poniedziałek, 30 marca 2015

Bona

   Rok Pański 1005 został przywitany dosyć spokojnie. W Volterze nie zdarzyło się  nic niezwykłego od czasu nieudanego zamachu na Arkadiusza. Przełom wiosny i lata był wyjątkowo ciepły. Od sprawy tajemniczego zabójstwa, Arkadiusz zaczął ponownie władać królestwem, a Izabela postanowiła mu w tym nie przeszkadzać. Właściwie, relacje między nimi były bardzo oficjalne dopóki nie znaleźli się w łóżku. I chociaż Izabela była w ciąży, nie przeszkadzało im to w długich nocnych rozmowach, które stały się dla nich czymś absolutnie naturalnym. Jej kondycja fizyczna była widoczna również w stajniach i na torze. Doradcy królewscy wiele razy sugerowali Arkadiuszowi zmianę zainteresowania i sprzedaż koni, ale on, widząc jak wielką przyjemność sprawia jego małżonce samo obcowanie ze zwierzętami, nie mógł się na to zdobyć.

   Izabela bywała w stajniach codziennie. Czyściła boksy, szczotkowała sierść, usuwała błoto z kopyt, przerzucała gnój, dokładała paszy i opiekowała się młodymi źrebakami, które przyszły na świat wraz z nadejściem nowego roku. Wiosna była dla niej zmianą na lepsze. W ciągu poprzedniego roku wiele się wydarzyło. Nie mogła pozwolić, żeby ta zła passa nadal trwała. Wierzyła, że dopóki życie obojga z nich toczyło się wokół koni, dopóty nie mieli problemów. Często jeździła na przejażdżki na swojej kasztance, którą swego czasu dostała od męża. W wyprawach towarzyszył jej przyjaciel - Finnegan, który postawił sobie za punkt honoru strzec jej tak długo, jak tylko może.


***

   -O czym myślisz? - spytała Victoria wchodząc do sypialni.
   -O Izabeli - odpowiedział Arkadiusz, który leżał na łóżku i patrzył w sufit - O tym jak była w ciąży z naszym drugim dzieckiem.
   -No to mów, że z Aro. - uśmiechnęła się, położyła się prostopadle do niego i pocałowała go w policzek.
   -Niee... - roześmiał się i spojrzał na telefon, na którym pojawiło się przypomnienie o tym, że ma odebrać dzieci z zajęć. - Między Markiem, a Aro, mieliśmy jeszcze córkę, ale ona zmarła.
   -Nie wiedziałam. - odparła.
   -Bo nigdy się o tym nie mówiło. - zbagatelizował Arkadiusz, wyłączył powiadomienie i wstał - Może opowiem ci jak wrócimy.

***

   Któregoś słonecznego dnia, od rana nikt nie widział Arkadiusza w całej Volterze. Służba bała się powiedzieć o tym Izabeli, ale ta spokojnie do tego podeszła, zupełnie nie przejmując się nieobecnością jej męża. On tymczasem był w Montepulciano w celu jedynie sobie znanym. Izabela wraz z Finneganem pojechała na swoją tradycyjną już przejażdżkę.
   Pojechała w las, wydeptanym przez siebie szlakiem. Nie spodziewała się zagrożenia. Nagle zza drzew wypadła wataha wilków i przestraszyła konia, który stanął dęba i pobiegł przed siebie. Izabela spadła z niego i przyczołgała się do drzewa. Finnegan, nie mógł sobie poradzić z napastnikami, więc pobiegł do zamku tak, jak kazała mu jego pani.

   -Zwariował - powiedziała Danielle patrząc na, istotnie, wariującego psa.
   -Tak sam z siebie by nie skakał. - powiedział Morten - musiało się coś stać. - schylił się i spojrzał na Finnegana - Gdzie jest Izabela?
   -Oszalałeś? - spytała wpatrując się w niego wielkimi oczami - przecież to zwierze. Nie odpowie ci.
   Ale Finnegan skakał i wył ciągnąc jednocześnie Mortena za nogawkę spodni.
   -Chyba nie wierzysz w jego moc. - odpowiedział jej i spojrzał w stronę, w którą zmierzał pies. - Jadę tam.
   -Mortenie, Arkadiusz nie chciałby tego samego dnia stracić żony, dziecka i brata. - powiedziała, zastawiając mu drogę.
   -Zapewniam cię, że jeszcze bardziej nie chciałby usłyszeć, że jego brat zamiast ratować jego żonę, stał i gapił się jak jej pies umiera ze strachu.
   Rzeczywiście, Finnegan biegał, skakał i przeraźliwie głośno skomlał tak długo, aż Morten wezwał żołnierzy i kazał osiodłać konie.
   -Co się dzieje? - usłyszał znajomy głos w momencie gdy wkładał nogę w strzemię.
   -Arkadiusz! - krzyknął, zeskoczył, podbiegł do niego i naprędce wytłumaczył co się działo, nie pytając o powód jego nieobecności.
   Arkadiusz, zanim ten zdążył się ruszyć, wskoczył na konia i popędził w stronę lasu, z którego wcześniej wybiegł Finnegan.

***

   Izabela siedziała na łóżku w swojej komnacie i wpatrywała się w okno, za którym powoli zapadał zmrok. Dzień się kończył, a wraz z nim wszelkie przykrości i niepowodzenia. A przynajmniej powinny były się kończyć.
   Arkadiusz znalazł ją taką cichą i zamyśloną, kiedy przyszedł do niej po kilku godzinach od ich powrotu z lasu.
   -Gdzie ona jest? - spytała Izabela beznamiętnym tonem, nawet nie spoglądając na niego.
   -Kto? - odpowiedział jej pytaniem, a z jego zbolałego głosu słychać było, że domyśla się odpowiedzi.
   -Nasza córka. - powiedziała ostrożnie, z nutą irytacji - Gdzie jest nasze dziecko?
   -Izabelo... - zaczął i na tym tak naprawdę na tym kończyły się jego słowa. Nie miał pojęcia co jej odpowiedzieć.
   -Gdzie ona jest?! - odwróciła się do niego. chociaż w jej głosie czuć było gniew, jej oczy wyrażały rozpacz. - Chcę zobaczyć naszą córkę po raz ostatni.

   Arkadiusz zdał sobie sprawę, że Izabela jest w lepszym stanie niż ona sam, dlatego nie chciał więcej dyskutować. Ta kłótnia wyczerpała jego zapasy energii i cierpliwości. Posłusznie skinął głową i podał jej rękę, a kiedy ona podała mu swoją, zamknął ją w swojej dłoni i poprowadził ją do kaplicy, gdzie spędził większość tamtego dnia, odprowadzany pełnym żałoby i zrozumienia wzrokiem ich poddanych.

***

   W kaplicy panowała ponura atmosfera, jak gdyby każda istota na ziemi zapadła w sen wieczny, albo nigdy już nie miało wzejść Słońce. Znaleźli się tam, wszyscy, którzy powinni tam być. Danielle i Morten, jako najbliższa rodzina, klęczeli przed ledwie urodzoną, a już zmarłą, Padrick stał pod ścianą i pocierał nabrzmiałe od płaczu oczy i chociaż dawno skończyły mu się wszystkie łzy, to jego policzki i nos nie odzyskały jeszcze normalnego koloru. Znaleźli się tam również Luca i Klara, ale stali z boku, nie chcąc robić jeszcze większego zamieszania.
   Dookoła ciała przykrytego delikatną tkaniną, było pełno świec i pomimo tego, ze dawały światło, a przez małe witrażowe okno wpadały ostatnie promienie zachodzącego Słońca, było ciemno. Tak na wszystkich wpłynęła śmierć księżniczki, która nie miała ani imienia, ani szansy na własne życie.

