poniedziałek, 30 grudnia 2013

Zmienić kierunek

   Minęły dwa trudne dla władz Volterry tygodnie, w ciągu, których w sumie nie wiele się wydarzyło. Izabela popadała w depresję, a Arkadiusz dostawał szału. Normalny dzień z życia tego miasta.
   Wieść o śmierci króla oczywiście rozeszła się tak daleko, jak tylko mogła obrośnięta plotkami, które zawierały część prawdy, albo nie zawierały jej wcale. Bywały opowieści o ataku na króla z nożem, o podaniu trucizny lub innych skutecznych metodach zabijania. Jak wiadomo, w każdej z nich w roli mordercy obsadzoną jej królewską mość Izabelę o przymiotniku detrukcyjną, bo po jej przyjeździe, na Volterrę spadły plagi gorsze niż Egipskie. 
   Ale to nie była jedyna rzecz, która wyprowadzała Arkadiusza z równowagi. Przy każdym posiedzeniu "zarządu" jego doradcy odmawiali zabierania głosu, gdy Izabela siedziała w tym samym pomieszczeniu. W normalnej sytuacji król powinien podjąć jakieś środki, ale w tym wypadku nie miał potrzebnej do tego władzy, bo wszyscy myśleli, że za każdą jego decyzją stała Izabela.
   Innymi słowy: W Volterze zapanowała całkowita anarchia. Mieszczanie robili co chcieli nie obawiając się konsekwencji, bo przecież król nie ma racji, bo robi to, co każe mu żona. Nikt jednak nie chciał jednak obalać władcy, bo przecież nie było żadnej władzy.

   Któregoś dnia Arkadiusz nie wytrzymał.
   -Mam tego dosyć. - powiedział - W państwie panuje chaos, bo wszyscy oskarżają cię o najgorsze zło, a mnie uważają za pantoflarza.
   -Może mają racje. - mruknęła Izabela wsadzając Marka do łóżeczka.
   -Z czym? - warknął Arkadiusz - W sprawie twojej, czy mojej?
   -Nie wiem. - Izabela zachowywała się jakby cała ta sytuacja, w żadnym stopniu jej nie dotyczyła. - Pomyśl. Coś w tym musi być, skoro cały lud tak uważa.
   -Nie. Nie zgadzam się. - energicznie przeszedł obok kołyski, prawie budząc spiącego w niej księcia. - Lud jest ciemny. To są skończeni kretyni. Nie mają racji, ulegają panice i zbiorowej histerii.
   -To nie tak. - Izabela podeszła do niego i uspokajającym ruchem pogłaziła go po policzku. - Jak dasz chłopu chleb i powiesz, że to wykwintne danie to Cię wyśmieje, a jak dasz mu barana i powiesz, że to kura, to będzie ci wdzięczny za kawałek mięsa, ale w życiu nie dowie się co tak naprawdę zjadł. Prosty lud robi to co myśli, a to dlatego, że nie wie, jak ma myśleć. Rozumiesz do czego zmierzam?
   -Sugerujesz, że powinienem dokształcać mieszczan?
   -To nie te czasy. Za kilka wieków być może, ale nas już tutaj dawno nie będzie, więc się tym przejmować nie musisz. Chodzi mi o to, że trzeba wskazać naszym poddanym właściwy kierunek myślenia. Poza tym i tak znajdzie się ktoś, komu nie będzie pasowało to, co mówisz i robisz.
   -Może masz rację. - odpowiedział. - Nie. Tak nie może być. - Zerwał się z łóżka na którym siedział i pociągnął ją za rękę.

   Izabela posłusznie wstała i wyszła za nim z sypialni delikatnie zamykając drzwi, żeby nie obudzić śpiącego Marka.
   Wyprowadził ją do ogrodu.
   -Niech nikt nas nie szuka, niech nikt nic od nas nie chce i niech ktoś się zajmie Markiem. - rzucił do przechodzącego obok Paddy'ego, który ze zrozumieniem pokiwał głową.

     -Jaskinia. - stwierdziła Izabela, gdy odkryła dokąd Arkadiusz ją ciągnie. - Tylko jak to ma pomóc naszym problemom?
   -Naszym problemom to w żaden sposób nie pomoże - odpowiedział przechodząc pod wodospadem - ale ma szanse pomóc nam.
   Z początku nie zrozumiała o co mu chodzi, ale po chwili dotarło do niej co miał na myśli.
Oboje potrzebowali odpoczynku. Byli przemęczeni wydarzeniami ostatnich tygodni. Znaleźli ukojenie i spokój w sobie nawzajem.

