę listopada. Całymi dniami Arkadiusz, Alec, Morten i kilku jeszcze innych znawców siedziało w wielkiej sali i planowało obronę. Siedziałam z nimi i przysłuchiwałam się, za każdym razem kiedy chciałam zabrać głos, Alec mówił dokładnie to, co miałam na myśli. Nie było to denerwujące, przeciwnie, cieszyłam się, że moje pomysły nie są głupie. Denerwujące natomiast były ich ciągłe narady i to, że nie mogłam namówić Arkadiusz do spania. Potrafił kilka godzin w nocy siedzieć i myśleć, a kiedy już położył się w łóżku, nawet nie zamykał oczu. Bardzo przejmował się całą tą sprawą. Odnowił sojusz z Montepulciano i kilkoma innymi państwami. Antonio bywał u nas co drugi dzień, żeby sprawdzić, które z nas się gorzej czuje. Jego obecność bardzo nam pomogła. Gdyby nie on, Arkadiusz już dawno by zwariował. Na kilka dni przed planowaną akcją, Arkadiusz dał mi niezwykły podarunek, coś co zawsze mam przy sobie od tamtej pory, coś czego nigdy w życiu nie użyłam zgodnie z jego przeznaczeniem. Dał mi sztylet z ozdobną rączką. Podobnych do niego jest tylko trzy. Mają je Arkadiusz, Morten i Danielle. Myślę, że po tak długim czasie, oni też nie robią nic bez nich. 

   Nadszedł dzień, którego wszyscy się obawiali. Alec miał przykazane nie spuszczać mnie z oka. Późno w nocy, tak około trzeciej, Arkadiusz zerwał się z łóżka. Rozbudzona usiadłam i spojrzałam na niego. 

-Naprawdę musicie tak wcześnie wyjechać?
-Tak, kochanie. To dla twojego dobra. Idź spać.-pocałował ją w czoło.
-Jak sobie wyobrażasz, że będę spać kiedy ty będziesz narażał za mnie życie?
-Wiesz dobrze, ze zrobiłbym dla ciebie wszystko.
-Wiem.
-Nie martw się.-Wtrącił Alec stając w drzwiach-Nie pozwolę zrobić jej krzywdy.
-Izabelo, gdyby jednak coś się....
-Nawet tak nie mów.-weszła mu w słowo.-Nic się nie wydarzy. Nie pozwolę na to.

   Długo siedzieliśmy na przeciwko siebie. Patrzył mi w oczy jakby robił to ostatni raz w życiu. W końcu pocałował mnie i wyszedł bez słowa. Przez następne kilka godzin siedziałam na łóżku obok Aleca udając, że absolutnie nic mnie nie obchodzi. Byłam wdzięczna Alecowi za to, że nie odezwał się ani słowem. Wbrew prośbom Arkadiusza, siedziałam cały czas przy oknie. Służba co chwilę próbowała wyrzucić Finnegana z zamku, ale ja chciałam, żeby był wtedy przy mnie. 

    Wschód słońca. Arkadiusz, siedząc na koniu patrzył się na przedpole Volterry. Pomysł Paddy'ego, by rozpalić tam ogniska wydał mu się jeszcze lepszy niż wcześniejszego dnia. Dzięki nim, miejsce przyszłych zmagań zasnute było dymem. Choć nie widział on wojsk Arezzo to także przeciwnicy nie widzieli jego, a większa część planu związana była z zaskoczeniem. U jego boku na koniach siedziało rodzeństwo-Tytus i Scypion. Obydwaj byli synami rycerskiego rodu związanego od dawna z Volterrą. Dzięki jego finansowemu wsparciu udało się zebrać szczupłe, ale jednak znaczące dla powstrzymania Arezzo siły. Ich imiona, związane ze starożytnym Rzymem, wybrała dla nich matka, daleka krewna Antonia. Obaj mieli wydatne, orle nosy i kruczoczarne włosy. Arkadiusz rzucił ostatnie spojrzenie na swoich żołnierzy. Czas na bitwę.
-Zbieramy się chłopcy.-powiedział do towarzyszących mu wojów.
   rozjechali się do swoich pocztów. Jednak w pewnym momencie Scypion skręcił i podjechał do Arkadiusza.
-Ponieważ jadę z pocztami Antonia, chcę byś zaopiekował się Tytusem. To mój młodszy brat i zrobiłbym dla niego wszystko, ale jeżeli coś się stanie...
   Arkadiusz kazał mu przestać. Zapatrzony w jego mocno zdobioną zbroję zastanawiał się co może się stać tak doświadczonemu wojownikowi. Rozumiał co kieruje Scypionem. Dla swojego brata też zrobiłby wiele.
-Postaram się.-odpowiedział.
   Mężczyzna, kłaniając się nisko, odjechał do swojego pocztu.