   Kiedy otworzyły się drzwi do kaplicy, wszyscy powstali i odwrócili się w stronę wchodzących. Danielle na krótką chwilę złapała kontakt wzrokowy z Izabelą, po czym wyszła pospiesznie, bowiem zrozumiała jaką walkę przeżywała jej bratowa. Na niej samej ta przygoda odcisnęła piętno. Czuła się tak, jakby sama straciła dziecko, dopóki nie spojrzała w oczy Izabeli i nie zrozumiała, że nie cierpi nawet w połowie tak bardzo jak ona.
   Morten odsunął się od księżniczki i pozwolił na pierwsze i ostatnie spotkanie matki i córki.
   - Poślij po Marka. - powiedziała Izabela do służącej wypranym z emocji głosem. - Chcę, żeby tutaj był. Chociaż przez chwilę.
  - Izabelo... - zaczął Arkadiusz, ale jej wzrok powiedział mu, żeby nawet nie próbował się kłócić, bo to i tak nie zmieni jej zdania. Skinął powoli głową i osobiście otworzył drzwi przed służącą.

   Izabela odchyliła narzutę, którą okryte było jej dziecko i spojrzała w maleńką twarz, która nigdy nie miała prawa się do niej uśmiechnąć ani zapłakać. Ten widok ścisnął ją za serce, więc uklękła i próbowała nie dać porwać się rozpaczy.

***
 
   -O czym myślisz, tato? - spytała Rosemary.
   Nie mógł jej dopowiedzieć, że o jej matce i siostrze, która zmarła 1016 lat wcześniej.
   -A tak sobie rozmyślam. - uśmiechnął się i spojrzał na nią w tylnym lusterku. Jego córka, jego jedyne dziecko, było tak bardzo podobne do swojej matki. Odrzuciła z twarzy swoje rude loki i znów zaczęła mu się przypatrywać tymi swoimi wielkimi niebieskimi oczami.
   -Tato! - Dołączyły do nich drugie, tym razem brązowe oczy należące do Roberto. - Czy Diego może dzisiaj u nas nocować? Proszę.
   Diego? Przyjaciel Roberto, odkąd tylko jego rodzina przyjechała do Volterry z Hiszpanii. To już 4 lat. Są nierozłączni odkąd mieli po 4 lata.
  -Super. - powiedziała Rose i odwróciła głowę w stronę okna. - Lubię go. Nie mam innego wyjścia, skoro spędza u nas w zamku praktycznie cały czas. Dlaczego z nami nie zamieszka? - dodała z sarkazmem.
   -Rosy - Zganił ją Arkadiusz - Nie mów tak. Poza tym... - zwrócił się do Roba - Czy wy nie macie może jutro jakiegoś sprawdzianu z historii? Jaki temat?
   -Panowanie Arkadiusza Wielkiego, czyli lata 1003-1013. Nudy. - odpowiedział chłopak i wrócił spojrzeniem do swojej konsoli do gier - Co ciekawego mogło wydarzyć się w ciągu 10 lat?
   -Myślę, że nie doceniasz tego okresu w naszej historii. - zaśmiał się, ale zaraz spoważniał, przypomniawszy sobie początek tej rozmowy. - Diego może u nas zanocować. - zakomunikował ku uciesze Roba - Ale... Stawiam jeden warunek. - Chłopak pokiwał ze zrozumieniem głową. - Wysłuchacie wszystkiego, co będę miał wam do powiedzenia na temat panowania naszego przodka.
   -Skąd ty tle o nim wiesz? To po nim masz imię? To dlatego mieszkamy w zamku? - dziewczynka zasypywała go pytaniami. - Ja też będę mogła posłuchać?
   -Pewnie. - odpowiedział, ale nie miał pojęcia, co musi wiedzieć ośmiolatek, co właściwie powinien im powiedzieć, a czego powiedzieć mu nie wolno.


***

   -Lukrecja! - syknął Morten na dziecko, które myślało, że niepostrzeżenie dostało się do kaplicy - Nie powinno cię tu być.
   -Przepraszam. - odpowiedziała dziewczynka i już chciała uciec, ale spojrzała w oczy Izabeli i zamarła.
   -Podejdź - powiedziała - Nie bój się mnie.
   Lukrecja wpatrywała się w nią jeszcze chwilę, po czym ruszyła chwiejnym krokiem i uklęknęła obok Izabeli. Spojrzała na nią pytająco i jakby trochę z obawą, że zostanie ukarana za swoją obecność w kaplicy, gdzie mogła przebywać tylko rodzina królewska.
   -Pomódl się ze mną. - powiedziała Izabela głosem pozbawionym uczuć.
   Dziewczynka po krótkim wahaniu spełniła jej prośbę.
   Trwały tak kilka następnych godzin do czasu, gdy Arkadiusz stwierdził, że obie są już zmęczone. Warta honorowa stała przy grobie księżniczki Anny, nazwanej tak po matce ojca, aż do południa następnego dnia. W Volterze zapanowała żałoba podsycana komentarzami przeciwników władzy na temat bezmyślności Jej Królewskiej Mości. W powietrzu czuć było zbliżającą się burzę.



Dla Mateusza za cierpliwość i wiarę 

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Znowu i znowu.

   Alec pożegnał się z Arkadiuszem i już miał wychodzić, kiedy syknął: "Ktoś idzie". Arkadiusz wskoczył do łóżka i nakrył się prześcieradłem. Alec wyszedł.
   -Bardzo mi przykro - powiedział do zbliżającej się kobiety - Ale król potrzebuje trochę spokoju.
   -Ależ ja mu długo nie zajmę - odpowiedziała kobieta, wyminęła go i podeszła do drzwi.
   Na ułamek sekundy przed tym jak je otworzyła, Alec wyszeptał: "Blondie", w taki sposób, żeby tylko Arkadiusz to usłyszał. Odwrócił się i ruszył korytarzem w stronę wyjścia na dziedziniec.
   Kobieta zamknęła drzwi za sobą.
   -Arkadiuszku, kochanie, jak ty się czujesz?
   -Eee... Margot, lepiej, dziękuję. - Arkadiusz był zmieszany - Co ty tu właściwie robisz? - wydusił.
   -Upewniam się, że nic ci nie jest. - powiedziała Margot Winters siadając na łóżku i troskliwie kładąc dłoń na jego czole. - Słyszałam, że to ta cała Izabela zaplanowała zamach. Martwiłam się, że coś ci się mogło stać. Jak tylko usłyszałam o twojej przygodzie przyjechałam tutaj, żeby sprawdzić co z tobą. Mam nadzieję, że już się jej pozbyłeś. - dodała po chwili.
   -Kogo? - zapytał nieprzytomnie Arkadiusz.
   -Izabeli, głuptasku. Przecież ona chciała cię zabić. Nigdy nie umiałeś wybierać odpowiednich osób do twojego towarzystwa.
   Nawet nie masz pojęcia jaką masz cholerną rację, pomyślał. Zastanawiał się, czy gdyby Fleur się dowiedziała o jego wypadku to też by tu przyjechała. Był pewien, że gdyby dowiedziała się o wizycie Margot, przyjechałaby na długo po jej wyjeździe.
   W tych rozmyślaniach przeszkodziła kolejna osoba, która nagle weszła do komnaty.
   -Arkadiuszu, kochanie... - zdążyła powiedzieć Izabela zanim doszło do niej co właśnie widzi.
   Margot odwróciła się do niej i obdarzyła ją najbardziej złośliwym uśmiechem jakim tylko mogła.
   -Och Arkadiuszu - zwróciła się do niego - Co ona tu jeszcze robi?
   -Wychodzi. - Izabela odpowiedziała za niego niskim głosem i całując synka po głowie powiedziała:  - Choć Mareczku, każdy mężczyzna potrzebuje czasem czasu, żeby się zabawić z byle dziwką. - wyszła.
   Arkadiusz z trudem ukrył śmiech, a Margot mało nie eksplodowała.
   -Pozwolisz jej tak o mnie mówić? - spytała.
   -Cóż mogę zrobić? - zapytał - Możesz ubrać wieśniaczkę w najbardziej wytworne suknie,ale jej plebejskiego charakteru nie zmienisz.
   Margot wyglądała jakby chciała mu się rzucić na szyję.

