-Chyba nigdy się nie przyzwyczaję do tego tytułu. - odpowiedział Alec.
Stali w stajni. Morten pomógł mu zdjąć siodło z konia i dać jedzenie.
-Swoją drogą - Spytał oparłszy się o grzbiet konia - Przejeżdżałeś obok, czy planowałeś nas odwiedzić?
-Zostałem zaproszony.- uśmiechnął się Alec - Podobno para królewska chce odnowić stare znajomości.
-Pierwsze słyszę. - wzruszył ramionami i pogłaskał młodą klaczkę, która właśnie wychyliła głowę ze swojego boksu. - Być może. - westchnął - Ostatnio cierpią na brak zrozumienia i bratnich dusz.
-Można by się domyślić - mruknął tak, żeby Morten tego nie usłyszał - Coś się stało? - spytał głośniej
-Nasz ojciec umarł.
-Bardzo mi przykro.
-Niepotrzebnie. - zbagatelizował - Nic się nie stało.
-Jak możesz tak mówić o swoim ojcu?
-Moim ojcu, powiadasz? - spojrzał na niego spode łba - On nigdy nie był moim ojcem. Nie potrafił nim być. Ani tro
chę nie żałuję, że nie żyje. Arkadiusz, przez ten rok zrobił dla Volterry więcej niż on przez całe swoje panowanie. A Izabela się bardzo do tego przyczyniła.
chę nie żałuję, że nie żyje. Arkadiusz, przez ten rok zrobił dla Volterry więcej niż on przez całe swoje panowanie. A Izabela się bardzo do tego przyczyniła.
Alec wzruszył ramionami, ale nic nie powiedział. Nie wiedział, co byłoby odpowiednie w tej sytuacji.
-Nic nie mów - uprzedził go zanim tamten zdążył cokolwiek powiedzieć - Nie o tym chciałem rozmawiać. Masz jakieś wieści od swojej drugiej kuzynki?
-Masz na myśli Victorię? - spytał, jakby Morten miał możliwość poznania jego innej kuzynki - Niestety. Ostatni raz miałem z nią kontakt na weselu.
Morten udał, że nie przejął się i spytał tak od niechcenia, w rzeczywistości poświęcał Victorii każdą chwilę swojego dnia.
-Lukrecja! Kochanie, gdzie jesteś!? - dobiegło ich z zewnątrz.
Wybiegli i udali się w stronę wołającego mężczyzny.
-Maestro, co się stało? - Zapytał Morten podchodząc do zmartwionego kucharza.
-Moja córka-Lukrecja, mój panie, gdzieś zniknęła. Nie mogę jej znaleźć od rana. Boję się, że coś mogło jej się stać.
-Spokojnie - zapewnił Alec - pomożemy jej szukać.
-Oczywiście - poparł go Morten - Tylko musisz mi powiedzieć, gdzie ją widziałeś po raz ostatni. Mogła mieć jakiś powód, żeby zniknąć?
-Tak. Ostatniego wieczoru się trochę pokłóciliśmy - przyznał Maestro - Błagam, pomóżcie mi. Ona ma dopiero dziewięć lat.
-Już jej szukamy. Wydam rozkaz żołnierzom. Znajdziemy ją jeszcze dzisiaj.
-Jeżeli można spytać - Alec'a tknęło przeczucie - to o co się pokłóciliście?
-O rożne sprawy. Ma swoje własne zdanie na wiele rzeczy. Inne od mojego. - wyznał zawstydzony. Nie powiedziałby przecież, że o jej królewską wysokość w obecności jej kuzyna i szwagra.
Alec pokiwał głową w zrozumieniu i razem z Mortenem odwrócił się i zaczął szukać małej uciekinierki.
Paranoja, pomyślał, to niemożliwe. Ona mnie prześladuje. To nie może być ona. Co by tu robiła?
Spojrzał jeszcze raz.
Tak, to na pewno ona. Nie możliwe, żeby był na świecie ktoś tak do niej podobny i przybył w to miejsce z jakiegoś, znanego tylko sobie, powodu. Nie wierzę w zbieg okoliczności. A może to jednak jest paranoja. Przecież widzę ją wszędzie, od momentu, gdy spotkałem ją po raz pierwszy.
