piątek, 31 stycznia 2014

Sama słodycz

   -Jak rozumiem, do Jej Wysokości Królowej Izabeli?
   -Chyba nigdy się nie przyzwyczaję do tego tytułu. - odpowiedział Alec.
   Stali w stajni. Morten pomógł mu zdjąć siodło z konia i dać jedzenie.
   -Swoją drogą - Spytał oparłszy się o grzbiet konia - Przejeżdżałeś obok, czy planowałeś nas odwiedzić?
   -Zostałem zaproszony.- uśmiechnął się Alec - Podobno para królewska chce odnowić stare znajomości.
   -Pierwsze słyszę. - wzruszył ramionami i pogłaskał młodą klaczkę, która właśnie wychyliła głowę ze swojego boksu. - Być może. - westchnął - Ostatnio cierpią na brak zrozumienia i bratnich dusz.
   -Można by się domyślić - mruknął tak, żeby Morten tego nie usłyszał - Coś się stało? - spytał głośniej
   -Nasz ojciec umarł.
   -Bardzo mi przykro.
   -Niepotrzebnie. - zbagatelizował - Nic się nie stało.
   -Jak możesz tak mówić o swoim ojcu?
   -Moim ojcu, powiadasz? - spojrzał na niego spode łba - On nigdy nie był moim ojcem. Nie potrafił nim być. Ani tro
chę nie żałuję, że nie żyje. Arkadiusz, przez ten rok zrobił dla Volterry więcej niż on przez całe swoje panowanie. A Izabela się bardzo do tego przyczyniła.
   Alec wzruszył ramionami, ale nic nie powiedział. Nie wiedział, co byłoby odpowiednie w tej sytuacji.
   -Nic nie mów - uprzedził go zanim tamten zdążył cokolwiek powiedzieć - Nie o tym chciałem rozmawiać. Masz jakieś wieści od swojej drugiej kuzynki?
   -Masz na myśli Victorię? - spytał, jakby Morten miał możliwość poznania jego innej kuzynki - Niestety. Ostatni raz miałem z nią kontakt na weselu.
   Morten udał, że nie przejął się i spytał tak od niechcenia, w rzeczywistości poświęcał Victorii każdą chwilę swojego dnia.
   -Lukrecja! Kochanie, gdzie jesteś!? - dobiegło ich z zewnątrz.
   Wybiegli i udali się w stronę wołającego mężczyzny.
   -Maestro, co się stało? - Zapytał Morten podchodząc do zmartwionego kucharza.
   -Moja córka-Lukrecja, mój panie, gdzieś zniknęła. Nie mogę jej znaleźć od rana. Boję się, że coś mogło jej się stać.
   -Spokojnie - zapewnił Alec - pomożemy jej szukać.
   -Oczywiście - poparł go Morten - Tylko musisz mi powiedzieć, gdzie ją widziałeś po raz ostatni. Mogła mieć jakiś powód, żeby zniknąć?
   -Tak. Ostatniego wieczoru się trochę pokłóciliśmy - przyznał Maestro - Błagam, pomóżcie mi. Ona ma dopiero dziewięć lat.
   -Już jej szukamy. Wydam rozkaz żołnierzom. Znajdziemy ją jeszcze dzisiaj.
   -Jeżeli można spytać - Alec'a tknęło przeczucie - to o co się pokłóciliście?
   -O rożne sprawy. Ma swoje własne zdanie na wiele rzeczy. Inne od mojego. - wyznał zawstydzony. Nie powiedziałby przecież, że o jej królewską wysokość w obecności jej kuzyna i szwagra.
   Alec pokiwał głową w zrozumieniu i razem z Mortenem odwrócił się i zaczął szukać małej uciekinierki.