***

   -Co się stało? - spytał Morten praktycznie wyrywając Marka z rąk Izabeli.
   Izabela zbiegła do ogrodu, a Morten wciąż stał na tarasie wpatrując się w jej plecy, gdy siadała na schodach.
   -Co ta.... ta... Grrh. - Izabela nie potrafiła znaleźć właściwego określenia na kobietę, która właśnie znajdowała się w komnacie Arkadiusza. - Co ona tutaj robi?
   -Kto? - zapytał Morten siadając obok niej.
   -MARGOT WINTERS! - wykrzyknęła na co Marek zareagował płaczem a stajenni przerwali swoją pracę i popatrzyli na nią z mieszaniną współczucia i oburzenia.
   -A ona. - stwierdził spokojnie Morten uspokajając bratanka. - Co ona tutaj robi?
   Izabela posłała mu ciężkie spojrzenie.
   -Ale... - zamyślił się Morten - Czy w tym kraju nie ma ciekawszych pań do towarzystwa?
   -Może po prostu brakuje mu twojego gustu. - Zasugerowała zrezygnowanym tonem.
   Morten obdarzył ją ciepłym uśmiechem. Gdzieś w stronę zamku, biegł zaaferowany strażnik.

***

   Arkadiusz pomyślał, że Margot posunęła się trochę za daleko. Siedziała, a właściwie leżała na jego łóżku trzymając jedną dłoń na jego ramieniu a drugą bawiąc się włosami. Mówiła do niego cicho, niskim, uwodzicielskim głosem o jakiś pierdołach, które mu nie były do szczęścia potrzebne.
   Blondie? Skąd Alec wziął tą "blondie"? Nie spotkał się wcześniej z tym określeniem, ale spodobało mu się. Pasowało do jego towarzyszki. Z każdym następnym ich spotkaniem coraz bardziej tracił do niej szacunek
   Poczuł naraz radość i przerażenie, gdy usłyszał zbliżające się kroki na korytarzu. Po chwili do komnaty wszedł strażnik i znalazł ich w bardzo jednoznacznej sytuacji, kiedy to twarz Margot znajdowała się ledwie kilka centymetrów od policzka Arkadiusza. Kobieta obrzuciła przybysza groźnym spojrzeniem.
   -Przepraszam najmocniej Najjaśniejszego Pana. - rozpoczął zmieszany strażnik - ale to rzecz najwyższej wagi i kapitan straży kazał natychmiast Pana zawiadomić.
   -Świetnie! - wykrzyknął Arkadiusz zupełnie nie zwracając uwagi na oburzoną Margot, która wciąż trzymała się jego ramienia. - Jeśli pozwolisz... - Zwrócił się do niej i zatrzymał się. - KOCHANIE - Wiedział, że robi źle ale poczuł niespodziewaną przyjemność kiedy zobaczył to jak rozpromieniła się jej twarz na to słowo. - Ktoś cię odprowadzi do wyjścia. My musimy tutaj porozmawiać.

   Margot wyszła i w towarzystwie jednego z strażników poszła do wyjścia. Była pewna, że wygrała tę bitwę i raz na zawsze pozbędzie się tej małej Irlandki. Obstawa zostawiła ją przy drzwiach, a ona wyszła przez taras do ogrodu. Jakież było jej zdziwienie, kiedy sen stał się prawdą. Ciekawe, co na to powie Arkadiusz, pomyślała.

***

   -Co się stało!? - wykrzyknął Arkadiusz.
   -Nie wiemy, Najjaśniejszy Panie. Znaleziono go martwego chwilę temu w jego celi. - Powiedział kapitan straży - Siedział i wpatrywał się w ścianę, to zwróciło na niego naszą uwagę.
   -Kto miał do niego dostęp? - Zapytał Arkadiusz, który powoli tracił cierpliwość - I gdzie do cholery są Morten i Izabela?
   -Mam ich przyprowadzić? - spytał jeden z żołnierzy.
   -Nie. - odpowiedział mu spokojnie król, po czym wstał - Sam się z nimi spotkam. Za piętnaście minut w wielkiej sali. Zwołuję radę nadzwyczajną w tej sprawie.

   Kwadrans później siedział na tronie w wielkiej sali, opierał łokieć na oparciu a głowę na pięści wpatrując się ścianę po lewej stronie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wszyscy już są i czekają, aż on coś powie, ale ten specjalnie milczał. Mijały minuty, a on tylko od czasu do czasu wzdychał półgłosem. Wreszcie oznajmił.

   -Jestem pewien, że część z was nie wie, dlaczego tu jest.

   W sali znajdowała się przyboczna straż, rodzina królewska, doradcy króla i żołnierze, których obowiązkiem było pilnowanie więźnia. Izabela i Morten spojrzeli na siebie. Izabelę przebiegł dreszcz. Nie bała się Arkadiusza, ale doskonale znała jego gniew.

   -A ja wam powiem.

   Wpatrywał się w ścianę wprowadzając napiętą atmosferę. Danielle zainteresowała się sytuacją. Morten się zestresował. Izabela w milczeniu wpatrywała się w nie ruchomą pierś Arkadiusza, gdy ten wstrzymał oddech. Zdawało się, że powietrze stało się gęstsze i cieplejsze niż kiedykolwiek. Strażnicy mieli się zaraz udusić.

   -Bo powód naszego spotkania jest winą kogoś z was.

   Kapitan straży wpatrywał się w niego oczarowany. Niemożliwe, Król wie więcej o śledztwie, które on sam prowadzi? Morten był zaskoczony. To nie o to mu chodzi? Spojrzał dyskretnie na Izabelę. Ta uśmiechała się do siebie, nie spuszczając Arkadiusza z oka, świadoma tego, że jego brat ją obserwuje. Czekała. W końcu Arkadiusz wstał i zszedł po schodach, by zniżyć się do poziomu reszty zgromadzonych.

   -Ktoś... - zaczął szeptem jakby ktoś stał za drzwiami i podsłuchiwał cały ten jego monolog. - Ktoś zabił naszego szanownego gościa.

   Zarówno Danielle, jak i Morten pomyśleli natychmiast o Alecu i spojrzeli na Izabelę, która była na powrót spokojna, ale wciąż można było dostrzec wesołe iskierki w jej oczach. Straż była zaskoczona tym, że Król nazwał zamachowca "gościem". Wszystkie spojrzenia były z powrotem skierowane na niego.

   -Czy ten ktoś chciałby coś na ten temat powiedzieć?

    Arkadiusz spokojnie rozejrzał się po sali, ale nie znalazł nikogo, kto chciałby coś na ten temat powiedzieć. Spojrzał tylko przelotnie na Izabelę i wyłapał ten ognik w jej spojrzeniu.

   -A więc dobrze! - oznajmił prawie wykrzykując. - Nie będę prowadził śledztwa, nie będę nikogo karał za samowolne wykonanie wyroku, ale gdyby ktokolwiek, czegokolwiek się dowiedział to byłbym WIELCE wdzięczny.

   Tym akcentem zakończył i wyszedł z sali. Służba stała i wpatrywała się w jego oddalające się plecy, wciąż nie mogąc zrozumieć co właśnie się stało. Morten i Izabela wymienili parę spojrzeń.
   -Uff... udało się.
   -Jeszcze nie.
   -Co ty mówisz?
   -Ziarno zostało zasiane.
   "A Margot zbierze plon" - dodała do siebie.


   Arkadiusz już miał otworzyć drzwi do swojej komnaty, gdy nagle coś przykuło jego uwagę.
   -Margot! Co ty tu jeszcze robisz?
   -Nie chciałam ci przeszkadzać w twoim zebraniu, ale... - podeszła do niego, rozglądnęła się po czym dokończyła szeptem.


