poniedziałek, 30 grudnia 2013

Zmienić kierunek

   Minęły dwa trudne dla władz Volterry tygodnie, w ciągu, których w sumie nie wiele się wydarzyło. Izabela popadała w depresję, a Arkadiusz dostawał szału. Normalny dzień z życia tego miasta.
   Wieść o śmierci króla oczywiście rozeszła się tak daleko, jak tylko mogła obrośnięta plotkami, które zawierały część prawdy, albo nie zawierały jej wcale. Bywały opowieści o ataku na króla z nożem, o podaniu trucizny lub innych skutecznych metodach zabijania. Jak wiadomo, w każdej z nich w roli mordercy obsadzoną jej królewską mość Izabelę o przymiotniku detrukcyjną, bo po jej przyjeździe, na Volterrę spadły plagi gorsze niż Egipskie. 
   Ale to nie była jedyna rzecz, która wyprowadzała Arkadiusza z równowagi. Przy każdym posiedzeniu "zarządu" jego doradcy odmawiali zabierania głosu, gdy Izabela siedziała w tym samym pomieszczeniu. W normalnej sytuacji król powinien podjąć jakieś środki, ale w tym wypadku nie miał potrzebnej do tego władzy, bo wszyscy myśleli, że za każdą jego decyzją stała Izabela.
   Innymi słowy: W Volterze zapanowała całkowita anarchia. Mieszczanie robili co chcieli nie obawiając się konsekwencji, bo przecież król nie ma racji, bo robi to, co każe mu żona. Nikt jednak nie chciał jednak obalać władcy, bo przecież nie było żadnej władzy.

   Któregoś dnia Arkadiusz nie wytrzymał.
   -Mam tego dosyć. - powiedział - W państwie panuje chaos, bo wszyscy oskarżają cię o najgorsze zło, a mnie uważają za pantoflarza.
   -Może mają racje. - mruknęła Izabela wsadzając Marka do łóżeczka.
   -Z czym? - warknął Arkadiusz - W sprawie twojej, czy mojej?
   -Nie wiem. - Izabela zachowywała się jakby cała ta sytuacja, w żadnym stopniu jej nie dotyczyła. - Pomyśl. Coś w tym musi być, skoro cały lud tak uważa.
   -Nie. Nie zgadzam się. - energicznie przeszedł obok kołyski, prawie budząc spiącego w niej księcia. - Lud jest ciemny. To są skończeni kretyni. Nie mają racji, ulegają panice i zbiorowej histerii.
   -To nie tak. - Izabela podeszła do niego i uspokajającym ruchem pogłaziła go po policzku. - Jak dasz chłopu chleb i powiesz, że to wykwintne danie to Cię wyśmieje, a jak dasz mu barana i powiesz, że to kura, to będzie ci wdzięczny za kawałek mięsa, ale w życiu nie dowie się co tak naprawdę zjadł. Prosty lud robi to co myśli, a to dlatego, że nie wie, jak ma myśleć. Rozumiesz do czego zmierzam?
   -Sugerujesz, że powinienem dokształcać mieszczan?
   -To nie te czasy. Za kilka wieków być może, ale nas już tutaj dawno nie będzie, więc się tym przejmować nie musisz. Chodzi mi o to, że trzeba wskazać naszym poddanym właściwy kierunek myślenia. Poza tym i tak znajdzie się ktoś, komu nie będzie pasowało to, co mówisz i robisz.
   -Może masz rację. - odpowiedział. - Nie. Tak nie może być. - Zerwał się z łóżka na którym siedział i pociągnął ją za rękę.

   Izabela posłusznie wstała i wyszła za nim z sypialni delikatnie zamykając drzwi, żeby nie obudzić śpiącego Marka.
   Wyprowadził ją do ogrodu.
   -Niech nikt nas nie szuka, niech nikt nic od nas nie chce i niech ktoś się zajmie Markiem. - rzucił do przechodzącego obok Paddy'ego, który ze zrozumieniem pokiwał głową.

     -Jaskinia. - stwierdziła Izabela, gdy odkryła dokąd Arkadiusz ją ciągnie. - Tylko jak to ma pomóc naszym problemom?
   -Naszym problemom to w żaden sposób nie pomoże - odpowiedział przechodząc pod wodospadem - ale ma szanse pomóc nam.
   Z początku nie zrozumiała o co mu chodzi, ale po chwili dotarło do niej co miał na myśli.
Oboje potrzebowali odpoczynku. Byli przemęczeni wydarzeniami ostatnich tygodni. Znaleźli ukojenie i spokój w sobie nawzajem.

