Wieść o śmierci króla oczywiście rozeszła się tak daleko, jak tylko mogła obrośnięta plotkami, które zawierały część prawdy, albo nie zawierały jej wcale. Bywały opowieści o ataku na króla z nożem, o podaniu trucizny lub innych skutecznych metodach zabijania. Jak wiadomo, w każdej z nich w roli mordercy obsadzoną jej królewską mość Izabelę o przymiotniku detrukcyjną, bo po jej przyjeździe, na Volterrę spadły plagi gorsze niż Egipskie.
Ale to nie była jedyna rzecz, która wyprowadzała Arkadiusza z równowagi. Przy każdym posiedzeniu "zarządu" jego doradcy odmawiali zabierania głosu, gdy Izabela siedziała w tym samym pomieszczeniu. W normalnej sytuacji król powinien podjąć jakieś środki, ale w tym wypadku nie miał potrzebnej do tego władzy, bo wszyscy myśleli, że za każdą jego decyzją stała Izabela.
Innymi słowy: W Volterze zapanowała całkowita anarchia. Mieszczanie robili co chcieli nie obawiając się konsekwencji, bo przecież król nie ma racji, bo robi to, co każe mu żona. Nikt jednak nie chciał jednak obalać władcy, bo przecież nie było żadnej władzy.
Któregoś dnia Arkadiusz nie wytrzymał.
-Mam tego dosyć. - powiedział - W państwie panuje chaos, bo wszyscy oskarżają cię o najgorsze zło, a mnie uważają za pantoflarza.
-Może mają racje. - mruknęła Izabela wsadzając Marka do łóżeczka.
-Z czym? - warknął Arkadiusz - W sprawie twojej, czy mojej?
-Nie wiem. - Izabela zachowywała się jakby cała ta sytuacja, w żadnym stopniu jej nie dotyczyła. - Pomyśl. Coś w tym musi być, skoro cały lud tak uważa.
-Nie. Nie zgadzam się. - energicznie przeszedł obok kołyski, prawie budząc spiącego w niej księcia. - Lud jest ciemny. To są skończeni kretyni. Nie mają racji, ulegają panice i zbiorowej histerii.
-To nie tak. - Izabela podeszła do niego i uspokajającym ruchem pogłaziła go po policzku. - Jak dasz chłopu chleb i powiesz, że to wykwintne danie to Cię wyśmieje, a jak dasz mu barana i powiesz, że to kura, to będzie ci wdzięczny za kawałek mięsa, ale w życiu nie dowie się co tak naprawdę zjadł. Prosty lud robi to co myśli, a to dlatego, że nie wie, jak ma myśleć. Rozumiesz do czego zmierzam?
-Sugerujesz, że powinienem dokształcać mieszczan?
-To nie te czasy. Za kilka wieków być może, ale nas już tutaj dawno nie będzie, więc się tym przejmować nie musisz. Chodzi mi o to, że trzeba wskazać naszym poddanym właściwy kierunek myślenia. Poza tym i tak znajdzie się ktoś, komu nie będzie pasowało to, co mówisz i robisz.
-Może masz rację. - odpowiedział. - Nie. Tak nie może być. - Zerwał się z łóżka na którym siedział i pociągnął ją za rękę.
Izabela posłusznie wstała i wyszła za nim z sypialni delikatnie zamykając drzwi, żeby nie obudzić śpiącego Marka.
Wyprowadził ją do ogrodu.
-Niech nikt nas nie szuka, niech nikt nic od nas nie chce i niech ktoś się zajmie Markiem. - rzucił do przechodzącego obok Paddy'ego, który ze zrozumieniem pokiwał głową.
-Jaskinia. - stwierdziła Izabela, gdy odkryła dokąd Arkadiusz ją ciągnie. - Tylko jak to ma pomóc naszym problemom?
-Naszym problemom to w żaden sposób nie pomoże - odpowiedział przechodząc pod wodospadem - ale ma szanse pomóc nam.
-Może masz rację. - odpowiedział. - Nie. Tak nie może być. - Zerwał się z łóżka na którym siedział i pociągnął ją za rękę.
Izabela posłusznie wstała i wyszła za nim z sypialni delikatnie zamykając drzwi, żeby nie obudzić śpiącego Marka.
Wyprowadził ją do ogrodu.
-Niech nikt nas nie szuka, niech nikt nic od nas nie chce i niech ktoś się zajmie Markiem. - rzucił do przechodzącego obok Paddy'ego, który ze zrozumieniem pokiwał głową.
-Jaskinia. - stwierdziła Izabela, gdy odkryła dokąd Arkadiusz ją ciągnie. - Tylko jak to ma pomóc naszym problemom?
-Naszym problemom to w żaden sposób nie pomoże - odpowiedział przechodząc pod wodospadem - ale ma szanse pomóc nam.
Z początku nie zrozumiała o co mu chodzi, ale po chwili dotarło do niej co miał na myśli.
Oboje potrzebowali odpoczynku. Byli przemęczeni wydarzeniami ostatnich tygodni. Znaleźli ukojenie i spokój w sobie nawzajem.