***

    Paranoja, pomyślał, to niemożliwe. Ona mnie prześladuje. To nie może być ona. Co by tu robiła?
   Spojrzał jeszcze raz.
   Tak, to na pewno ona. Nie możliwe, żeby był na świecie ktoś tak do niej podobny i przybył w to miejsce z jakiegoś, znanego tylko sobie, powodu. Nie wierzę w zbieg okoliczności. A może to jednak jest paranoja. Przecież widzę ją wszędzie, od momentu, gdy spotkałem ją po raz pierwszy.
   Przyjrzał jej się uważnie. Stala oparta o mur, bo zewnętrznej stronie bramy zamkowej. Miała na sobie błękitną suknię do ziemi. Suknie? Co ona robiłaby w sukni? No chyba tylko wtapiała się w tłum. O ile ruda kobieta może wtopić się w tłum we włoskim miasteczku.
   Ruda? Morten zatrzymał się na chwilę. No właśnie. Victoria była ruda. Kobieta, która stała przed nim miała kolor włosów mniej intensywny od wybranki jego serca. Jej włosy były ciemne, prawie brązowe. Uderzające podobieństwo, zwłaszcza, że miała na sobie spodnie. Przez chwilę przemknęła mu przez myśl Izabela. Ta nieznajoma wyglądała zupełnie, jak ona, gdy ją poznał.

***

   Lukrecja? Co za imię? W sam raz dla córki kucharza. Lukrecja!
Alec wiedział, że nisko upadł wyśmiewając się z czyjegoś imienia, jednak wiedział, że to było zbyt zabawne na zbieg okoliczności.
   Boże, gdzie ta mała się ukryła? Przyjechałem tu, żeby spotkać się z kuzynką, a skończyłem szukając jakiegoś dziecka, bo pokłóciła się z ojcem o to czy Izabela zdradza Arkadiusza. Co on, myślał, że się nie dowiem?
   Gdybym był dziewięciolatką, gdzie bym się schował? No oczywiście!

***

   -Czyżby coś się stało? - Izabela złapała przebiegającego obok Mortena za rękaw - Mogę ci jakoś pomóc?
   -Nie, w zasadzie nie. - odparł wracając na ziemię - Nic się nie stało. Tylko... - znów się odwrócił. Stała tam. To nie mogła być Victoria, to nie mogła być Izabela, bo z nią właśnie rozmawiał. Więc kto to był?
   -Dobrze. Rozumiem. - odpowiedziała - Najwyraźniej nikt mnie tutaj nie potrzebuje.
   -Ależ o co ci chodzi? - spytał zaskoczony - Przecież ty jesteś tu bardzo potrzebna. Kochamy cię. - uśmiechnął się i pocałował ją w policzek. Zastanawiał się, czy tak samo pachniałaby jej skóra.
   -Dobrze już. - Roześmiała się. - Beznadziejny z ciebie kłamca.

***

   -Lukrecja? Nie musisz się mnie bać. - powiedział spokojnie do wtulonej w drzewo dziewczynki. Znajdowali się na końcu olbrzymiego ogrodu. - Nic ci nie zrobię. Wyjdź do mnie.
   -Kim jesteś? - spytała ostrożnie - Mój ojciec cię tu przysłał?
   -Na imię mam Alec. Jestem zagubionym dzieckiem tak, jak ty. - usiadł na ziemi przed nią tak, żeby mogła go doskonale widzieć. - Nikt mnie tu nie przysłał. Jestem tu z własnej woli. - Nie wierzył, ze to powiedział.
   -Co tu robisz? - spytała wychodząc odrobinę. Nie zaufała mu aż tak, żeby wyjść, ale to było tylko kwestią czasu.
   - To samo. Chowam się przed tymi nie dobrymi dorosłymi. - zrobił diabelny uśmieszek na co dziewczynka zareagowała uśmiechem. - I szukam pewnej młodej damy. - Skłonił głowę. Lukrecja zachichotała.
   -Ile masz lat? - spytała w końcu. - Jesteś duży. Jak oni.
   -Nie aż tak. - uśmiechnął się. Doskonale zdawał sobie sprawę, że szesnastolatek, który ma ponad dwa metry wzrostu może zwracać na siebie uwagę. - Niewiele więcej niż ty.
   -Czemu się przed nimi chowasz? - wyszła zza drzewa i usiadła przed nim.
   Denerwowała go tymi ciągłymi pytaniami, ale nie okazywał tego. On w jej wieku był taki sam. Nagle poczuł ogromny żal do Izabeli za to, że to do niej kierowane były te wszystkie pytania. Odpowiedział: - Bo mnie nie rozumieją. Wydaje im się, że coś wiedzą, a w rzeczywistości wiedzą mniej niż ja.
   -To mamy wiele wspólnego. - uśmiechnęła się.