   Arkadiusz siedział oparty o ścianę jaskini i przytulał Izabelę, która pocierała policzkiem o mięśnie jego brzucha.
   -Prędzej czy później trzeba będzie tam wrócić.-powiedziała sprowadzając go na ziemię.
   -Ale o to będzie się martwił przyszły Arkadiusz. - Pocałował ją w głowę - Ten tutaj nigdzie się nie wybera. Jemu tu dobrze.
   Uśmiechnęła się tylko.
   -A więc to tak zawsze spędzasz tutaj czas. - stwierdziła.
   -Zartujesz? - spojrzał na nią zaskoczony - Zawsze jestem tu sam. No chyba... - dodał po namyśle - No chyba, że jestem tu z tobą.
   Uśmiechnęła się i pocałowała go.

***

   -No co, Panowie? Nie chcecie mi nic powiedzieć?
   Arkadiusz siedział na tronie w Wielkiej Sali i przeprowadzał właśnie na szybko zebranie z doradcami królewskimi. Izabela siedziała z zamkniętymi oczami oparta o jego nogi. Żaden z obecnych nie odezwał się ani słowem.
   -No cóż. Chyba będę musiał zmienić taktykę. Straż!-krzyknął, wprowadzając poruszenie na twarzach mędrców-Ponieważ żaden z moich doradców nie chce nic powiedzieć, zaprowadźcie proszę Jaśnie Panów do specjalnych cel w naszych lochach.
  -Ależ Najłaskawszy...-wyrwało się jednemu z nich.
  -O! Ależ niespodzianka. I tym sposobem nasz szanowny przyjaciel uratował się od spędzenia dwudziestu czterech godzin w areszcie. Serdecznie gratuluję.
   Izabela spojrzała na męża ze zdziwieniem. Nie sądziła, że stać go na taki bleuff. To było zbyt ryzykowne. W normalnych okolicznościach wszyscy potraktowaliby to jak żart. Dlaczego więc nie tym razem?
   Nagle zerwała się z miejsca i pobiegła w kierunku schodów.
   -Przynieś go tu. - rozkazał Arkadiusz.
   Oboje nie zdawali sobie sprawy, że żaden z śmiertelników nie byłby w stanie usłyszeć płaczu małego księcia.
  -Arkadiuszu - rzekł kolejny kiedy wróciła - A co z nami Chyba nie chcesz wsadzać kilku starców na cały dzień do więzienia.
   -Ależ oczywiście, że nie chcę. - zwrócił się do strażników - Już macie o dwóch mniej.

   To nie Izabela jest problemem, pomyślał jeden z nich, kiedy całe reszta zaczęła się przekrzykiwać jeden przez drugiego. To nasze wyobrażenia o niej są błędne. Przecież ona tak naprawdę nic nie zrobiła. To Arkadiusz jest wszystkiemu winny.
   Marek na rękach u Izabeli zaczął mamrotać jak każde dziecko w jego wieku. Brzmiało to trochę jak "tata", ale mogło też zanczyć "chleb". Nikt się tym raczej nie przejął.

  -A Pan? - Arkadiusz zwrócił się do ostatniego doradcy, który do tej pory nic nie powiedział. - Pan nic nie powie?
   Ten tylko pokręcił głową w geście zaprzeczenia.
   -Dobrze więc. Odprowadździe proszę naszych miłych doradców do ich komnat. WSZYSTKICH.
   -Ale jak to? - zaprotestował ten, który odezwał się jako pierwszy - Jego też? - wskazał nawciąż milczącego mężczyznę.
   -Oczywiście. - odpowiedział mu ze spokojem w głosie Arkadiusz. - Jakbym śmiał aresztować któregoś z was?

   Niepocieszeni urzędnicy opuścili salę w towarzystwie kilku strażików. Izabela wciąż siedząc na schodach u stóp Arkadiusza, głaskała swojego synka po głowie.
   -Anioł.
   Izabela i Arkadiusz równocześnie spojrzeli na Marka.
   -Anioł. Anioł. Anioł.-powtórzył mały.
   Izabela próbowała ukryć zdenerwowanie i nie udolnie próbowała uciszyć chłopca prytulając go do siebie, a Arkadiusz w taki sam spoób, co jego małżonka udawał, że się nie poci i nie lata mu szczęka.* Oboje szybko wstali i z przesadnym spokojem wyszli do jego komnaty.