Przyjrzał jej się uważnie. Stala oparta o mur, bo zewnętrznej stronie bramy zamkowej. Miała na sobie błękitną suknię do ziemi. Suknie? Co ona robiłaby w sukni? No chyba tylko wtapiała się w tłum. O ile ruda kobieta może wtopić się w tłum we włoskim miasteczku.
Ruda? Morten zatrzymał się na chwilę. No właśnie. Victoria była ruda. Kobieta, która stała przed nim miała kolor włosów mniej intensywny od wybranki jego serca. Jej włosy były ciemne, prawie brązowe. Uderzające podobieństwo, zwłaszcza, że miała na sobie spodnie. Przez chwilę przemknęła mu przez myśl Izabela. Ta nieznajoma wyglądała zupełnie, jak ona, gdy ją poznał.
Lukrecja? Co za imię? W sam raz dla córki kucharza. Lukrecja!
Alec wiedział, że nisko upadł wyśmiewając się z czyjegoś imienia, jednak wiedział, że to było zbyt zabawne na zbieg okoliczności.
Boże, gdzie ta mała się ukryła? Przyjechałem tu, żeby spotkać się z kuzynką, a skończyłem szukając jakiegoś dziecka, bo pokłóciła się z ojcem o to czy Izabela zdradza Arkadiusza. Co on, myślał, że się nie dowiem?
Gdybym był dziewięciolatką, gdzie bym się schował? No oczywiście!
-Czyżby coś się stało? - Izabela złapała przebiegającego obok Mortena za rękaw - Mogę ci jakoś pomóc?
-Nie, w zasadzie nie. - odparł wracając na ziemię - Nic się nie stało. Tylko... - znów się odwrócił. Stała tam. To nie mogła być Victoria, to nie mogła być Izabela, bo z nią właśnie rozmawiał. Więc kto to był?
-Dobrze. Rozumiem. - odpowiedziała - Najwyraźniej nikt mnie tutaj nie potrzebuje.
-Ależ o co ci chodzi? - spytał zaskoczony - Przecież ty jesteś tu bardzo potrzebna. Kochamy cię. - uśmiechnął się i pocałował ją w policzek. Zastanawiał się, czy tak samo pachniałaby jej skóra.
-Dobrze już. - Roześmiała się. - Beznadziejny z ciebie kłamca.
-Lukrecja? Nie musisz się mnie bać. - powiedział spokojnie do wtulonej w drzewo dziewczynki. Znajdowali się na końcu olbrzymiego ogrodu. - Nic ci nie zrobię. Wyjdź do mnie.
-Kim jesteś? - spytała ostrożnie - Mój ojciec cię tu przysłał?
-Na imię mam Alec. Jestem zagubionym dzieckiem tak, jak ty. - usiadł na ziemi przed nią tak, żeby mogła go doskonale widzieć. - Nikt mnie tu nie przysłał. Jestem tu z własnej woli. - Nie wierzył, ze to powiedział.
-Co tu robisz? - spytała wychodząc odrobinę. Nie zaufała mu aż tak, żeby wyjść, ale to było tylko kwestią czasu.
- To samo. Chowam się przed tymi nie dobrymi dorosłymi. - zrobił diabelny uśmieszek na co dziewczynka zareagowała uśmiechem. - I szukam pewnej młodej damy. - Skłonił głowę. Lukrecja zachichotała.
-Ile masz lat? - spytała w końcu. - Jesteś duży. Jak oni.
-Nie aż tak. - uśmiechnął się. Doskonale zdawał sobie sprawę, że szesnastolatek, który ma ponad dwa metry wzrostu może zwracać na siebie uwagę. - Niewiele więcej niż ty.
-Czemu się przed nimi chowasz? - wyszła zza drzewa i usiadła przed nim.
Denerwowała go tymi ciągłymi pytaniami, ale nie okazywał tego. On w jej wieku był taki sam. Nagle poczuł ogromny żal do Izabeli za to, że to do niej kierowane były te wszystkie pytania. Odpowiedział: - Bo mnie nie rozumieją. Wydaje im się, że coś wiedzą, a w rzeczywistości wiedzą mniej niż ja.
-To mamy wiele wspólnego. - uśmiechnęła się.