   Siedzieli tam kilka godzin. Ona zadawała pytania, a on rzeczowo na nie odpowiadał. Kiedy zaszło słońce, a ona zrobiła się śpiąca, wziął ją na ręce i zaniósł do zamku. Przestrzegłszy jej ojca, żeby więcej się z nią o takie rzeczy nie kłócił, bo więcej nie będzie jej szukał, zaniósł ją do jej sypialni i zamknął za sobą drzwi. W jednej chwili poczuł się jak w domu: rodzinna atmosfera, obecność dzieci i to domowe ciepło, którego się nie da opisać sprawiły, że zatęsknił za dawnymi czasami, kiedy to biegał po domu ze swoją siostra i kuzynkami. Nie podobało mu się to uczucie, bo wiedział, że jego miejsce jest gdzie indziej. Przy boku zupełnie innej młodej kobiety.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Starzy znajomi

   -To ona? - spytał jeden z mężczyzn.
   -Nie. To na pewno nie ona. - wtrąciła kobieta - Zupełnie do siebie nie podobna.
   -Mówię wam, że to ona. Tylko się trochę zmieniła. - powiedział drugi. - Wypiękniała.
   -Ty musisz tak mówić. - zaoponował pierwszy - Ale mnie się wydaje, że przytyła.
   -Zawsze musisz się czepiać? - spytała kobieta.
   -Tak. - odpowiedział jej - Ciesz się, że tobie nie mówię, że masz krzywe nogi, za niskie czoło, jesteś zbyt wygadana itp.
   -Jesteś doprawdy uroczy. Dziękuję ci, że mi tak nie mówisz.
   -Zawsze do usług, Ma Pani. - skłonił się nisko i ucałował jej dłoń. - Co nie zmienia faktu, że jest jakaś inna.
   -Nie macie nic innego do roboty? - spytała Izabela.

   Od dłuższej chwili obserwowała tą wymianę zdań między Paddy'm, Lucą i Klarą. Zdawała sobie sprawę, że mówią o niej. Zdawała sobie sprawę, że to były żarty. Ale najgorsze było to, że zdawała sobie sprawę, że niestety mają rację.

   -Oj nie złość się, mała Izy. - Stryjek cmoknął ją po przyjacielsku w policzek. - Przecież wiesz, że się przekomarzamy.
   -Wiem - uśmiechnęła się lekko i schyliła się po drugie kopyto Vincitore.

   Minęło dużo czasu od kiedy oboje z Arkadiuszem byli w stajni. Można się było tego spodziewać po parze królewskiej, jednakże większość miała im za złe to, że zaniedbują swoje obowiązki wobec koni. Od kiedy Arkadiusz dowiedział się kim naprawdę jest Izabela, przestał się przejmować, że coś jej się stanie. Od kilku dni, codziennie po kilka godzin spędzała w stajni i zajmowała się swoimi ulubieńcami. Postanowiła również nadrobić zaległości w kontaktach ze stryjem, przyjaciółmi z "pracy" i Finnegan'em. Popołudniami siedziała na schodach do ogrodu i śpiewała irlandzkie pieśni, a pies opierał głowę o jej stopy. Arkadiusz, gdy tylko mógł, zaglądał do stajni i pilnował wszystkiego, a później dołączał do małżonki i słuchał tego starego romantycznego języka, którym ona tak dobrze władała. Widać było, że i na nim odbiły się początki panowania. Musiał zaprowadzić porządek w bałaganie spowodowanym przez jego ojca. Teraz, gdy go zabrakło, mógł nareszcie otwarcie mówić co było źle zarządzane i co można zrobić lepiej. Chyba ten mały skandal bardzo mu pomógł w całkowitym przejęciu władzy.