   Stał w sypialni i wyglądał przez malutkie okienko. Nagle weszła Izabela.
   -Kochanie... Czy mogę ci przeszkodzić?
   Odwrócił się do niej, a ona obdarzyła go ciepłym, promiennym uśmiechem, podeszła do niego i przytuliła się.
   -CO TY DO JASNEJ CHOLERY WYPRAWIASZ!? - ryknął na nią.
   Stało się. Arkadiusz stracił cierpliwość i zdenerwował się, a obiektem jego gniewu stała się Izabela.
   -Może ty mi powiesz, co TY robisz!
   -Co JA robię!? - wykrzyknął - Co ja robię? - spytał spokojniej.
   - Ufasz zdaniu wszystkich, tylko nie mojemu.
   Arkadiusz stanął zamurowany. Faktycznie, tego dnia zdarzyło się dużo nieciekawych rzeczy, a on ani razu nie spytał o jej zdanie w tej kwestii, co doprowadziło do skomplikowanych sytuacji, w których nie chciałby się znaleźć.
   -Arkadiuszu, - powiedziała i zmusiła go do tego, żeby siadł na łóżku, a ona usiadła obok niego - powiedz proszę, co masz mi do zarzucenia.
   -Całowałaś się z Mortenem. - powiedział cicho.
   -To powiedziała ci Margot. - odpowiedziała spokojnie.
   Zapadła głucha cisza.
   -Czy to prawda?
   -Myślę, że powinieneś był zacząć od tego pytania.
   -Czy to prawda? - Arkadiusz podniósł głos.
   -Tak. - odpowiedziała, na co Arkadiusz wstał i znów podszedł do okna - ale w policzek.
   -W policzek? - powtórzył zaskoczony.
   -Tak, w policzek. - uśmiechnęła się do niego. - Jaką musiałabym być idiotką, żeby będąc w ciąży zdradzać mojego męża z jego bratem na oczach poddanych i kobiety, która za wszelką cenę chce zająć moje miejsce? Arkadiuszu, masz aż tak mało wiary we mnie? - spytała z wyrzutem.
   -N-nie, ja.. tylko. - zawahał się - Więc czemu go całowałaś?
   -Bo potrzebowałam, jego pomocy, a on mi jej udzielił. Musiałam mu się jakoś odwdzięczyć.
   -Rozumiem. - odpowiedział lekko uśmiechając się. - Przepraszam. Nie powinienem był się unosić.
   -Masz rację. - odpowiedziała mu i przytuliła się do niego - Nie powinieneś.


   W tym samym czasie, Morten stał na tarasie i obserwował powoli zapadający zmierzch. Wiedział, że za chwilę będą podawać kolację, ale nie mógł oprzeć się pokusie i przyłożyć się do tego, żeby przy stole siedziało o jedną osobę mniej. Kiwnął głową na jednego ze strażników, a później wskazał na blondynkę stojąca przy klombie z różami.
   -Postarajcie się. - powiedział cicho - Aby ta kobieta nigdy więcej nie mieszała się w sprawy mojego brata.


Dla KaWy, bo jej to obiecałam i... poszelejemy, dla Śliwki, bo znów mnie poganiała.

piątek, 14 marca 2014

Umowa

   Arkadiusz bardzo źle znosił zaistniałą sytuację. Nie dlatego, że jego stan zdrowia był fatalny. Zdawał sobie sprawę z tego ile będzie kosztowało go udawanie przed światem, że jest umierający. Izabela również to wiedziała, dlatego pomagała mu jak tylko mogła. Zajmowała się bieżącymi sprawami, w ważniejszych pomagał jej Morten. Arkadiusz całymi dniami leżał w swoim łóżku, otoczony medykami, opiekunami i wszelkiego rodzaju służbą, którą dodatkowo podsycał Antonio zamartwiając się o najlepszego przyjaciela. Izabela nie chciała go denerwować. Wiedziała, że te tłumy pałętające się tam i na zad po jego sypialni doprowadzają go do szału, gdy tylko był na to odpowiedni czas wyganiała wszystkich i nakazywała trzymać się z daleka, bo Król "musi się zdrzemnąć". W rzeczywistości Arkadiusz wstawał, skakał, innymi słowy robił wszystko, żeby nie zastać się w miejscu. W tych ćwiczeniach wspierał go Finnegan, który wyjątkowo zżył się z mężem właścicielki.
   Po pewnym czasie Morten przejął całkowite panowanie nad Volterrą. Grał rolę "wypełniacza". Miał tylko udawać, że zajmuję się aktualnymi sprawami i świetnie mu to wychodziło. Izabela zadbała o interesy Arkadiusza w polityce zagranicznej w tym też kwestia wyścigów, co nie uszło uwadze ludu, który uznał, ze Izabelę w ogóle nie obchodzi stan zdrowia jej męża i tylko zależy jej na wyścigach.
   Każdego dnia do stolicy przypływały życzenia szybkiego powrotu do zdrowia i zapewnienia, że gdy tylko Arkadiusz dowie się kto stał za tym atakiem, głowy tych państw zerwą wszelkiego rodzaju kontakty z "królobójcami". Te wiadomości cieszyły władcę, bo to oznaczało, że jest godnym graczem na półwyspie Apenińskim.
   Ale w życiu Izabeli i Arkadiusza pojawił się kolejny problem związany z tą sprawą: Musieli podjąć decyzję wobec zamachowca. Oczywiście lud domagałby się skazania go na śmierć, ale oni nie mogli sobie na to pozwolić. To by oznaczało, że Król sam musiałby wykonać wyrok, a jego przerażała wizja, która go nawiedzała od ponad roku: młody żołnierz z Arezzo. Izabela wiedziała, że go to męczy, dlatego nie naciskała. Wolała poczekać, aż sam podejmie decyzje a wtedy ona mogłaby mu co najwyżej doradzić.
   Jednak dni się dłużyły, a Arkadiusz nie przejawiał jakichkolwiek chęci do zdecydowania o problemie. Izabela stwierdziła, że nie ma powodu by dłużej czekać. Wzięła ze sobą Marka i poszła "na spacer". Więźniów trzymano w twierdzy na wzgórzu pośród lasu, tam, gdzie kiedyś miała się ukryć przed atakiem.
Kazała służbie wskazać miejsce przetrzymywania zamachowca i zostawić ich tam samych.
   Siedział pod ścianą, przykuty do niej łańcuchami. Wyglądał jakby postradał zmysły. Szeptał coś do siebie w podnieceniu. Drgała mu dolna powieka na jego prawym oku. Był blady i wychudzony. Z początku nie zauważył, gdy Izabela usiadła naprzeciwko niego.

   -Czymże to zasłużyłem na to, żeby sama Najjaśniejsza Pani zechciała mnie tu odwiedzić? - zapytał a jego głos wskazywał na to, że spodziewał się jej wizyty. Był spokojny i opanowany.
   Jednak Izabela nic nie odpowiedziała. Siedziała nieruchomo i patrzyła mu w oczy. Po pewnym czasie zaczął się trząść, później wybuchnął:
   -O co ci chodzi kobieto!?
   -Ależ o nic. - odpowiedziała spokojnie nie ruszając się.
   Siedzieli tak jeszcze kilka minut. On dostawał szału. Nie mógł na nią patrzeć. Szukał wzrokiem ucieczki z pułapki, w której go zamknęła. Zaczynał tracić zmysły. Cela zdawała mu się rozmywać przed oczami.
   -O co chodzi? - wydusił resztkami sił.
   -Chcę tylko spędzić odrobinę czasu z Panem.
   Ta niespodziewana szczerość i sam fakt, że zdołała sklecić zdanie z podmiotem i orzeczeniem wprawiło go w osłupienie, jak i również dało chwilę na nabranie sił i namyślenie, co by jej odpowiedzieć.
   -Ależ zapewniam Najjaśniejszą Panią, że w tym mieście znajduje się lepsze towarzystwo niż taki śmieć jak ja. - zmienił ton i można by powiedzieć, że się do niej uśmiechnął.
   -Ależ zapewniam Najłaskawszego Pana, że nie jest Pan śmieciem. Uwłacza mi to, zważywszy na Pańskie urodzenie i na moje.
   -Wiesz kim jestem? - spytał blady na twarzy, a jego oczy były większe od oczu Izabeli.
   -Chyba jako jedyna w Volterze.
   Chciał się na nią rzucić i zrobił to na ułamek sekundy po tym, jak Izabela się zerwała i stanęła po drugiej stronie pomieszczenia.
   -Czego ty ode mnie chcesz, jędzo? - powtórzył, ponownie przyjmując agresywną postawę. - Czemu mnie jeszcze nie zabiliście?
   -Chce ci dać szansę. - odpowiedziała spokojnie
   -Dla mnie już nie ma szansy. - wyszeptał wkulony we własne kolana.
   Izabela ponownie usiadła naprzeciwko niego, tym razem bliżej i położyła mu dłoń na ramieniu. Spojrzał na nią spode łba. Miał zaczerwienione oczy.
   -Nie ma na świecie miejsca, w którym ukryłbyś się przede mną lub moim mężem. - zaczęła mniej spokojnie, raczej jakby przekazywała założenia bardzo korzystnego dla niej kontraktu - Nie ma człowieka, armii lub Boga, który byłby w stanie cię obronić przed nami. Jesteśmy szybcy. Jesteśmy silni. Jesteśmy niezależni - Ponieważ anioły nie mogą kłamać, Izabela "oszczędnie gospodarowała prawdą" - Nie uciekniesz przede mną... I tak cię dopadnę. - dodała szeptem, ze złowieszczym uśmieszkiem na ustach. - Juliuszu.