Siedzieli tam kilka godzin. Ona zadawała pytania, a on rzeczowo na nie odpowiadał. Kiedy zaszło słońce, a ona zrobiła się śpiąca, wziął ją na ręce i zaniósł do zamku. Przestrzegłszy jej ojca, żeby więcej się z nią o takie rzeczy nie kłócił, bo więcej nie będzie jej szukał, zaniósł ją do jej sypialni i zamknął za sobą drzwi. W jednej chwili poczuł się jak w domu: rodzinna atmosfera, obecność dzieci i to domowe ciepło, którego się nie da opisać sprawiły, że zatęsknił za dawnymi czasami, kiedy to biegał po domu ze swoją siostra i kuzynkami. Nie podobało mu się to uczucie, bo wiedział, że jego miejsce jest gdzie indziej. Przy boku zupełnie innej młodej kobiety.
-Nic nie mów - uprzedził go zanim tamten zdążył cokolwiek powiedzieć - Nie o tym chciałem rozmawiać. Masz jakieś wieści od swojej drugiej kuzynki?
-Masz na myśli Victorię? - spytał, jakby Morten miał możliwość poznania jego innej kuzynki - Niestety. Ostatni raz miałem z nią kontakt na weselu.
Morten udał, że nie przejął się i spytał tak od niechcenia, w rzeczywistości poświęcał Victorii każdą chwilę swojego dnia.
-Lukrecja! Kochanie, gdzie jesteś!? - dobiegło ich z zewnątrz.
Wybiegli i udali się w stronę wołającego mężczyzny.
-Maestro, co się stało? - Zapytał Morten podchodząc do zmartwionego kucharza.
-Moja córka-Lukrecja, mój panie, gdzieś zniknęła. Nie mogę jej znaleźć od rana. Boję się, że coś mogło jej się stać.
-Spokojnie - zapewnił Alec - pomożemy jej szukać.
-Oczywiście - poparł go Morten - Tylko musisz mi powiedzieć, gdzie ją widziałeś po raz ostatni. Mogła mieć jakiś powód, żeby zniknąć?
-Tak. Ostatniego wieczoru się trochę pokłóciliśmy - przyznał Maestro - Błagam, pomóżcie mi. Ona ma dopiero dziewięć lat.
-Już jej szukamy. Wydam rozkaz żołnierzom. Znajdziemy ją jeszcze dzisiaj.
-Jeżeli można spytać - Alec'a tknęło przeczucie - to o co się pokłóciliście?
-O rożne sprawy. Ma swoje własne zdanie na wiele rzeczy. Inne od mojego. - wyznał zawstydzony. Nie powiedziałby przecież, że o jej królewską wysokość w obecności jej kuzyna i szwagra.
Alec pokiwał głową w zrozumieniu i razem z Mortenem odwrócił się i zaczął szukać małej uciekinierki.
***
Paranoja, pomyślał, to niemożliwe. Ona mnie prześladuje. To nie może być ona. Co by tu robiła?
Spojrzał jeszcze raz.
Tak, to na pewno ona. Nie możliwe, żeby był na świecie ktoś tak do niej podobny i przybył w to miejsce z jakiegoś, znanego tylko sobie, powodu. Nie wierzę w zbieg okoliczności. A może to jednak jest paranoja. Przecież widzę ją wszędzie, od momentu, gdy spotkałem ją po raz pierwszy.
Przyjrzał jej się uważnie. Stala oparta o mur, bo zewnętrznej stronie bramy zamkowej. Miała na sobie błękitną suknię do ziemi. Suknie? Co ona robiłaby w sukni? No chyba tylko wtapiała się w tłum. O ile ruda kobieta może wtopić się w tłum we włoskim miasteczku.
Ruda? Morten zatrzymał się na chwilę. No właśnie. Victoria była ruda. Kobieta, która stała przed nim miała kolor włosów mniej intensywny od wybranki jego serca. Jej włosy były ciemne, prawie brązowe. Uderzające podobieństwo, zwłaszcza, że miała na sobie spodnie. Przez chwilę przemknęła mu przez myśl Izabela. Ta nieznajoma wyglądała zupełnie, jak ona, gdy ją poznał.
***
Lukrecja? Co za imię? W sam raz dla córki kucharza. Lukrecja!
Alec wiedział, że nisko upadł wyśmiewając się z czyjegoś imienia, jednak wiedział, że to było zbyt zabawne na zbieg okoliczności.
Boże, gdzie ta mała się ukryła? Przyjechałem tu, żeby spotkać się z kuzynką, a skończyłem szukając jakiegoś dziecka, bo pokłóciła się z ojcem o to czy Izabela zdradza Arkadiusza. Co on, myślał, że się nie dowiem?