***

   Antonio dał znak, że jest gotowy. Arkadiusz spojrzał w kierunku morza, ale okręty Mortena były ukryte za zasłoną dymu. Odwrócił się do swojego oddziału kawalerzystów.
-Nie będę rzucał górnolotnych haseł, czy dawał wam kłamliwą nadzieję. Arezzo ma przewagę, lecz my walczymy o nasze domy. Gdy przegramy, to oni będą leżeć w naszych łóżkach, sypiać z naszymi kobietami, więc w naszym interesie jest to, żeby wygrać.
   Z okrzykiem bojowym ruszyli w formacji "w płot". Gdy pędzili przez przedpole, Arkadiusz dostrzegł błyski od strony Arezzo. Rozpoczęła się walka.
   Przeszył kopią jakiegoś rycerza. Poczuł jak jego broń się łamie, więc ją puścił. Krew przeciwnika opryskała łeb jego konia. Wyciągnął miecz i od tej pory bronił się przy jego pomocy. Ziemia spłynęła czerwienią. Gdy rozpłatał gardło jakiemuś chłopcu, zauważył z przerażeniem, że zaczyna sprawiać mu to przyjemność. Spojrzał na swoje ręce zalane krwią młodego człowieka.Ten zapach. Kim się stałem?
    Nagle rozległ się krzyk. Arkadiusz mimowolnie odwrócił głowę. Nie znalazł jednak źródła, dostrzegł za to Tytusa spadającego z konia. Ruszył w jego stronę tratując przy tym kilku ludzi. Przypomniał sobie słowa Scypiona. Zastanowił się co zrobiłby gdyby to właśnie Morten umierał na jego oczach. Spojrzał na martwe ciało towarzysza broni. Krzyki przybrały na sile. To był lekko spóźniony, lecz zgodny z planem, zaskakujący atak Antonia na niczego niespodziewający się bok Arezzo. Połączonymi siłami uderzyli na wroga.

***
   Jeźdźcy wpadli między szeregi piechoty siejąc spustoszenie. Powstał chaos. Już nie wiadomo było kto jest z kim lub przeciwko komu. Wojska zmieszały się ze sobą.

   Siedziałam w oknie, prawie przez nie wypadałam i wypatrywałam ich na horyzoncie. Bałam się, że coś im się stało. Kiedy w końcu ich zobaczyłam, krzyknęłam z radości. Służba spojrzała na mnie z troską, Alec z zainteresowaniem. To nie była odległość dla oczu zwykłego śmiertelnika. Chwilę później inni zauważyli zbliżające się wojsko. Coś jednak zwróciło moją uwagę. Jechali zdecydowanie za szybko i było ich za mało. Król podszedł do mnie a ja podzieliłam się z nim moimi spostrzeżeniami. Zgodził się ze mną po czym wybiegł z sali. Chwilę później cała straż zamkowa została wezwana do obrony. Mieliśmy przeczucie, że to nie są nasi wojownicy. Z okna obserwowałam jak starszy pan pokonuje wojska wrogiego państwa. Stary, ale krzepki. Wygrał nie tracąc przy tym żadnego żołnierza. Byłam zaskoczona jego sprawnością. Poczułam się zmęczona. Powiedziałam Alecowi, wzięłam Finnegana i wyszłam.

   Przed wejściem do komnaty poczułam lekkie uczucie niepokoju. Delikatnie nacisnęłam klamkę i weszłam do środka przezornie zostawiając uchylone drzwi. Przy łóżku stał jeden z żołnierzy, widząc mnie skłonił się nisko. Finnegan zawarczał (nigdy mu się to nie zdarzało). chwyciłam go za kark, a mężczyzna podszedł do mnie. Sprawdziłam dyskretnie czy sztylet znajduje się tam gdzie go zostawiłam. Był tam. Wojownik wyciągnął miecz na ułamek sekundy przed tym, jak otworzyłam drzwi i puściłam Finnegana. Pies rzucił się na niego zwalając go z nóg, a do pomieszczenia wpadła służba. Pogryzionego mężczyznę wyciągnięto z mojej komnaty i natychmiast pozbyto się wszelkich śladów zamieszania. Kazałam wszystkim nie krzyczeć o tym wydarzeniu. Chciałam, żeby Arkadiusz dowiedział się o tym ode mnie. Weszłam do wielkiej sali, bo nie byłam już ani trochę zmęczona. Alec wybiegł mi na przeciw krzycząc "To oni!"

   Wybiegłam z Alec'iem przed zamek, gdzie stał już Paddy. Doszli do nas Luca z Klarą i parę innych osób chcących powitać naszych obrońców. Danielle stała na uboczu, nadal udając, że nawet żadna sytuacja nie zmieni tego, że mnie nienawidzi. 
   Pierwsi wjechali Arkadiusz i Antonio. Po przekroczeniu bramy, natychmiast zsiedli z koni, a Arkadiusz podbiegł do rycerza wnoszonego na noszach. Na ułamek sekundy przed krzykiem Danielle zdałam sobie sprawę, że to był Morten. Był ranny, ale przytomny. Nie wyglądał dobrze. Zaniesiono go do prowizorycznego szpitala na środku ogrodów. Arkadiusz nie wiedział co ze sobą zrobić. Z jednej strony chciał zobaczyć się ze mną, sprawdzić  czy nic mi nie jest, z drugiej strony chciał być jak najbliżej brata. Podeszłam do niego, przytuliłam się i pociągnęłam go w stronę namiotu, który pełnił tą szlachetną funkcję.