***

   -Masz pojęcie, gdzie ona może być? - spytał Alec gimnastykującego się obok Arkadiusza.
   -Izabela? - spytał robiąc kolejny skłon - Skąd miałbym wiedzieć? Powinna być gdzieś w zamku.
   -Nie ma szukałem wszędzie - usiadł na krańcu łóżka, dalej obserwując Arkadiusza. -  Nikt jej nie widział. Jakby rozpłynęła się w powietrzu.
   -Dlaczego jej tak szukasz? - spytał, przerwawszy ćwiczenia.
   -Chciałem się pożegnać.
   -Wyjeżdżasz? - spytał zaskoczony - Tak szybko?
   Alec pokiwał głową i spojrzał w inną stronę.
   -Zamierzałem jechać do Rzymu i może jak teraz wyruszę, zdążę przed zmierzchem.
   -Masz rację. - stwierdził Arkadiusz. - Nie masz na co czekać. Przekaże jej, że wyjechałeś, a następnym razem pożegnasz się dwa razy.
   Alec i uśmiechnął się i uścisnął dłoń, którą tamten mu podał.
   -Dziękuję. - odpowiedział - Wiedziałem, że na ciebie można liczyć.

***

 
   -To jak? - zapytała wstając - Mamy umowę?
   Patrzył na nią, ale nie odpowiedział, ani nawet nie poruszył się. Ona pospiesznie wyszła pozostawiając go tam samego w ciemnej, cichej celi, która stała się świadkiem jednego z wielu przekrętów, które miały miejsce w Volterze. Izabela kołysząc Marka na rękach kazała zapomnieć strażnikom o jej wizycie, a oni zapomnieli, bo kto przecież mógłby oprzeć się poleceniu anioła.


Dla Julki i KaWy spóźnione (jeszcze bardziej niż wcześniej) życzenia urodzinowe. 

poniedziałek, 17 lutego 2014

Revenge is sweeter than you ever were

   To był uroczy wieczór. Wszyscy świetnie się bawili. Jedzenia nie ubywało, alkohol lał się strumieniami. Nie było nikogo, kto uznałby ucztę w zamku Volteryjskim za nieudaną. Był tylko jeden gość, któremu nie podobało się to, że tam był. Podobał mu się zamek. Bywał tam wcześniej, ale nigdy w tej roli. Chciał zostać nie zauważony. I być może by mu się udało, gdyby tylko wiedział, że to była najbezpieczniejsza impreza na świecie.
    Szedł korytarzem. Nie chciał zwracać na siebie uwagi. Wpadł na jakąś kobietę. To mogła być tamtejsza księżniczka. Nie zastanawiał się nad tym. Nie rzuciło mu się w oczy nic, poza tym, że na jej pięknej twarzy widać było łzy. Oj tak będziesz miała powody do płaczu, kiedy już wyjdę, myślał. Ruszył dalej. Zatrzymała go służąca i kazała zanieść pościel do jednej z komnat znajdującej się na drugim końcu zamku. Nie miał najmniejszego zamiaru tego robić, z drugiej strony miał zostać nie zauważonym. Było za późno, żeby jakkolwiek zmieniać plan. Zawrócił i wcisnął pierzynę zaskoczonemu strażnikowi, który nagle pojawił się przed nim.
   -Mają nas. - pomyślał.
   -Uspokój się. - odpowiedział sobie - Skąd mogliby wiedzieć.
   -A co jeśli ktoś im powiedział? - spytał sam siebie.
   -A niby kto miałby im powiedzieć. - wykpił się - Przecież nikt oprócz nas o tym nie wie.
   -A ta płaczka? - jedna część jego umysłu była zaniepokojona - Mogła nas rozpoznać.
   -Przecież nigdy nas nie widziała. - próbował się uspokoić - Skąd mogłaby wiedzieć jak wyglądamy?
   -No przecież. - przyznał sobie rację. - Ona nie ma prawa nas kojarzyć.

***

   -Wszystko w porządku? - spytał Arkadiusz, kiedy Danielle weszła do sali. - Już myślałem, że tu dzisiaj nie wrócisz. Wyglądałaś na smutną.
  -Tak. Wszystko dobrze. - skłamała - Mam tylko pewne obawy.
  -To znaczy? - spytał uśmiechając się do Izabeli i Marka stojących po drugiej stronie pomieszczenia.
   -Widzisz, co jeżeli właśnie na moich oczach stała się rzecz niemożliwa.
   Arkadiusz popatrzył na nią, nie tyle z niepokojem czy ciekawością, a ze zrozumieniem.

***

   -Raz kozie śmierć. - powtórzył po raz kolejny.
   -Zamkniesz się wreszcie? - upomniał się - Przez ciebie nie mogę się skupić.
   -Przepraszam - mruknął - Po prostu, nie jestem pewien, czy dobrze robimy.
   -Za późno na zmianę planu. - westchnął - A nawet jeśli, to nie wrócimy do domu z niczym.
   -Ale tu jest straż. Zabije nas.
   -Nie męcz. Ktoś dzisiaj musi zginąć.
   I to będzie on, dodał tak, by drugi on tego nie usłyszał.

***

   Nie jest dobrze, mruknął Arkadiusz rozglądając się po sali. Zbyt dużo świadków, chyba, że właśnie o to mu chodzi. Nie możemy dać po sobie poznać, że się go spodziewamy.
   Spojrzał na Izabelę. Wydawała się być niczego nieświadoma, ale doskonale wiedział, że słyszała wszystko. Przeniósł wzrok na Aleca. Stał w  połowie odległości między nią, a drzwiami wejściowymi. Najlepsze miejsce, żeby powstrzymać napastnika. Czasami Arkadiusz był pełen podziwu dla inteligencji tego młodego chłopaka. To była jedna z tych chwil. Dyskretnie Danielle przekazała ciekawemu Mortenowi, co się dzieje. Ten, podobnie jak wcześniej jego brat, pokiwał głową i zajął miejsce naprzeciwko Aleca. Arkadiusz zdawał sobie sprawę, że nie ma pojęcia czego oczekiwać od "gościa", dlatego przeszedł kilka metrów bliżej Izabeli, gdyby to jednak zamach miał być na niego. Zamach? Zastanowił się. Dlaczego mówi o zamachu, kiedy to Danielle ma tylko obawy. Obawy, które można bardzo łatwo potwierdzić. Stanęła za młodszym bratem, jakby bała się, że może stać na drodze. Morten przywołał do siebie kapitana straży i kazał zwiększyć ilość żołnierzy w i w okół sali. Goście mieli o niczym nie wiedzieć.