Gdybym był dziewięciolatką, gdzie bym się schował? No oczywiście!
***
-Czyżby coś się stało? - Izabela złapała przebiegającego obok Mortena za rękaw - Mogę ci jakoś pomóc?
-Nie, w zasadzie nie. - odparł wracając na ziemię - Nic się nie stało. Tylko... - znów się odwrócił. Stała tam. To nie mogła być Victoria, to nie mogła być Izabela, bo z nią właśnie rozmawiał. Więc kto to był?
-Dobrze. Rozumiem. - odpowiedziała - Najwyraźniej nikt mnie tutaj nie potrzebuje.
-Ależ o co ci chodzi? - spytał zaskoczony - Przecież ty jesteś tu bardzo potrzebna. Kochamy cię. - uśmiechnął się i pocałował ją w policzek. Zastanawiał się, czy tak samo pachniałaby jej skóra.
-Dobrze już. - Roześmiała się. - Beznadziejny z ciebie kłamca.
***
-Lukrecja? Nie musisz się mnie bać. - powiedział spokojnie do wtulonej w drzewo dziewczynki. Znajdowali się na końcu olbrzymiego ogrodu. - Nic ci nie zrobię. Wyjdź do mnie.
-Kim jesteś? - spytała ostrożnie - Mój ojciec cię tu przysłał?
-Na imię mam Alec. Jestem zagubionym dzieckiem tak, jak ty. - usiadł na ziemi przed nią tak, żeby mogła go doskonale widzieć. - Nikt mnie tu nie przysłał. Jestem tu z własnej woli. - Nie wierzył, ze to powiedział.
-Co tu robisz? - spytała wychodząc odrobinę. Nie zaufała mu aż tak, żeby wyjść, ale to było tylko kwestią czasu.
- To samo. Chowam się przed tymi nie dobrymi dorosłymi. - zrobił diabelny uśmieszek na co dziewczynka zareagowała uśmiechem. - I szukam pewnej młodej damy. - Skłonił głowę. Lukrecja zachichotała.
-Ile masz lat? - spytała w końcu. - Jesteś duży. Jak oni.
-Nie aż tak. - uśmiechnął się. Doskonale zdawał sobie sprawę, że szesnastolatek, który ma ponad dwa metry wzrostu może zwracać na siebie uwagę. - Niewiele więcej niż ty.
-Czemu się przed nimi chowasz? - wyszła zza drzewa i usiadła przed nim.
Denerwowała go tymi ciągłymi pytaniami, ale nie okazywał tego. On w jej wieku był taki sam. Nagle poczuł ogromny żal do Izabeli za to, że to do niej kierowane były te wszystkie pytania. Odpowiedział: - Bo mnie nie rozumieją. Wydaje im się, że coś wiedzą, a w rzeczywistości wiedzą mniej niż ja.
-To mamy wiele wspólnego. - uśmiechnęła się.
Siedzieli tam kilka godzin. Ona zadawała pytania, a on rzeczowo na nie odpowiadał. Kiedy zaszło słońce, a ona zrobiła się śpiąca, wziął ją na ręce i zaniósł do zamku. Przestrzegłszy jej ojca, żeby więcej się z nią o takie rzeczy nie kłócił, bo więcej nie będzie jej szukał, zaniósł ją do jej sypialni i zamknął za sobą drzwi. W jednej chwili poczuł się jak w domu: rodzinna atmosfera, obecność dzieci i to domowe ciepło, którego się nie da opisać sprawiły, że zatęsknił za dawnymi czasami, kiedy to biegał po domu ze swoją siostra i kuzynkami. Nie podobało mu się to uczucie, bo wiedział, że jego miejsce jest gdzie indziej. Przy boku zupełnie innej młodej kobiety.
Ahh to rodzinne ciepło, uzależniające i tak cudowne :) świetnie oddałaś atmosferę ;) Pozdrawiam i z weną ostawiam - Sesil
OdpowiedzUsuńRodzinne ciepło? Bosz.... Och, rodzinna atmosfera, jak słodko. Hate this. Bleee. Puking rainbow -.-
OdpowiedzUsuńLukrecja - 9-latka kłócąca się o to, kto kogo zdradzał? Co to kurna za 'warsow shore'?
Jedyne dobre, to Alec...
PS: Chciałaś krytyki, to at your service.