   Arkadiusz siedział oparty o ścianę jaskini i przytulał Izabelę, która pocierała policzkiem o mięśnie jego brzucha.
   -Prędzej czy później trzeba będzie tam wrócić.-powiedziała sprowadzając go na ziemię.
   -Ale o to będzie się martwił przyszły Arkadiusz. - Pocałował ją w głowę - Ten tutaj nigdzie się nie wybera. Jemu tu dobrze.
   Uśmiechnęła się tylko.
   -A więc to tak zawsze spędzasz tutaj czas. - stwierdziła.
   -Zartujesz? - spojrzał na nią zaskoczony - Zawsze jestem tu sam. No chyba... - dodał po namyśle - No chyba, że jestem tu z tobą.
   Uśmiechnęła się i pocałowała go.

***

   -No co, Panowie? Nie chcecie mi nic powiedzieć?
   Arkadiusz siedział na tronie w Wielkiej Sali i przeprowadzał właśnie na szybko zebranie z doradcami królewskimi. Izabela siedziała z zamkniętymi oczami oparta o jego nogi. Żaden z obecnych nie odezwał się ani słowem.
   -No cóż. Chyba będę musiał zmienić taktykę. Straż!-krzyknął, wprowadzając poruszenie na twarzach mędrców-Ponieważ żaden z moich doradców nie chce nic powiedzieć, zaprowadźcie proszę Jaśnie Panów do specjalnych cel w naszych lochach.
  -Ależ Najłaskawszy...-wyrwało się jednemu z nich.
  -O! Ależ niespodzianka. I tym sposobem nasz szanowny przyjaciel uratował się od spędzenia dwudziestu czterech godzin w areszcie. Serdecznie gratuluję.
   Izabela spojrzała na męża ze zdziwieniem. Nie sądziła, że stać go na taki bleuff. To było zbyt ryzykowne. W normalnych okolicznościach wszyscy potraktowaliby to jak żart. Dlaczego więc nie tym razem?
   Nagle zerwała się z miejsca i pobiegła w kierunku schodów.
   -Przynieś go tu. - rozkazał Arkadiusz.
   Oboje nie zdawali sobie sprawy, że żaden z śmiertelników nie byłby w stanie usłyszeć płaczu małego księcia.
  -Arkadiuszu - rzekł kolejny kiedy wróciła - A co z nami Chyba nie chcesz wsadzać kilku starców na cały dzień do więzienia.
   -Ależ oczywiście, że nie chcę. - zwrócił się do strażników - Już macie o dwóch mniej.

   To nie Izabela jest problemem, pomyślał jeden z nich, kiedy całe reszta zaczęła się przekrzykiwać jeden przez drugiego. To nasze wyobrażenia o niej są błędne. Przecież ona tak naprawdę nic nie zrobiła. To Arkadiusz jest wszystkiemu winny.
   Marek na rękach u Izabeli zaczął mamrotać jak każde dziecko w jego wieku. Brzmiało to trochę jak "tata", ale mogło też zanczyć "chleb". Nikt się tym raczej nie przejął.

  -A Pan? - Arkadiusz zwrócił się do ostatniego doradcy, który do tej pory nic nie powiedział. - Pan nic nie powie?
   Ten tylko pokręcił głową w geście zaprzeczenia.
   -Dobrze więc. Odprowadździe proszę naszych miłych doradców do ich komnat. WSZYSTKICH.
   -Ale jak to? - zaprotestował ten, który odezwał się jako pierwszy - Jego też? - wskazał nawciąż milczącego mężczyznę.
   -Oczywiście. - odpowiedział mu ze spokojem w głosie Arkadiusz. - Jakbym śmiał aresztować któregoś z was?

   Niepocieszeni urzędnicy opuścili salę w towarzystwie kilku strażików. Izabela wciąż siedząc na schodach u stóp Arkadiusza, głaskała swojego synka po głowie.
   -Anioł.
   Izabela i Arkadiusz równocześnie spojrzeli na Marka.
   -Anioł. Anioł. Anioł.-powtórzył mały.
   Izabela próbowała ukryć zdenerwowanie i nie udolnie próbowała uciszyć chłopca prytulając go do siebie, a Arkadiusz w taki sam spoób, co jego małżonka udawał, że się nie poci i nie lata mu szczęka.* Oboje szybko wstali i z przesadnym spokojem wyszli do jego komnaty.

***

   -Chyba muszę ci coś wyznać. - powiedział Arkadiusz siadając na łóżku i obserwując Izabelę, która zabawiała synka kosmykiem swoich włosów.
   Przejęła się na tyle, że usiadła i spojrzała na niego jakby miał jej zaraz powiedzieć, że umiera na raka. Niewiele się pomyliła.
   -Nie mogę mieć dzieci.