***

   -Nie możemy ni mu zrobić. - znów próbował przekonać drugiego siebie do zmiany decyzji. - Przecież jest ważny. Zabiją nas, jak nas złapią.
   -I co z tego? To jest zemsta. Nie obchodzi mnie, co będzie później. Najważniejsze, że jego już nie będzie. - odpowiedział sobie szukając stroju na przebranie.
   -Jak możesz zabić kogoś tak przystojnego? - upierał się
   -Zapomniałem, że masz do niego słabość. - skarcił się w duchu - Możesz nie patrzyć na to jak go zabijam.
   -Jak mogę nie patrzyć? - spytał się - Przecież patrzymy tymi samymi oczami.
   -Więc będziesz musiał to jakoś przeboleć. - Prychnął zdenerwowany znajdując strój strażnika - Tylko mi nie przeszkadzaj.

***

   Stali w tym ustawieniu przez chwilę całkowicie nie zwracając na siebie uwagi tłumu ich otaczającego. W pewnym momencie do sali weszło dwóch strażników, a po nich jeszcze trzech.
   -On tu jest. - pomyślał Alec. - Słyszę jak wali mu serce.
   -Który to? - spytała go Izabela.
   Arkadiusz nie był o tyle wstrząśnięty tym, że Alec tak szybko go rozpoznał, ale tym, że słyszał tę wymianę myśli. To tak można?
   -Można. - odpowiedział mu. - Ten najbardziej z lewej.
   -Wiesz kto to jest? - spytał zszokowany Arkadiusz.
   -Nie. Nie widzę jego twarzy.
   -Idzie w twoją stronę. - wtrąciła Izabela - Zachowuj się normalnie jakbyś go w ogóle nie widział.

   Napastnik przeszedł pod ścianę, jakby naprawdę nie chciał zwrócić na siebie uwagi.
   -Nie jestem w stanie tego zrobić. Nie potrafię. - odezwał się w myślach.
   -Już nie możemy zawrócić. - upierał się - To tylko chwilka. Nigdy więcej nie będziesz musiał widzieć jego twarzy.
   -Nie o to chodzi. - przerwał sobie - Kiedy z nim walczyliśmy było inaczej. Nie wiedziałem, który to.
   -Tak, wiem. - odpowiedział - Dlatego zaatakowaliśmy jego brata. Co za różnica? Tym razem zabijemy tego właściwego. - rzucił po namyśle i ruszył przed siebie.

   -Poznaje go. - powiedział wolno i z nadmiernym opanowaniem Alec.
   -Kto to jest? - rzucili chórem zdenerwowani Arkadiusz i Izabela
   -To...
   -W imieniu jego wysokości króla Marco I, jedynego i prawowitego władcy Arezzo skazuję cię na śmierć. -szepnął napastnik i dźgnął Arkadiusza nożem pod żebro. W jego oczach widać było lęk może nawet współczucie i przeprosiny, ale głos miał spokojny i pewny siebie.
   Arkadiusz doskonale wiedział co, to oznacza. Padł na ziemię uprzednio przewracając stół, zwracając w ten sposób uwagę straży. Następne wydarzenia miały miejsce w ciągu następnych sekund. Żołnierze powalili napastnika. Morten przytrzymał przerażoną Danielle przed doskoczeniem do starszego brata. Alec i Izabela jednocześnie przybiegli do Arkadiusza - Izabela zgrywająca zaniepokojoną żonę, Alec sprawdzający jak głębokie są rany. Ktoś wezwał medyka. Goście ścisnęli się po drugiej stronie sali. Wyprowadzono więźnia. Przybiegł medyk, który na szczęście też kręcił się niedaleko. Wyczołgiwany z sali napastnik zdążył tylko powiedzieć prawie bezgłośnie: "Zemsta był słodsza niż ty kiedykolwiek".


Dla Śliwki i Elizy spóźniony prezent urodzinowy. Wszystkiego najlepszego!

Tytuł postu to także tytuł piosenki zespołu "TheVeronicas". Enjoy

poniedziałek, 10 lutego 2014

Domownicy

   -Przypadek?
   -Nie sądzę.
   -No, ale przecież...
   -Tak, wiem, a..
   -Wła...
   -Czy ja już mówiłem, jak bardzo nienawidzę słuchać jak ze sobą rozmawiacie? - Arkadiusz nie wytrzymał i powiedział Alec'owi i Izabeli, co myśli o ich wymianie zdań.
   -Masz cholerne szczęście, że rozmawiamy w jednym z trzech języków, które mógłbyś zrozumieć? - odpowiedział mu Alec.
   -Polemizowałbym, czy to szczęście. - odburknął. - Do jakich wniosków doszliście?
   -Że oficjalnie, nie powinniśmy wiedzieć kim jesteśmy. - odpowiedziała mu Izabela. - Co prawda w historii naszych poprzedników zdawały się przypadki, w których wyjawiali swoim ukochanym kim są, ale to było po latach wspólnego życia. Wtedy, gdy nie mogli już ukrywać, że nie starzeją się od 33 roku życia.
   -Wyprzedziliśmy się o rok. Przepraszam. - Arkadiusz spojrzał na nią wzrokiem karconego dziecka.
   -Czy ja już mówiłam, że mam cię dosyć? - spytała ironicznie.
   -Nie, ale i tak wytrzymałaś dlużej niż Antonio. - odparł - On po trzech dniach naszej znajomości chciał mnie pobić.
   -Pragnę ci przypomnieć nasze pierwsze spotkanie. Nie dziwię się, że chciał ci zrobic krzywdę.
   -Przepraszam - przerwał im Alec - Do rzeczy proszę.
   -Jakie możemy mieć problemy? Przecież Turpin iał na uwadze to, że są jakieś szanse na nasze spotkanie.
   -No tak - zgodziła się Izabela - ale jakie te szanse były?
   -To jego wina, że nie wziął pod uwagę Paddy'ego.
   -Może to i dobrze... - przyznała.
   -Świetnie - wtrącił poirytowany Alec - Czyli podsumowując: Oficialnie nie wiemy kim jesteśmy, nigdy więcj nie będziemy o tym wspominać i nigd nikt się o tym nie dowie.
   -Myślisz zbyt racjonalnie, jak na artystę. - twierdził po chwili Arkadiusz - Zgoda. Niech ta rozmowa zostanie między nami.

***

   Przyjechał? Tak, przyjechał. Uspokój się, powtarzała sobie, przecież to on, jak każdy inny z gości. Ciekawe ile już tu jest? Jego koń został oporądzony, a jego samego nie ma w pobliżu. Nazywała go w myslach "A". Pociągał ją, ale sama nie wiedziała dlaczego. Danielle, proszę, to tylko mężczyzna, jakich wielu. Ale ten jest wyjatkowy. Prowadziła ze sobą dyskusje. Nie mogła zrozumieć dlaczego na jego widok zadrżało w niej serce.

***

   -Czy ja dobrze widziałem, że twój kuzyn jest w Volterze?
   -Antonio! - wykrzyknęła Izabela - Już myślałam, że nie przyjedziesz.
   -Jakżebym mógł nie być na waszym przyjęciu? - uściskał ją serdecznie. - Za rzadko się widujemy.
   -A Maria? - spytał arkadiusz ściskając jego dłoń - Zaprosiliśmy was oboje.
   -Tak, wiem. Nie mogła przyjechać. - Doskonale wiedzieli, że sparaliżował ją strach związany ze spotkaniem z innymi ludźmi. - Jestem sam.
   -Tak, czy inaczej, miło nam będzie cię gościć. Czy zajęto się tobą należycie?
   -Owszem. Naprawdę tęskniłem za wami. - uśmiechnął się.
   -My za tobą też. - powiedział Arkadiusz - Nie ma jeszcze wszystkich gości, ale zapraszam cię do sali. Wszysyc domownicy powinni tam być. Również i ty.
   -Dziękuję ci. - odpowiedział wychodząc. - Rozumiem, że nasza długoletnia przyjaźń pozwala ci nazywać mnie "domownikiem".
   -Nie zupełnie. - odpowiedział zgodnie z prawdą - Alec też zasłużył na to miano.
   W miłej atmosferze dotarli do Wielkiej Sali.