***

   -Chyba muszę ci coś wyznać. - powiedział Arkadiusz siadając na łóżku i obserwując Izabelę, która zabawiała synka kosmykiem swoich włosów.
   Przejęła się na tyle, że usiadła i spojrzała na niego jakby miał jej zaraz powiedzieć, że umiera na raka. Niewiele się pomyliła.
   -Nie mogę mieć dzieci.


* Oczywiście, chodzi o rzuchwę, ale jeżeli tak bym napisała, to nikt by nie zrozumiał o co mi chodzi.

Przepraszam wszystkich za literówki, błędy ortogrficzne, interpunkcyjne i wszystkie inne. Trudno się pisze na tablecie, a w dodatku spieszyłam się, żeby udostępnić posta jeszcze w starym roku. 

środa, 25 grudnia 2013

3A

Volterra, 2013r.
   Drogi Arkadiuszu,
postanowiłam do Ciebie napisać, ponieważ dawno nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Nie chcę pisać o tym, co się stało ostatnio, ani o tym, co się dzieje cały czas. Chcę natomiast wyjaśnić Ci pewną sytuację sprzed tysiąca dziewięciu lat.
   Pamiętasz jak zmarł Twój ojciec? Twoi Nasi poddani oskarżyli mnie o jego śmierć. Nie przejmowałeś się tym zbytnio tak, jak nie przejmujesz się niczym, co nie jest Ci wprost powiedziane. Rozmawiałam wtedy z Mortenem. Kazał mi się nie martwić tym, co lud bredzi. Tak też zrobiłam. 
   Ale czy pamiętasz sam moment pogrzebu? To nie była uroczystość taka, jaką chcieliśmy. Wyglądała raczej na manifestację albo pikietę. Znowu kazałeś mi się nie przejmować. 
   Mów co chcesz, ale byliście z ojcem naprawdę blisko. Na tyle, że nawet nie zauważyłeś kiedy odeszłam od jego grobu przy akompaniamencie gwizdów poddanych.
   Nie zmieniłeś się od tamtego czasu. Chcę Ci tylko powiedzieć, że w dniu jego śmierci odbyłam bardzo ciekawą rozmowę z Mortenem. Znalazłam w nim pocieszyciela i przyjaciela, którego zawsze szukałam w Tobie. Nie dziwi mnie dlaczego Victoria przyszła do Ciebie. * Zastanawiałeś się kiedyś nad tym jak bardzo patologiczna jest nasza rodzina?
   Ale to nie jest jedyna rzecz, którą chciałam Ci powiedzieć. Turpin... 
  


Volterra, 1013r.
   Drogi Alecu,
piszę do Ciebie prawdopodobnie ostatni list z Volterry. Zrobiłam coś okropnego, coś, z czym nie mogę żyć.** Dlatego właśnie wyjeżdżam z powrotem do Irlandii. Wybacz mi proszę i nie przyjeżdżaj tu już więcej, o możesz mieć nieprzyjemności. Mam nadzieję, że zrozumiesz, że muszę opuścić mojego męża i dzieci. Tak będzie lepiej dla wszystkich.
   Mam szczerą nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
Twoja
Izabela

Volterra, 1004r.
   Drogi Altairze***,
i tak nie zamierzam wysłać do Ciebie tego listu. Nie chcę, żebyś mnie szukał. Nie chcę, ale i tak wiem, że to właśnie robisz. Nie widzieliśmy się od ok. dziewięciu lat. Bardzo za Tobą tęsknię. Ale nie znowu aż tak, żeby chcieć się z Tobą zobaczyć.
   Na pewno ucieszyłbyś się gdybyś wiedział, że właśnie prawdopodobnie kogoś zabiłam. Chociaż nie jestem pewna, czy spowodowanie czyjejś śmierci jest zabójstwem, jak myślisz?
   Nie zamierzam Ci tego wysyłać, ponieważ zrozumiałbyś, że nigdy nie byłam prawdziwym assasinem, a wszystkie "moje" ofiary były tak naprawdę ofiarami Victorii.
   Bardzo chciałabym Cię zobaczyć, nie teraz i pewnie nie za tysiąc lat, ale kiedyś na pewno. Być może spotkamy się w Volterze, być może gdzie indziej, ale wiedz, że ja nigdy Cię nie zapomnę, bo Ty całkowicie zmieniłeś moje życie i moje podejście do tego, co spotyka mnie codziennie.