* Oczywiście, chodzi o rzuchwę, ale jeżeli tak bym napisała, to nikt by nie zrozumiał o co mi chodzi.

Przepraszam wszystkich za literówki, błędy ortogrficzne, interpunkcyjne i wszystkie inne. Trudno się pisze na tablecie, a w dodatku spieszyłam się, żeby udostępnić posta jeszcze w starym roku. 

środa, 25 grudnia 2013

3A

Volterra, 2013r.
   Drogi Arkadiuszu,
postanowiłam do Ciebie napisać, ponieważ dawno nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Nie chcę pisać o tym, co się stało ostatnio, ani o tym, co się dzieje cały czas. Chcę natomiast wyjaśnić Ci pewną sytuację sprzed tysiąca dziewięciu lat.
   Pamiętasz jak zmarł Twój ojciec? Twoi Nasi poddani oskarżyli mnie o jego śmierć. Nie przejmowałeś się tym zbytnio tak, jak nie przejmujesz się niczym, co nie jest Ci wprost powiedziane. Rozmawiałam wtedy z Mortenem. Kazał mi się nie martwić tym, co lud bredzi. Tak też zrobiłam. 
   Ale czy pamiętasz sam moment pogrzebu? To nie była uroczystość taka, jaką chcieliśmy. Wyglądała raczej na manifestację albo pikietę. Znowu kazałeś mi się nie przejmować. 
   Mów co chcesz, ale byliście z ojcem naprawdę blisko. Na tyle, że nawet nie zauważyłeś kiedy odeszłam od jego grobu przy akompaniamencie gwizdów poddanych.
   Nie zmieniłeś się od tamtego czasu. Chcę Ci tylko powiedzieć, że w dniu jego śmierci odbyłam bardzo ciekawą rozmowę z Mortenem. Znalazłam w nim pocieszyciela i przyjaciela, którego zawsze szukałam w Tobie. Nie dziwi mnie dlaczego Victoria przyszła do Ciebie. * Zastanawiałeś się kiedyś nad tym jak bardzo patologiczna jest nasza rodzina?
   Ale to nie jest jedyna rzecz, którą chciałam Ci powiedzieć. Turpin... 
  


Volterra, 1013r.
   Drogi Alecu,
piszę do Ciebie prawdopodobnie ostatni list z Volterry. Zrobiłam coś okropnego, coś, z czym nie mogę żyć.** Dlatego właśnie wyjeżdżam z powrotem do Irlandii. Wybacz mi proszę i nie przyjeżdżaj tu już więcej, o możesz mieć nieprzyjemności. Mam nadzieję, że zrozumiesz, że muszę opuścić mojego męża i dzieci. Tak będzie lepiej dla wszystkich.
   Mam szczerą nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
Twoja
Izabela

Volterra, 1004r.
   Drogi Altairze***,
i tak nie zamierzam wysłać do Ciebie tego listu. Nie chcę, żebyś mnie szukał. Nie chcę, ale i tak wiem, że to właśnie robisz. Nie widzieliśmy się od ok. dziewięciu lat. Bardzo za Tobą tęsknię. Ale nie znowu aż tak, żeby chcieć się z Tobą zobaczyć.
   Na pewno ucieszyłbyś się gdybyś wiedział, że właśnie prawdopodobnie kogoś zabiłam. Chociaż nie jestem pewna, czy spowodowanie czyjejś śmierci jest zabójstwem, jak myślisz?
   Nie zamierzam Ci tego wysyłać, ponieważ zrozumiałbyś, że nigdy nie byłam prawdziwym assasinem, a wszystkie "moje" ofiary były tak naprawdę ofiarami Victorii.
   Bardzo chciałabym Cię zobaczyć, nie teraz i pewnie nie za tysiąc lat, ale kiedyś na pewno. Być może spotkamy się w Volterze, być może gdzie indziej, ale wiedz, że ja nigdy Cię nie zapomnę, bo Ty całkowicie zmieniłeś moje życie i moje podejście do tego, co spotyka mnie codziennie.