piątek, 31 stycznia 2014

Sama słodycz

   -Jak rozumiem, do Jej Wysokości Królowej Izabeli?
   -Chyba nigdy się nie przyzwyczaję do tego tytułu. - odpowiedział Alec.
   Stali w stajni. Morten pomógł mu zdjąć siodło z konia i dać jedzenie.
   -Swoją drogą - Spytał oparłszy się o grzbiet konia - Przejeżdżałeś obok, czy planowałeś nas odwiedzić?
   -Zostałem zaproszony.- uśmiechnął się Alec - Podobno para królewska chce odnowić stare znajomości.
   -Pierwsze słyszę. - wzruszył ramionami i pogłaskał młodą klaczkę, która właśnie wychyliła głowę ze swojego boksu. - Być może. - westchnął - Ostatnio cierpią na brak zrozumienia i bratnich dusz.
   -Można by się domyślić - mruknął tak, żeby Morten tego nie usłyszał - Coś się stało? - spytał głośniej
   -Nasz ojciec umarł.
   -Bardzo mi przykro.
   -Niepotrzebnie. - zbagatelizował - Nic się nie stało.
   -Jak możesz tak mówić o swoim ojcu?
   -Moim ojcu, powiadasz? - spojrzał na niego spode łba - On nigdy nie był moim ojcem. Nie potrafił nim być. Ani tro
chę nie żałuję, że nie żyje. Arkadiusz, przez ten rok zrobił dla Volterry więcej niż on przez całe swoje panowanie. A Izabela się bardzo do tego przyczyniła.
   Alec wzruszył ramionami, ale nic nie powiedział. Nie wiedział, co byłoby odpowiednie w tej sytuacji.
   -Nic nie mów - uprzedził go zanim tamten zdążył cokolwiek powiedzieć - Nie o tym chciałem rozmawiać. Masz jakieś wieści od swojej drugiej kuzynki?
   -Masz na myśli Victorię? - spytał, jakby Morten miał możliwość poznania jego innej kuzynki - Niestety. Ostatni raz miałem z nią kontakt na weselu.
   Morten udał, że nie przejął się i spytał tak od niechcenia, w rzeczywistości poświęcał Victorii każdą chwilę swojego dnia.
   -Lukrecja! Kochanie, gdzie jesteś!? - dobiegło ich z zewnątrz.
   Wybiegli i udali się w stronę wołającego mężczyzny.
   -Maestro, co się stało? - Zapytał Morten podchodząc do zmartwionego kucharza.
   -Moja córka-Lukrecja, mój panie, gdzieś zniknęła. Nie mogę jej znaleźć od rana. Boję się, że coś mogło jej się stać.
   -Spokojnie - zapewnił Alec - pomożemy jej szukać.
   -Oczywiście - poparł go Morten - Tylko musisz mi powiedzieć, gdzie ją widziałeś po raz ostatni. Mogła mieć jakiś powód, żeby zniknąć?
   -Tak. Ostatniego wieczoru się trochę pokłóciliśmy - przyznał Maestro - Błagam, pomóżcie mi. Ona ma dopiero dziewięć lat.
   -Już jej szukamy. Wydam rozkaz żołnierzom. Znajdziemy ją jeszcze dzisiaj.
   -Jeżeli można spytać - Alec'a tknęło przeczucie - to o co się pokłóciliście?
   -O rożne sprawy. Ma swoje własne zdanie na wiele rzeczy. Inne od mojego. - wyznał zawstydzony. Nie powiedziałby przecież, że o jej królewską wysokość w obecności jej kuzyna i szwagra.
   Alec pokiwał głową w zrozumieniu i razem z Mortenem odwrócił się i zaczął szukać małej uciekinierki.

***

    Paranoja, pomyślał, to niemożliwe. Ona mnie prześladuje. To nie może być ona. Co by tu robiła?
   Spojrzał jeszcze raz.
   Tak, to na pewno ona. Nie możliwe, żeby był na świecie ktoś tak do niej podobny i przybył w to miejsce z jakiegoś, znanego tylko sobie, powodu. Nie wierzę w zbieg okoliczności. A może to jednak jest paranoja. Przecież widzę ją wszędzie, od momentu, gdy spotkałem ją po raz pierwszy.
   Przyjrzał jej się uważnie. Stala oparta o mur, bo zewnętrznej stronie bramy zamkowej. Miała na sobie błękitną suknię do ziemi. Suknie? Co ona robiłaby w sukni? No chyba tylko wtapiała się w tłum. O ile ruda kobieta może wtopić się w tłum we włoskim miasteczku.
   Ruda? Morten zatrzymał się na chwilę. No właśnie. Victoria była ruda. Kobieta, która stała przed nim miała kolor włosów mniej intensywny od wybranki jego serca. Jej włosy były ciemne, prawie brązowe. Uderzające podobieństwo, zwłaszcza, że miała na sobie spodnie. Przez chwilę przemknęła mu przez myśl Izabela. Ta nieznajoma wyglądała zupełnie, jak ona, gdy ją poznał.

***

   Lukrecja? Co za imię? W sam raz dla córki kucharza. Lukrecja!
Alec wiedział, że nisko upadł wyśmiewając się z czyjegoś imienia, jednak wiedział, że to było zbyt zabawne na zbieg okoliczności.
   Boże, gdzie ta mała się ukryła? Przyjechałem tu, żeby spotkać się z kuzynką, a skończyłem szukając jakiegoś dziecka, bo pokłóciła się z ojcem o to czy Izabela zdradza Arkadiusza. Co on, myślał, że się nie dowiem?
   Gdybym był dziewięciolatką, gdzie bym się schował? No oczywiście!

***

   -Czyżby coś się stało? - Izabela złapała przebiegającego obok Mortena za rękaw - Mogę ci jakoś pomóc?
   -Nie, w zasadzie nie. - odparł wracając na ziemię - Nic się nie stało. Tylko... - znów się odwrócił. Stała tam. To nie mogła być Victoria, to nie mogła być Izabela, bo z nią właśnie rozmawiał. Więc kto to był?
   -Dobrze. Rozumiem. - odpowiedziała - Najwyraźniej nikt mnie tutaj nie potrzebuje.
   -Ależ o co ci chodzi? - spytał zaskoczony - Przecież ty jesteś tu bardzo potrzebna. Kochamy cię. - uśmiechnął się i pocałował ją w policzek. Zastanawiał się, czy tak samo pachniałaby jej skóra.
   -Dobrze już. - Roześmiała się. - Beznadziejny z ciebie kłamca.

***

   -Lukrecja? Nie musisz się mnie bać. - powiedział spokojnie do wtulonej w drzewo dziewczynki. Znajdowali się na końcu olbrzymiego ogrodu. - Nic ci nie zrobię. Wyjdź do mnie.
   -Kim jesteś? - spytała ostrożnie - Mój ojciec cię tu przysłał?
   -Na imię mam Alec. Jestem zagubionym dzieckiem tak, jak ty. - usiadł na ziemi przed nią tak, żeby mogła go doskonale widzieć. - Nikt mnie tu nie przysłał. Jestem tu z własnej woli. - Nie wierzył, ze to powiedział.
   -Co tu robisz? - spytała wychodząc odrobinę. Nie zaufała mu aż tak, żeby wyjść, ale to było tylko kwestią czasu.
   - To samo. Chowam się przed tymi nie dobrymi dorosłymi. - zrobił diabelny uśmieszek na co dziewczynka zareagowała uśmiechem. - I szukam pewnej młodej damy. - Skłonił głowę. Lukrecja zachichotała.
   -Ile masz lat? - spytała w końcu. - Jesteś duży. Jak oni.
   -Nie aż tak. - uśmiechnął się. Doskonale zdawał sobie sprawę, że szesnastolatek, który ma ponad dwa metry wzrostu może zwracać na siebie uwagę. - Niewiele więcej niż ty.
   -Czemu się przed nimi chowasz? - wyszła zza drzewa i usiadła przed nim.
   Denerwowała go tymi ciągłymi pytaniami, ale nie okazywał tego. On w jej wieku był taki sam. Nagle poczuł ogromny żal do Izabeli za to, że to do niej kierowane były te wszystkie pytania. Odpowiedział: - Bo mnie nie rozumieją. Wydaje im się, że coś wiedzą, a w rzeczywistości wiedzą mniej niż ja.
   -To mamy wiele wspólnego. - uśmiechnęła się.