Dziękuję Ci
Izabela

*Kilka słów wyjaśnienia: Izabela wspomina w liście do Arkadiusza o tym jak Victoria przyszła do niego. List jest z 2013roku i opisuje wydarzenie, które miało miejsce kilka miesięcy wcześniej. Póki co nie zdradzę nic więcej, ale podpowiem tyle, że jej wizyta była powodem dla którego Arkadiusz i Izabela nie rozmawiali ze sobą.
**W tym liście Izabela wspomina o sytuacji, która będzie zakończeniem II cyklu. Najważniejsze wydarzenie w całej historii. Postaram się więcej nie spoilerować.
***Być może wielu z Was kojarzy to imię. Chodzi o Altaira Ibn La-Ahad'a znanego z serii Assasin's Creed. Dla osób, które nadal nie domyślają się do czego zmierzam radzę przypomnieć sobie post "Początek".

niedziela, 8 grudnia 2013

Rozmowa

   Staliśmy tam jeszcze chwilę i patrzyliśmy na martwe ciało króla. Wieść o jego śmierci rozeszła się po Volterze jak burza. W moich uszach wciąż krążyło "To ty go zabiłaś!". Wiedziałam, że Danielle nie ma racji, bo przecież to nie moja wina, ale jednak nie mogłam się pozbyć uczucia, że spieprzyłam wszystko, co było do spieprzenia. 

   Ciekawe ile razy się tak zdarzyło, żeby królowa w państwie była wrogiem społeczeństwa nie robiąc tak naprawdę nic złego. Cóż... na pewno kilka. Nigdy jednak nie zapomnę rozmowy z moim bra Mortenem. 

   Morten stał z nimi jeszcze chwilę trzymając ręce skrzyżowane na piersi i wpatrywał się w miasto za oknem, które tętniło życiem. Po pewnym czasie odwrócił się i wyszedł, jak gdyby nic się nie stało i był w sali tylko po to, żeby oglądać ten cholerny lud zajmujący się swoimi codziennymi sprawami. Marek zaczynał płakać, więc Izabela wzięła go na ręce i próbowała uspokoić. Arkadiusz, z racji pokrewieństwa i urzędu, musiał zostać przy zwłokach swego ojca, ale kazał Izabeli odejść, odsapnąć i nie przejmować się całą sytuacją. Była pewna, że sumienie nie pozwoli jej na żadną z tych rzeczy, jednakże przezwyciężyła targające nią wyrzuty i opuściła salę pod ostrzałem morderczych spojrzeń wysyłanych w jej kierunku przez służbę i Danielle.

   Postanowiła się trochę przewietrzyć. Na tarasie prowadzącym do ogrodu spotkała Mortena, który z takim samym wyrazem twarzy jak chwile temu wpatrywał się w drzewa daleko przed nim odgradzające specjalnie pielęgnowane trawniki od porośniętego dzikimi drzewami lasu. 
   -Nie przejmuj się tym co mówią ci idioci. - powiedział nie odrywając wzroku - Nie zabiłaś go. Nawet nie miałaś wpływu na jego śmierć.
   -Ale przecież... - Izabela była zmieszana. Wiedziała, że Morten nie był blisko z ojcem, ale nie sądziła, że nie będzie go żałował. - To ja go zdenerwowałam. Gdyby nie ja nie dostałby ataku. Nic by mu nie było.
   -Izabelo. - odwrócił się do niej powoli. Zabrzmiał zupełnie jak własny brat. - To nie tak. Nie jesteś niczemu winna, bo nikt nie jest. Równie dobrze, moglibyśmy oskarżyć o jego śmierć Arkadiusza, bo gdyby nie on, to ty nigdy byś nie znalazła się w zamku i nigdy nie powiedziałabyś tego co powiedziałaś, albo jego rodziców bo przecież gdyby nie oni to nigdy by się nie urodził i przez to nie mógłby umrzeć. Widzisz do czego zmierzam?
   -Chyba tak. - Izabela nie należała do ostatnich idiotów, jednakże tok myślenia Mortena całkowicie zbił ją z pantałyku i nie była w stanie wykrztusić słowa, zapatrzyła się więc w drzewa po części należące do niej. Ciekawe jak długo jeszcze. - Czemu nie podzielasz zdania swojej siostry? Ona jest pewna, że specjalnie go zdenerwowałam.
   -Widzisz, pomimo że całe moje rodzeństwo jest do siebie podobne - zaczął Morten z powrotem obróciwszy się w stronę ogrodu - z charakteru każde z nas jest inne. Arkadiusz jest najstarszy, więc zarazem najodpowiedzialniejszy. Jest indywidualistą, "wielkim królem", ulubieńcem wszystkich, nieskazitelny i najwspanialszy, ale ma też swoje wady. Bywa mięczakiem. Są rzeczy, które go przerastają, a wtedy przestaje być takim potulnym dobrym Arkadiusikiem. - uśmiechnął się pod nosem - Staje się potworem, maszyną do szerzenia złości i nienawiści. Dlatego nikt go nigdy nie prowokuje. Nie chcemy rzezi w królestwie.