   -Oboje wyglądacie na zmęczonych. - zauważył Luca - Bycie najważniejszymi osobami w państwie nie jest usłane różami, co?
   -Jakbyś się nie mógł domyślić. - powiedziała Izabela ostrożnie, ze względu na dziecko, schylając się po kolejne kopyto jej niegdysiejszego wychowanka. - Nigdy nie marzyłam o księciu na białym koniu. I teraz wiem dlaczego. - westchnęła.
   -Vinictore jest kary. - wtrącił jeździec - I to nie Arkadiusz na nim jeździ. - uśmiechnął się zalotnie.
   Izabela filuternie puściła mu oczko i dźgnęła łokciem pod żebra.
   -Mów tak jeszcze a naprawdę wszyscy uwierzą, że coś jest między nami - spojrzała ostrożnie na roześmianą w głos Klarę i dodała - mój ty prosiaczku.

   Paddy i Klara tarzali się po ziemi ze śmiechu na widok Luci, który spłonął rumieńcem, gdy Izabela pocałowała go w policzek.

   Nigdy nie był zazdrosny. Nigdy nawet nie przypuszczał, że mógłby być, bo nigdy do tej pory nie miał o kogo być zazdrosny. Bał się, że nie sprosta jej oczekiwaniom. Wiedział, że ten lęk jest irracjonalny, a jednak, mimo wszystko, nie opuszczał go. Wiedział to, bo przecież ona go kocha. Tylko jego. Nikogo innego. I nigdy więcej nikogo nie pokocha. Ale on nigdy nie będzie tego pewny.

   -Zdajesz sobie sprawę, że powinienem cię ściąć za romansowanie z królową?-Wtrącił Arkadiusz, który pojawił się jakby znikąd.
   -Arkadiuszu, powtarzałam ci tyle razy - krzyknęła Izabela - Za cicho się poruszasz.
   -Przepraszam. - uśmiechnął się figlarnie - Naprawdę zacznę ćwiczyć tupanie.
   -Dobrze dzieci - wtrącił Paddy zwracając się do nich - Vincitore stęsknił się za wami. Nas ma na co dzień, dlatego właśnie już sobie pójdziemy. Żegnam waszą królewską mość.
   -Żebym ci kiedyś nie odpowiedział. - Krzyknął za oddalającymi się Arkadiusz. - Jak możesz się tak zachowywać w miejscu publicznym?-zwrócił się do Izabeli.
   -Nie rozumiem o co ci chodzi. - odpowiedziała spokojnie biorąc czesząc koniowi grzywę.
   -Izy, kochanie - wziął jej twarz w dłonie, przerwała pracę i spojrzała na niego - Mówię o tobie i o Luce. Przecież teraz, po tej całej aferze, jesteś wrogiem publicznym numer jeden. Chcesz, żeby ludzie przychodzili do mnie i donosili, że moja żona zdradza mnie z jakimś stajennym?
   -Luca jest jeźdźcem. - odpowiedziała spokojnie - I zarówno ty, jak i ja, wiemy, że to nieprawda.
   -Ludzie będą mówić co innego.
   -Ludzie mówią różne rzeczy. - zdenerwowała się i wróciła do dotychczasowego zajęcia. - Wiem bo sama kiedyś byłam ludem. Nie musimy się nimi przejmować - uśmiechnęła się kokieteryjnie.
   -Tylko nie chcę potem się tłumaczyć.- zbagatelizował zmianę jej nastroju.
   -A tak przy okazji... - Izabela była już całkiem pochłonięta czyszczeniem konia - Pisałam z Alec'iem. Bardzo się ucieszył poznając twoją tajemnicę. Przyjedzie do Volterry najszybciej, jak się da, ale chwilowo bawi w Rzymie u papieża.
   -Pozdrów go ode mnie, gdy będziesz z nim pisać. Myślę, że ostatnio zaniedbaliśmy naszych bliskich przyjaciół - powiedział głaszcząc Vincitore za uchem - Powinniśmy wystawić jakąś ucztę i zaprosić Aleca, Antonio i innych. Trzeba im powiedzieć o tej radosnej nowinie. - pocałował ją w brzuch i odszedł w kierunku zamku.
   -A! I jeszcze jedno - rzucił przez ramie - Następnym razem powiedz Luce, że ja jeżdżę na BIAŁYM koniu.

