wtorek, 15 października 2013

Powtórka z rozrywki

   No i co? Minęły cztery miesiące. Jesteś z siebie zadowolony?

   Tak, tak by właśnie powiedziała Izabela Antoniowi gdyby go zobaczyła. Od czterech miesięcy żadne ze świadków wydarzenia nie odezwało się do reszty. Ale to nie było największym problemem Izabeli. Zbliżał się dzień, w którym jej pierworodny miał skończyć pół roku. Może dla zwykłych ludzi nie było to niczym zwyczajnym, ale dla Izabeli to mogło oznaczać koniec. Bała się tego, co się może zdarzyć. Bała się, że stanie się to, co stało się już kiedyś. Coś, czego już była świadkiem. Tym razem miała sama wziąć w tym czynny udział. Ba, miał grać główną rolę w tej tragedii. Bała się, ale nie o siebie. O Marka. Sama nienawidziła swojej matki, ale wiedziała, że to byłoby okropne dorastać nie znając jej, a jedynie wiedząc, że zabiło ją coś co nie powinno istnieć.

   Tak, nerwy odmawiały Izabeli posłuszeństwa, tym bardziej nastroju nie poprawiał jej fakt, że nie odezwała się do Arkadiusza od tygodni. Razem jedli, spali (w znaczeniu dosłownym i przenośnym) i uczestniczyli w życiu publicznym nie dając po sobie poznać tego, że jest między nimi jakieś spięcie, jednak z własnej woli nie rozmawiali. A już z pewnością nie na temat na który powinni.

   Alec, gdzie ty jesteś? Ty zawsze umiałeś z nią rozmawiać, pocieszyć ją. Ona naprawdę cię wtedy potrzebowała. I tak byś jej nie uwierzył. Nigdy nie wierzyłeś w historię śmierci twojej matki, więc dlaczego teraz miałbyś wierzyć? W innej sytuacji nigdy byś się nie zastanawiał, więc czym ta różni się od innych? Dotyczy was wszystkich bardzo osobiście. Jest dla was próbą. Próbą, której do tej pory nikt nie przeżył.

  A w każdym razie żadna kobieta.

  Ten dzień należał do niezapomnianych w historii Volterry. Nigdy wcześniej i nigdy później nie wydarzyło się nic takiego. Jeden z tych cichych dni. Atmosfera w zamku stawała się nie do zniesienia. Wszyscy wyczuwali zbliżającą się burze, ale jedyna Izabela wiedziała co się stanie. O ile rano tylko się denerwowała, wieczorem przeżywała prawdziwe piekło. Przeczucie?

   Zbliżała się północ, kiedy Izabela zrobiła jedną z najbardziej naiwnych rzeczy w życiu i poszła do sypialni Marka. Świeczka, którą zapaliła wychodząc stamtąd kilka godzin wcześniej. Nagle coś rzuciło ją o ścianę. Wiedziała, że może krzyczeć, a i tak nikt jej nie usłyszy bo od dawna już wszyscy spali. Poczuła się jakby cofnęła się w czasie o szesnaście lat. Ta sama postać, ten sam stwór, pochylał się nad kołyską jej syna. Nie wytrzymała i krzyknęła. Na dźwięk jej głosu upiór odwrócił się i zniknął przewracając przy tym świeczkę i wywołując pożar. Izabela chwyciła na ręce płaczącego Marka i wybiegła z komnaty budząc przy okazji resztę dworu. Gdy wybiegła do ogrodu, ogień zdążył już strawić znaczną część zamku w tym sypialnie rodziny królewskiej i salę tronową. [Po namyśle stwierdzam, że ten zamek był beznadziejnie zaprojektowany] Znaczna część ludzi zdążyła wybiec, wszędzie było widać osoby niosące wodę lub pomagające rannym, ale nigdzie nie było widać Arkadiusza. Izabela już chciała wbiec z powrotem szukać go, ale Morten jej przeszkodził przemawiając jej do rozsądku, że będzie lepiej jeżeli Marek straci jednego rodzica zamiast dwóch. Izabela przyznała mu rację, ale nie chciała dopuścić do siebie myśli, że tak by się mogło stać.

To o tym mówił Terpin. Pieprzony sukinsyn.

   Nagle z nieba zaczął padać deszcz, a raczej była to ściana deszczu. Pożar ugasił się tak szybko jak się wzniecił. Ludzie zaczęli płakać i modlić się. Wszyscy z wyjątkiem Izabeli, która coraz bardziej traciła nadzieję na to, że znów zobaczy męża. Ale on pojawił się na schodach, co wywołało okrzyki radości. Był czarny od dymu, kaszlał. Izabela już chciała podbiec do niego uściskać go, ale coś ją powstrzymało. On podtrzymywał kogoś, kto nie był w stanie iść samemu. Kiedy reszta tłumu zorientowała się kim jest ta osoba, natychmiast zapadła cisza.
-Synu!-mówił drżącym głosem król senior.-Dziękuję ci.
  Zamknął oczy.
Arkadiusz położył go na trawie opierając głowę o kawałek kamiennego podestu. Natychmiast obok nich pojawiła się Izabela i trzymając teścia za rękę przemawiała do niego spokojnie, acz z troską. Słyszała jak oddycha i brała to za dobry znak. Zaraz podbiegł do nich medyk, ale król senior kazał mu iść zająć się młodszymi, którzy ucierpieli w pożarze. 
-Nie potrzebuje leku.-powiedział ochryple-potrzebuję cudu
-Chyba wiem co można na to poradzić mio signore.
   Spojrzeli w bok na najmniejszą osobę jaką w życiu widzieli.
-Babko!-Izabeli łzy zakręciły się w oczach.-Czy Babka naprawdę wie jak pomóc?
-Czyżbyś zaczęła wątpić w starą wiedźmę, moje dziecko?
  Arkadiusz popatrzył na nią błagalnie. Mimo iż nie miał nigdy dobrych relacji z ojcem za nic w świecie nie pozwoliłby mu umrzeć. W okół zbierał się tłum gapiów powstrzymywany przez Mortena (w jakimś stopniu) obserwujący jak kobieta (która notabene powinna była być spalona na stosie dawno temu) ratuje ich władcę. Typowy dzień w mieście tak nietypowym jak Volterra.

   Przez następne godziny nikt się nie odezwał. Wszyscy brali udział w tej walce o jego życie.


Dedykowane Chmielowi, bo jak się dowiedziałam była od tego uzależniona. 

4 komentarze:

  1. No no ! Nie ładnie kończyć w takim miejscu! :P Czekam z niecierpliwością na następny :) Weny i czasu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Po "początku..." nie byłem pewien czy na pewno wróciłaś do pisania, no ale, jednak coś się dzieje :) miło że, wątki wracają, dobrze się czyta. Oby więcej !

    Bartek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bartek,
      Jak miło widzieć cię z powrotem.
      Postaram się spełnić twoją prośbę.

      Usuń
  3. Dżissss, rzeczywiście "prawie" zabiłam Arkadiusza było słowem kluczowym xD Ale gdy z tym wyskoczyłaś, to trochę się zaniepokoiłam, zwłaszcza, że rzeczywistego Arka nie było w szkole...
    :D

    OdpowiedzUsuń