   Siedzieli tam kilka godzin. Ona zadawała pytania, a on rzeczowo na nie odpowiadał. Kiedy zaszło słońce, a ona zrobiła się śpiąca, wziął ją na ręce i zaniósł do zamku. Przestrzegłszy jej ojca, żeby więcej się z nią o takie rzeczy nie kłócił, bo więcej nie będzie jej szukał, zaniósł ją do jej sypialni i zamknął za sobą drzwi. W jednej chwili poczuł się jak w domu: rodzinna atmosfera, obecność dzieci i to domowe ciepło, którego się nie da opisać sprawiły, że zatęsknił za dawnymi czasami, kiedy to biegał po domu ze swoją siostra i kuzynkami. Nie podobało mu się to uczucie, bo wiedział, że jego miejsce jest gdzie indziej. Przy boku zupełnie innej młodej kobiety.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Starzy znajomi

   -To ona? - spytał jeden z mężczyzn.
   -Nie. To na pewno nie ona. - wtrąciła kobieta - Zupełnie do siebie nie podobna.
   -Mówię wam, że to ona. Tylko się trochę zmieniła. - powiedział drugi. - Wypiękniała.
   -Ty musisz tak mówić. - zaoponował pierwszy - Ale mnie się wydaje, że przytyła.
   -Zawsze musisz się czepiać? - spytała kobieta.
   -Tak. - odpowiedział jej - Ciesz się, że tobie nie mówię, że masz krzywe nogi, za niskie czoło, jesteś zbyt wygadana itp.
   -Jesteś doprawdy uroczy. Dziękuję ci, że mi tak nie mówisz.
   -Zawsze do usług, Ma Pani. - skłonił się nisko i ucałował jej dłoń. - Co nie zmienia faktu, że jest jakaś inna.
   -Nie macie nic innego do roboty? - spytała Izabela.

   Od dłuższej chwili obserwowała tą wymianę zdań między Paddy'm, Lucą i Klarą. Zdawała sobie sprawę, że mówią o niej. Zdawała sobie sprawę, że to były żarty. Ale najgorsze było to, że zdawała sobie sprawę, że niestety mają rację.

   -Oj nie złość się, mała Izy. - Stryjek cmoknął ją po przyjacielsku w policzek. - Przecież wiesz, że się przekomarzamy.
   -Wiem - uśmiechnęła się lekko i schyliła się po drugie kopyto Vincitore.

   Minęło dużo czasu od kiedy oboje z Arkadiuszem byli w stajni. Można się było tego spodziewać po parze królewskiej, jednakże większość miała im za złe to, że zaniedbują swoje obowiązki wobec koni. Od kiedy Arkadiusz dowiedział się kim naprawdę jest Izabela, przestał się przejmować, że coś jej się stanie. Od kilku dni, codziennie po kilka godzin spędzała w stajni i zajmowała się swoimi ulubieńcami. Postanowiła również nadrobić zaległości w kontaktach ze stryjem, przyjaciółmi z "pracy" i Finnegan'em. Popołudniami siedziała na schodach do ogrodu i śpiewała irlandzkie pieśni, a pies opierał głowę o jej stopy. Arkadiusz, gdy tylko mógł, zaglądał do stajni i pilnował wszystkiego, a później dołączał do małżonki i słuchał tego starego romantycznego języka, którym ona tak dobrze władała. Widać było, że i na nim odbiły się początki panowania. Musiał zaprowadzić porządek w bałaganie spowodowanym przez jego ojca. Teraz, gdy go zabrakło, mógł nareszcie otwarcie mówić co było źle zarządzane i co można zrobić lepiej. Chyba ten mały skandal bardzo mu pomógł w całkowitym przejęciu władzy.

   -Oboje wyglądacie na zmęczonych. - zauważył Luca - Bycie najważniejszymi osobami w państwie nie jest usłane różami, co?
   -Jakbyś się nie mógł domyślić. - powiedziała Izabela ostrożnie, ze względu na dziecko, schylając się po kolejne kopyto jej niegdysiejszego wychowanka. - Nigdy nie marzyłam o księciu na białym koniu. I teraz wiem dlaczego. - westchnęła.
   -Vinictore jest kary. - wtrącił jeździec - I to nie Arkadiusz na nim jeździ. - uśmiechnął się zalotnie.
   Izabela filuternie puściła mu oczko i dźgnęła łokciem pod żebra.
   -Mów tak jeszcze a naprawdę wszyscy uwierzą, że coś jest między nami - spojrzała ostrożnie na roześmianą w głos Klarę i dodała - mój ty prosiaczku.

   Paddy i Klara tarzali się po ziemi ze śmiechu na widok Luci, który spłonął rumieńcem, gdy Izabela pocałowała go w policzek.

   Nigdy nie był zazdrosny. Nigdy nawet nie przypuszczał, że mógłby być, bo nigdy do tej pory nie miał o kogo być zazdrosny. Bał się, że nie sprosta jej oczekiwaniom. Wiedział, że ten lęk jest irracjonalny, a jednak, mimo wszystko, nie opuszczał go. Wiedział to, bo przecież ona go kocha. Tylko jego. Nikogo innego. I nigdy więcej nikogo nie pokocha. Ale on nigdy nie będzie tego pewny.

   -Zdajesz sobie sprawę, że powinienem cię ściąć za romansowanie z królową?-Wtrącił Arkadiusz, który pojawił się jakby znikąd.
   -Arkadiuszu, powtarzałam ci tyle razy - krzyknęła Izabela - Za cicho się poruszasz.
   -Przepraszam. - uśmiechnął się figlarnie - Naprawdę zacznę ćwiczyć tupanie.
   -Dobrze dzieci - wtrącił Paddy zwracając się do nich - Vincitore stęsknił się za wami. Nas ma na co dzień, dlatego właśnie już sobie pójdziemy. Żegnam waszą królewską mość.
   -Żebym ci kiedyś nie odpowiedział. - Krzyknął za oddalającymi się Arkadiusz. - Jak możesz się tak zachowywać w miejscu publicznym?-zwrócił się do Izabeli.
   -Nie rozumiem o co ci chodzi. - odpowiedziała spokojnie biorąc czesząc koniowi grzywę.
   -Izy, kochanie - wziął jej twarz w dłonie, przerwała pracę i spojrzała na niego - Mówię o tobie i o Luce. Przecież teraz, po tej całej aferze, jesteś wrogiem publicznym numer jeden. Chcesz, żeby ludzie przychodzili do mnie i donosili, że moja żona zdradza mnie z jakimś stajennym?
   -Luca jest jeźdźcem. - odpowiedziała spokojnie - I zarówno ty, jak i ja, wiemy, że to nieprawda.
   -Ludzie będą mówić co innego.
   -Ludzie mówią różne rzeczy. - zdenerwowała się i wróciła do dotychczasowego zajęcia. - Wiem bo sama kiedyś byłam ludem. Nie musimy się nimi przejmować - uśmiechnęła się kokieteryjnie.
   -Tylko nie chcę potem się tłumaczyć.- zbagatelizował zmianę jej nastroju.
   -A tak przy okazji... - Izabela była już całkiem pochłonięta czyszczeniem konia - Pisałam z Alec'iem. Bardzo się ucieszył poznając twoją tajemnicę. Przyjedzie do Volterry najszybciej, jak się da, ale chwilowo bawi w Rzymie u papieża.
   -Pozdrów go ode mnie, gdy będziesz z nim pisać. Myślę, że ostatnio zaniedbaliśmy naszych bliskich przyjaciół - powiedział głaszcząc Vincitore za uchem - Powinniśmy wystawić jakąś ucztę i zaprosić Aleca, Antonio i innych. Trzeba im powiedzieć o tej radosnej nowinie. - pocałował ją w brzuch i odszedł w kierunku zamku.
   -A! I jeszcze jedno - rzucił przez ramie - Następnym razem powiedz Luce, że ja jeżdżę na BIAŁYM koniu.