Arkadiusz siedział oparty o ścianę jaskini i przytulał Izabelę, która pocierała policzkiem o mięśnie jego brzucha.
-Prędzej czy później trzeba będzie tam wrócić.-powiedziała sprowadzając go na ziemię.
-Ale o to będzie się martwił przyszły Arkadiusz. - Pocałował ją w głowę - Ten tutaj nigdzie się nie wybera. Jemu tu dobrze.
Uśmiechnęła się tylko.
-A więc to tak zawsze spędzasz tutaj czas. - stwierdziła.
-Zartujesz? - spojrzał na nią zaskoczony - Zawsze jestem tu sam. No chyba... - dodał po namyśle - No chyba, że jestem tu z tobą.
Uśmiechnęła się i pocałowała go.
-No co, Panowie? Nie chcecie mi nic powiedzieć?
Arkadiusz siedział na tronie w Wielkiej Sali i przeprowadzał właśnie na szybko zebranie z doradcami królewskimi. Izabela siedziała z zamkniętymi oczami oparta o jego nogi. Żaden z obecnych nie odezwał się ani słowem.
-No cóż. Chyba będę musiał zmienić taktykę. Straż!-krzyknął, wprowadzając poruszenie na twarzach mędrców-Ponieważ żaden z moich doradców nie chce nic powiedzieć, zaprowadźcie proszę Jaśnie Panów do specjalnych cel w naszych lochach.
-Ależ Najłaskawszy...-wyrwało się jednemu z nich.
-O! Ależ niespodzianka. I tym sposobem nasz szanowny przyjaciel uratował się od spędzenia dwudziestu czterech godzin w areszcie. Serdecznie gratuluję.
Izabela spojrzała na męża ze zdziwieniem. Nie sądziła, że stać go na taki bleuff. To było zbyt ryzykowne. W normalnych okolicznościach wszyscy potraktowaliby to jak żart. Dlaczego więc nie tym razem?
Nagle zerwała się z miejsca i pobiegła w kierunku schodów.
-Przynieś go tu. - rozkazał Arkadiusz.
Oboje nie zdawali sobie sprawy, że żaden z śmiertelników nie byłby w stanie usłyszeć płaczu małego księcia.
-Arkadiuszu - rzekł kolejny kiedy wróciła - A co z nami Chyba nie chcesz wsadzać kilku starców na cały dzień do więzienia.
-Ależ oczywiście, że nie chcę. - zwrócił się do strażników - Już macie o dwóch mniej.
To nie Izabela jest problemem, pomyślał jeden z nich, kiedy całe reszta zaczęła się przekrzykiwać jeden przez drugiego. To nasze wyobrażenia o niej są błędne. Przecież ona tak naprawdę nic nie zrobiła. To Arkadiusz jest wszystkiemu winny.
Marek na rękach u Izabeli zaczął mamrotać jak każde dziecko w jego wieku. Brzmiało to trochę jak "tata", ale mogło też zanczyć "chleb". Nikt się tym raczej nie przejął.
-A Pan? - Arkadiusz zwrócił się do ostatniego doradcy, który do tej pory nic nie powiedział. - Pan nic nie powie?
Ten tylko pokręcił głową w geście zaprzeczenia.
-Dobrze więc. Odprowadździe proszę naszych miłych doradców do ich komnat. WSZYSTKICH.
-Ale jak to? - zaprotestował ten, który odezwał się jako pierwszy - Jego też? - wskazał nawciąż milczącego mężczyznę.
-Oczywiście. - odpowiedział mu ze spokojem w głosie Arkadiusz. - Jakbym śmiał aresztować któregoś z was?
Niepocieszeni urzędnicy opuścili salę w towarzystwie kilku strażików. Izabela wciąż siedząc na schodach u stóp Arkadiusza, głaskała swojego synka po głowie.
-Anioł.
Izabela i Arkadiusz równocześnie spojrzeli na Marka.
-Anioł. Anioł. Anioł.-powtórzył mały.
Izabela próbowała ukryć zdenerwowanie i nie udolnie próbowała uciszyć chłopca prytulając go do siebie, a Arkadiusz w taki sam spoób, co jego małżonka udawał, że się nie poci i nie lata mu szczęka.* Oboje szybko wstali i z przesadnym spokojem wyszli do jego komnaty.
-Chyba muszę ci coś wyznać. - powiedział Arkadiusz siadając na łóżku i obserwując Izabelę, która zabawiała synka kosmykiem swoich włosów.
Przejęła się na tyle, że usiadła i spojrzała na niego jakby miał jej zaraz powiedzieć, że umiera na raka. Niewiele się pomyliła.
-Nie mogę mieć dzieci.
* Oczywiście, chodzi o rzuchwę, ale jeżeli tak bym napisała, to nikt by nie zrozumiał o co mi chodzi.
Przepraszam wszystkich za literówki, błędy ortogrficzne, interpunkcyjne i wszystkie inne. Trudno się pisze na tablecie, a w dodatku spieszyłam się, żeby udostępnić posta jeszcze w starym roku.
Oboje potrzebowali odpoczynku. Byli przemęczeni wydarzeniami ostatnich tygodni. Znaleźli ukojenie i spokój w sobie nawzajem.