   Izabela słuchała tego, co mówi z zainteresowaniem. Nigdy nie podejrzewała swojego męża o sadystyczne skłonności. Widywała go złego, ale to było jeszcze przed ślubem. Albo się pilnował, albo nigdy nie zdarzyło się coś takiego, co mogłoby spowodować u niego furię, o której mówił Morten. Ciekawe jak można być z kimś tak blisko, jednocześnie wiedząc o nim tak mało.

   -Z kolei Danielle. - ciągnął książę bawiący się piórkiem leżącym na murku - Ona jest inna. Jest silniejsza niż nam się wszystkim wydaje. Jest strasznie despotyczna i uparta. Dlatego pewnie nigdy ci nie wybaczy, sama nie wie czego. Jednak myślę, że byłaby dużo lepszym królem niż Arkadiusz lub ja. Jest stworzona do posiadania władzy, chociaż jest beznadziejnym dowódcą i strategiem. Zapewne słyszałaś o tym, że jak była mała pobierała lekcje fechtunku tak samo, jak ja czy Arkadiusz. - Izabela jeszcze bardziej zainteresowała się tym co mówił więc podeszła do niego zupełnie ignorując ciche pojękiwanie jej syna - Tak, jest zbyt niekobieca, żeby być zwykłą księżniczką. Zresztą dziwisz jej się? Wychowywała się bez matki w towarzystwie dwóch braci. To ją ukształtowało i szczerze mówiąc cieszę się z tego. Dzięki nam jest taka a nie inna. Wszystko dzieje się z pewnego powodu. Dlaczego śmierć mojego ojca miałaby być inna? 

    Izabela oczarowana jego przemyśleniami nie zauważyła, że Marek zaczął płakać, więc Morten wziął go od niej i zaczął uspokajać. (Tytuł "Matki Roku" wędruje do...)

   -A ja. - powiedział Morten - Ja nie mam z nimi nic wspólnego. Może nie wiesz, ale nasz ojciec obwiniał mnie za śmierć naszej matki.  Jakbym miał na to jakiekolwiek wpływ. - westchnął ze złości wciąż usypiając leżącego mu na rękach Marka - Szczerze mnie nienawidził.
   -To nie tak. - obruszyła się Izabela - Żaden rodzic nie nienawidzi swojego dziecka. To jest po prostu niemożliwe. To tak jakby nienawidził samego siebie. Przecież jesteś jego synem.
   -Być może - zgodził się książę - ale mam wrażenie, że w dużo mniejszym stopniu niż Arkadiusz. - uśmiechnął się powoli - Jestem inny. Przez całe życie miałem głęboko i daleko w poważaniu królestwo i całą Volterrę. Były momenty, że sprzedałbym ją diabłu i uciekł najszybciej i najdalej jak się da. Mam dwadzieścia lat, a czuje się jakbym w życiu przeżył już wszystko, mimo że cały czas się bawiłem. - Tym razem śmiał się do swoich wspomnień - Miałem wiele kobiet. Każda była inna. Każda była z innego stanu, z innej grupy społecznej. Jednak wszystkie były piękne. Kochałem je wszystkie, bo kocham wszystkie kobiety. Jesteście takie silne i delikatne zarazem. Za wiele się od was wymaga nie dając wam wystarczająco przywilejów. I powiem ci coś, co nie wiele mężczyzn mówi. MY nie potrafimy bez was żyć. - skłonił się lekko i pocałował jej dłoń, a ona zarumieniła się.
   -A więc kochasz wszystkie kobiety?-spytała po chwili - Nie sądzisz, że jest gdzieś na świecie jedna, która wyjątkowo zasługuje na twoją miłość?
   -Jest. Oczywiście, że jest. - odpowiedział jej - Ale daleko, a ja nie mam pojęcia czy ona odwzajemnia moje uczucie.
   -Czyli ją znalazłeś? - zaskoczona milczała przez kilka sekund po czym dodała - Ty naprawdę nie zachowujesz się jak Volturri.
   - Proszę? - spytał wyraźnie poruszony.
   -Ktoś mi kiedyś powiedział, że jeżeli mężczyzna z rodu Volturrich się zakocha, to nic na świecie nie jest w stanie go powstrzymać przed zdobyciem ukochanej. Co więc jest z tobą?
   - Nie wiem. - odpowiedział Morten zaskakując ją coraz bardziej. - Może to jest jakieś przekonanie, że gdyby ona chciała mnie to sama by do mnie przyszła.
   -Powiem ci coś, ale musisz mi obiecać, że nie powiesz o tym bratu. - Izabela podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu.-My, kobiety, jesteśmy strasznie głupie. Nam trzeba mówić czego chcemy, bo my same tego nie wiemy, jednakże kiedy kochamy to jedyne czego chcemy to szczęścia ukochanego, nawet kosztem naszego szczęścia. 