czwartek, 2 stycznia 2014

O aniołach

   -Że co? - Zapytała Izabela - I jak niby mam się teraz wytłumaczyć z tej dwójki dzieci?
   -Zaraz Ci wszystko wyj... Jakiej dwójki?
  -Jestem w ciąży. - powiedziała gładząc się po wciąż jeszcze płaskim brzuchu. - Proszę, powiedz mi o co chodzi.
   Arkadiusz nie mógł wydobyć z siebie słowa, więc pocałował ją czule.
  -Chodzi mi o to, że...- zaczął - To nie jest tak...
   Izabela przysunęła się do niego i spojrzała na niego z oczekiwaniem.
   -Jak jest? - Spytała w końcu po długiej chwili oczekiwania.
   -Czy mogę ci powiedzieć zależy tylko od tego jak bardzo mnie kochasz. - odpowiedział jej.
   -Kocham. - powiedziała z uśmiechem na ustach - Bardzo cię kocham. - powtórzyła to jeszcze parę razy, a potem bezgłośnie.
   -Widzisz... - kontynuował wciąż niepewny Arkadiusz - To nie jest takie proste. Nie jestem człowiekiem. - powiedział z pełną powagą na twarzy.
   -Taak? - spytała nie ukrywając uśmiechu - A czym jesteś?
   -Myślisz, że żartuję. - powiedział urażony - ale tak jest. Jestem kimś więcej. Jestem aniołem.
   -Aniołem? - powtórzyła po czym zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go namiętnie - Mój ty Aniele.
   -Czy ty mogłabyś na chwilę przestać? - spytał rozdrażniony - To naprawdę ważne dla mnie.
   -Dobrze. - powiedziała i usiadła mu na kolanach przodem do niego. - Czy jest coś jeszcze, co chciałbyś mi powiedzieć?
   -My, anioły, jesteśmy wybierani co jakiś czas parami, kobieta i mężczyzna, z jednej rodziny. Zawsze ma być nas na świecie dwoje, dlatego nie możemy mieć dzieci. A jeżeli już to musimy je tak ukrywać, żeby nikt się o nich nie dowiedział.
   -To niemiłe. - Izabela zachowywała się jakby wypiła odrobinę za dużo.
   -Ale bycie takim ma swoje plusy. Właściwie jesteśmy niezniszczalni. Może nas zabić tylko inny anioł, albo ci, którzy nas wybrali. Jesteśmy silni, twardzi, bo naszym celem w życiu jest nie doprowadzenie do końca świata. Musimy pilnować, żeby nie wybuchały wojny, które mogłyby wybić ponad połowę populacji, albo żeby nie powstała broń, która mogłaby... no wiesz.
   -Wiem.-uśmiechnęła się - Czy to znaczy, że Danielle też jest taka?
   -Nie. - uśmiechnął się do siebie - Anioły muszą mieć dobre charaktery, a z nią to nigdy nic nie wiadomo. Gdzieś na świecie jest pewnie kobieta, która ma to samo zadanie, co ja, ale to może być w Azji, w Afryce, a może na jakimś lądzie którego jeszcze nie znamy.
   -Z Alec'iem mamy teorię, że między Europą a Azją, gdzieś na oceanie jest coś jeszcze.
   -Hahaha, Alec. Pocieszny chłopak. - Roześmiał się w głos - Rozumiesz, że musiałem ci powiedzieć?
   -Rozumiem. -pokiwała ze znawstwem głową. - Rozumiem, ze musiałeś, ale nie rozumiem dlaczego o tym mi mówisz?
   -Bo nie chcę cię dłużej okłamywać. Jesteś taka delikatna. Jednym ruchem mógłbym zgnieść twoje kości i nawet bym nie zauważył.
   -Chyba żartujesz? - wykrzyknęła Izabela i rzuciła się na niego najsilniej jak tylko mogła.