   W szpitalu oprócz Mortena i żołnierzy był jeszcze Anotnio. Danielle jeszcze nigdy nie była tak zdesperowana. Chodziła od leżącego Mortena do Antonia, który starał się bardzo nie krwawić z ręki. Arkadiusz podszedł do brata, a ja nie chcąc przeszkadzać rodzeństwu przyklękłam przy Anotniu. Wzięłam kawałek materiału i zaczęłam zmywać krew z jego ramienia, na co Arkadiusz zareagował grymasem złości. Nigdy nie chciałam być jego ofiarą, ale nie zawsze zdarza się tak, jak chcemy. Zignorowałam to i dalej pomagałam rannemu królowi. Spytałam go o Marię, ale powiedział, że nie wychodzi z komnaty, pomimo mojej rozmowy z nią. Bała się, ale nie chciała być nigdzie indziej. 

   Mortena przeniesiono do jego komnaty. Wolałam siedzieć z nim, niż wysłuchiwać opisu bitwy i liczyć straty. Nie wiedziałam, że Arkadiusz mnie potrzebuje. Morten akurat spał kiedy weszłam, ale mnie to nie przeszkadzało. Usiadłam na krześle obok jego łóżka i wsłuchałam się w jego równy oddech. Po chwili doszłam do wniosku, że to oddech Finnegana, który spał wtulony w moje stopy. Nie zauważyłam kiedy wszedł Arkadiusz. Stał przy drzwiach i przyglądał mi się. Nie odzywając się do siebie poszliśmy do jego gabinetu. Zamknął drzwi, przytulił mnie i... zaczął płakać. Byłam w szoku. Musiało stać się coś złego. Po chwili uspokoił się i podał mi powód swojej rozpaczy, a właściwie kilka powodów. Śmierć Tytusa spowodowała to, że po wygranej bitwie Scypion przepraszając Arkadiusza popełnił samobójstwo. Arkadiusz nigdy nie chciał nikogo zabijać, niestety Marco mu na to nie pozwolił. Arkadiusz zabił go całkiem przypadkiem. 
   Wysłuchałam wszystkiego co mu leżało na sercu. Nie chciałam go dodatkowo dręczyć tym, że jeden z żołnierzy włamał się do zamku i chciał przeprowadzić atak na mnie. Wspomniałam mu tylko o brawurowej obronie Volterry zorganizowanej przez jego ojca. Arkadiusz przyjął to ze zrozumieniem, ale nic nie powiedział. Od czasu bitwy nie uśmiechnął się ani razu. No.. do czasu. Tak jakoś do lutego. ale to zupełnie inna historia.


Twoja
Izabela

Przepraszam wszystkich za lekką obsuwę w czasie. Dedykowane oczywiście Bartkowi za jego ciężką pracę :D Serio, dzięki serdeczne, bez Ciebie bym sobie nie poradziła. Podziękowania ślę również do Feniksa240 za pomoc w pisaniu tego posta. Oraz dziękuję moim (na szczęście) nieczytelnikom, Juliuszowi i mojemu Tacie, za pomoc w wymyślaniu imion :D 

4 komentarze:

  1. "Lekką obsuwę" - ładnie powiedziane. Średnio lekka ta obsuwa :P
    Tak właśnie myślałam, że Feniks pomagał w opisach wojennych ;) Dobra robota.
    "To nie ten, co próbował obrobić dupę Marissie?"- padłam :D
    Jednego nie do końca zrozumiałam: Arkadiusz zabił Marco(/a), tak? Bo trochę to nieskładne, więc nie jestem pewna...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dokładnie tak. Cieszę się, że ci się podoba. Opisów wojennych to tam było mało. Szczerze mówiąc to bitwę opisałam korzystając z gotowych dialogów/opisów od Feniksa.
      Lekka obsuwa-ja myślałam, że w ogóle w lipcu nic nie napiszę.

      TheAvcia

      Usuń
  2. Już myślałam, że nie doczekam się niczego przed moim wyjazdem :P Rzeczywiście jest prawie najdłuższy, ale takie są najlepsze nawet jak trzeba długo na nie czekać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że tak myślisz. Może rzeczywiście tak jest. Wiem tylko, że te najdłuższe piszę się najtrudniej, bo trzeba pilnować się każdego szczegółu, który może umknąć. Obawiam się, że tak długich postów to już nie będzie.

      TA

      Usuń