   Morten spojrzał na nią z powagą i westchnął. Jak to możliwe, żeby taka kobieta, piękna i inteligentna miała być znienawidzona przez poddanych. Wszystko, co robiła do tej pory, było dla dobra Volterry, a ten ciemny lud tego nie widział. Jest niedoceniana, pomyślał, a w szczególności przez Arkadiusza. Znalazł w niej sojusznika i zamierzał się go trzymać. Ona rozumiała co do niej mówi i, co ważniejsze, nie potępiała go za błędy przeszłości. Była taka, jak powinna być siostra.

   -Skoro już jesteśmy ze sobą tacy szczerzy, to chciałbym ci coś powiedzieć.
   -Słucham. Doskonale wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko.
   -Ta kobieta... - zaczął nie pewnie bojąc się jej reakcji - Ta, którą kocham. Jest... Jest z Irlandii - Morten zaczął się jąkać, a na czoło wypłynęły mu kropelki potu. - i ona... jest bardzo piękna.
   -Mortenie - poprosiła - nie denerwuj się. Powiedz po prostu o co chodzi.
   - No więc... - zmieszał się - To... twoja siostra.

   Zapadła cisza. Izabela wiedziała, że Morten ma słabość do Victorii, bo przecież tyle razy pytał o nią, ale nie podejrzewała, że to miłość. Sądziła, że coś musiało się między nimi wydarzyć. Oboje zachowywali się dziwnie. Z drugiej strony, znali się tylko kilka godzin. Kto normalny w tak krótkim czasie zakochałby się? Volturri. No przecież. Ci to są dziwni.

   -Zapewne zastanawiasz się jak w ogóle do tego doszło - zdenerwował się Morten - No wiesz po ślubie, twoim i Arkadiusza, byliście prawdopodobnie jedyną parą w Volterze, która nie pieprzyła się w waszą noc poślubną.
   -Rozdziewiczyłeś moją siostrę?-zapytała Izabela ze spokojem na twarzy. Morten powoli skinął głową z obawą przed jej wybuchem złości. - Nareszcie. Już myślałam, że nigdy do tego nie dojdzie. - Izabela wykrzyknęła z radości. Spotkało się to z nieprzychylnym spojrzeniem starszego dworzanina. - Cieszę się, że to ty, a nie jakiś nie wiadomo kto.
   -Czyli nie jesteś zła? - zapytał zaskoczony.
   -Morten, czasy się zmieniają. Już za niedługo kobiety będą pokazywać kostki, potem ramiona, a może nawet odsłonią całe nogi. Prawdopodobnie chodzenie przez nie w spodniach nie będzie niczym gorszącym. Pomyśl. wszystko się zmieni. Ludzie będą żyli ze sobą bez ślubu i będzie to społecznie akceptowane. Dlaczego by nie zacząć tak żyć teraz?
   -Bo ciemnota tego nie zaakceptuje, poza tym łatwo ci mówić. Masz kochającego cię męża, który jest skłonny poprzeć każdy twój choćby najgłupszy pomysł. Nie wszyscy mają tak dobrze.
   -Nieważne. Lud zawsze będzie niezadowolony, nieważne co byś zrobił, ale postępu nie zatrzymasz. Tak będzie, a ty i Victoria możecie być pierwszą tak postępową parą.
   -Czy to oznacza - zapytał Morten - że dajesz nam swoje błogosławieństwo?
   -Mortenie - Izabela odwróciła go przodem do siebie i trzymając dłonie na jego ramionach powiedziała: - Już dawno to zrobiłam, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.


Przepraszam wyrazy mogące obrazić niektórych czytelników. Wszelkie wulgaryzmy służą jedynie podkreśleniu intensywności wypowiedzi.