   Złamali ramę łóżka i spadli na podłogę. Kiedy skończyła mu udowadniać, ze jednak nie dałby rady, wciągnął ją na łóżko i zamknął w objęciach leżącą na jego poduszce.
   -Izabelo.-powiedział groźnie, ale z wyczuwalną nutą rozbawienia - Kiedy miałaś zamiar mi powiedzieć?
   -Nie wiem. - przyznała - Może gdyby przyjechał tu Alec... Może gdyby okoliczności ku temu sprzyjały...
   -Ach, no przecież.-Arkadiusz złapał się za głowę z własnej głupoty - Alec. On też jest jednym z nas.
   -Skąd ta oczywistość?
   -Jesteście zbyt podobni do siebie, żeby mogło być inaczej.
   Izabela popatrzyła na niego podejrzliwie, ale postanowiła się tym nie przejmować. Miała teraz większe zmartwienia na głowie.

   1. Marek był synem dwóch aniołów. Dzieci chociażby jednego nie miały prawa istnieć, a co dopiero dwóch naraz. Jak Turpin się dowie...
   2. Może jednak nie będzie tak źle. Marek jest pierworodnym, czyli następcą tronu, a Anioły mają nakaz utrzymywania swojej powinności w sekrecie przed innymi, więc pewnie nic ich synowi nie zagraża.
   3. Drugie dziecko, niezależnie od tego jakie by było, nie ma szans na przeżycie po tym jak Turpin się o nim dowie, chyba że...

   -Arkadiusz - Powiedziała - Mam do ciebie ogromną prośbę. - kontynuowała, gdy skinął głową - Już teraz obiecaj mi, że, nie ważne ile będziemy mieć dzieci, podzielisz władzę między nie wszystkie.
   Arkadiusz chwile się zastanawiał, po czym zgodził się. On też nie chciał, żeby jego dzieci zostały strawione przez chory system biurokracji "anielskiej".

   Anioły wybierała komisja, której przewodniczącym był sędzia Turpin. Członkami tej komisji byli żywi i umarli, ponieważ cała społeczność "anielska" składała się z osób, które musiały w jakimś stopniu ukrywać to, kim są. Ta komisja miała swoją własną armię w której były "anioły". Żołnierze nie byli prawdziwymi aniołami, ponieważ byli nimi Arkadiusz, Alec i Izabela. Żołnierze byli niedoskonałą wersją aniołów, którą, w zasadzie, mógł zabić każdy.
   Prawdziwe anioły od zawsze miały trzy cele: nie doprowadzić do końca świata, pozostawić swoje istnienie w tajemnicy i nie zabić nikogo. Za spowodowanie czyjejś śmierci, komisja orzeka wyrok skazujący na śmierć.

   (Niektórym się może wydawać, że anioły to takie trochę wampiry i muszę przyznać, że coś w tym jest. Faktycznie początkowo główni bohaterowie mieli być wampirami, ale to tylko dlatego, że wymyślałam tą historię od końca.

   Cechy charakterystyczne dla aniołów to np. szybkość (biegiem z Irlandii do Włoch ok. 3-4 sekundy), siła (nie będę porównywać; większa niż ktokolwiek na świecie; praktycznie nie ma rzeczy, której by nie podniosły), wytrzymałość (mogą wyglądać jak ser szwajcarski, a  i tak im nic nie będzie) itp. Każdy anioł ma dodatkowo wyostrzone zmysły, każdy inne. Arkadiusz: smak i węch, Alec: słuch i dotyk, Izabela: Wzrok i "przeczucie". Innymi słowy w pojedynkę są mocni, ale w grupie niezniszczalni.
   Od innych "gatunków" odróżnia je to, ze zostały stworzone po to by cierpieć. Mogą się zakochać, ale tylko raz na całe życie i nie mogą się odkochać. Nie mogą popełnić samobójstwa.

   -Pomyśl tylko - rzucił Arkadiusz od niechcenia delikatnie całując jej włosy - Jak bardzo nieprawdopodobne jest o, że się spotkaliśmy?
   -Nie wiem. - odpowiedziała mu - Tak nieprawdopodobne, że na pewno ktoś kiedyś o tym napisze, a ludzie wezmą naszą historię za opowieść fantastyczną.