Arkadiusz siedział oparty o ścianę jaskini i przytulał Izabelę, która pocierała policzkiem o mięśnie jego brzucha.
-Prędzej czy później trzeba będzie tam wrócić.-powiedziała sprowadzając go na ziemię.
-Ale o to będzie się martwił przyszły Arkadiusz. - Pocałował ją w głowę - Ten tutaj nigdzie się nie wybera. Jemu tu dobrze.
Uśmiechnęła się tylko.
-A więc to tak zawsze spędzasz tutaj czas. - stwierdziła.
-Zartujesz? - spojrzał na nią zaskoczony - Zawsze jestem tu sam. No chyba... - dodał po namyśle - No chyba, że jestem tu z tobą.
Uśmiechnęła się i pocałowała go.
***
-No co, Panowie? Nie chcecie mi nic powiedzieć?
Arkadiusz siedział na tronie w Wielkiej Sali i przeprowadzał właśnie na szybko zebranie z doradcami królewskimi. Izabela siedziała z zamkniętymi oczami oparta o jego nogi. Żaden z obecnych nie odezwał się ani słowem.
-No cóż. Chyba będę musiał zmienić taktykę. Straż!-krzyknął, wprowadzając poruszenie na twarzach mędrców-Ponieważ żaden z moich doradców nie chce nic powiedzieć, zaprowadźcie proszę Jaśnie Panów do specjalnych cel w naszych lochach.
-Ależ Najłaskawszy...-wyrwało się jednemu z nich.
-O! Ależ niespodzianka. I tym sposobem nasz szanowny przyjaciel uratował się od spędzenia dwudziestu czterech godzin w areszcie. Serdecznie gratuluję.
Izabela spojrzała na męża ze zdziwieniem. Nie sądziła, że stać go na taki bleuff. To było zbyt ryzykowne. W normalnych okolicznościach wszyscy potraktowaliby to jak żart. Dlaczego więc nie tym razem?
Nagle zerwała się z miejsca i pobiegła w kierunku schodów.
-Przynieś go tu. - rozkazał Arkadiusz.
Oboje nie zdawali sobie sprawy, że żaden z śmiertelników nie byłby w stanie usłyszeć płaczu małego księcia.
-Arkadiuszu - rzekł kolejny kiedy wróciła - A co z nami Chyba nie chcesz wsadzać kilku starców na cały dzień do więzienia.
-Ależ oczywiście, że nie chcę. - zwrócił się do strażników - Już macie o dwóch mniej.
To nie Izabela jest problemem, pomyślał jeden z nich, kiedy całe reszta zaczęła się przekrzykiwać jeden przez drugiego. To nasze wyobrażenia o niej są błędne. Przecież ona tak naprawdę nic nie zrobiła. To Arkadiusz jest wszystkiemu winny.
Marek na rękach u Izabeli zaczął mamrotać jak każde dziecko w jego wieku. Brzmiało to trochę jak "tata", ale mogło też zanczyć "chleb". Nikt się tym raczej nie przejął.
-A Pan? - Arkadiusz zwrócił się do ostatniego doradcy, który do tej pory nic nie powiedział. - Pan nic nie powie?
Ten tylko pokręcił głową w geście zaprzeczenia.
-Dobrze więc. Odprowadździe proszę naszych miłych doradców do ich komnat. WSZYSTKICH.
-Ale jak to? - zaprotestował ten, który odezwał się jako pierwszy - Jego też? - wskazał nawciąż milczącego mężczyznę.
-Oczywiście. - odpowiedział mu ze spokojem w głosie Arkadiusz. - Jakbym śmiał aresztować któregoś z was?
Niepocieszeni urzędnicy opuścili salę w towarzystwie kilku strażików. Izabela wciąż siedząc na schodach u stóp Arkadiusza, głaskała swojego synka po głowie.
-Anioł.
Izabela i Arkadiusz równocześnie spojrzeli na Marka.
-Anioł. Anioł. Anioł.-powtórzył mały.
Izabela próbowała ukryć zdenerwowanie i nie udolnie próbowała uciszyć chłopca prytulając go do siebie, a Arkadiusz w taki sam spoób, co jego małżonka udawał, że się nie poci i nie lata mu szczęka.* Oboje szybko wstali i z przesadnym spokojem wyszli do jego komnaty.
***
-Chyba muszę ci coś wyznać. - powiedział Arkadiusz siadając na łóżku i obserwując Izabelę, która zabawiała synka kosmykiem swoich włosów.
Przejęła się na tyle, że usiadła i spojrzała na niego jakby miał jej zaraz powiedzieć, że umiera na raka. Niewiele się pomyliła.
-Nie mogę mieć dzieci.
* Oczywiście, chodzi o rzuchwę, ale jeżeli tak bym napisała, to nikt by nie zrozumiał o co mi chodzi.
Przepraszam wszystkich za literówki, błędy ortogrficzne, interpunkcyjne i wszystkie inne. Trudno się pisze na tablecie, a w dodatku spieszyłam się, żeby udostępnić posta jeszcze w starym roku.