Dziękuję Ci
Izabela

*Kilka słów wyjaśnienia: Izabela wspomina w liście do Arkadiusza o tym jak Victoria przyszła do niego. List jest z 2013roku i opisuje wydarzenie, które miało miejsce kilka miesięcy wcześniej. Póki co nie zdradzę nic więcej, ale podpowiem tyle, że jej wizyta była powodem dla którego Arkadiusz i Izabela nie rozmawiali ze sobą.
**W tym liście Izabela wspomina o sytuacji, która będzie zakończeniem II cyklu. Najważniejsze wydarzenie w całej historii. Postaram się więcej nie spoilerować.
***Być może wielu z Was kojarzy to imię. Chodzi o Altaira Ibn La-Ahad'a znanego z serii Assasin's Creed. Dla osób, które nadal nie domyślają się do czego zmierzam radzę przypomnieć sobie post "Początek".

niedziela, 8 grudnia 2013

Rozmowa

   Staliśmy tam jeszcze chwilę i patrzyliśmy na martwe ciało króla. Wieść o jego śmierci rozeszła się po Volterze jak burza. W moich uszach wciąż krążyło "To ty go zabiłaś!". Wiedziałam, że Danielle nie ma racji, bo przecież to nie moja wina, ale jednak nie mogłam się pozbyć uczucia, że spieprzyłam wszystko, co było do spieprzenia. 

   Ciekawe ile razy się tak zdarzyło, żeby królowa w państwie była wrogiem społeczeństwa nie robiąc tak naprawdę nic złego. Cóż... na pewno kilka. Nigdy jednak nie zapomnę rozmowy z moim bra Mortenem. 

   Morten stał z nimi jeszcze chwilę trzymając ręce skrzyżowane na piersi i wpatrywał się w miasto za oknem, które tętniło życiem. Po pewnym czasie odwrócił się i wyszedł, jak gdyby nic się nie stało i był w sali tylko po to, żeby oglądać ten cholerny lud zajmujący się swoimi codziennymi sprawami. Marek zaczynał płakać, więc Izabela wzięła go na ręce i próbowała uspokoić. Arkadiusz, z racji pokrewieństwa i urzędu, musiał zostać przy zwłokach swego ojca, ale kazał Izabeli odejść, odsapnąć i nie przejmować się całą sytuacją. Była pewna, że sumienie nie pozwoli jej na żadną z tych rzeczy, jednakże przezwyciężyła targające nią wyrzuty i opuściła salę pod ostrzałem morderczych spojrzeń wysyłanych w jej kierunku przez służbę i Danielle.

   Postanowiła się trochę przewietrzyć. Na tarasie prowadzącym do ogrodu spotkała Mortena, który z takim samym wyrazem twarzy jak chwile temu wpatrywał się w drzewa daleko przed nim odgradzające specjalnie pielęgnowane trawniki od porośniętego dzikimi drzewami lasu. 
   -Nie przejmuj się tym co mówią ci idioci. - powiedział nie odrywając wzroku - Nie zabiłaś go. Nawet nie miałaś wpływu na jego śmierć.
   -Ale przecież... - Izabela była zmieszana. Wiedziała, że Morten nie był blisko z ojcem, ale nie sądziła, że nie będzie go żałował. - To ja go zdenerwowałam. Gdyby nie ja nie dostałby ataku. Nic by mu nie było.
   -Izabelo. - odwrócił się do niej powoli. Zabrzmiał zupełnie jak własny brat. - To nie tak. Nie jesteś niczemu winna, bo nikt nie jest. Równie dobrze, moglibyśmy oskarżyć o jego śmierć Arkadiusza, bo gdyby nie on, to ty nigdy byś nie znalazła się w zamku i nigdy nie powiedziałabyś tego co powiedziałaś, albo jego rodziców bo przecież gdyby nie oni to nigdy by się nie urodził i przez to nie mógłby umrzeć. Widzisz do czego zmierzam?
   -Chyba tak. - Izabela nie należała do ostatnich idiotów, jednakże tok myślenia Mortena całkowicie zbił ją z pantałyku i nie była w stanie wykrztusić słowa, zapatrzyła się więc w drzewa po części należące do niej. Ciekawe jak długo jeszcze. - Czemu nie podzielasz zdania swojej siostry? Ona jest pewna, że specjalnie go zdenerwowałam.
   -Widzisz, pomimo że całe moje rodzeństwo jest do siebie podobne - zaczął Morten z powrotem obróciwszy się w stronę ogrodu - z charakteru każde z nas jest inne. Arkadiusz jest najstarszy, więc zarazem najodpowiedzialniejszy. Jest indywidualistą, "wielkim królem", ulubieńcem wszystkich, nieskazitelny i najwspanialszy, ale ma też swoje wady. Bywa mięczakiem. Są rzeczy, które go przerastają, a wtedy przestaje być takim potulnym dobrym Arkadiusikiem. - uśmiechnął się pod nosem - Staje się potworem, maszyną do szerzenia złości i nienawiści. Dlatego nikt go nigdy nie prowokuje. Nie chcemy rzezi w królestwie.

   Izabela słuchała tego, co mówi z zainteresowaniem. Nigdy nie podejrzewała swojego męża o sadystyczne skłonności. Widywała go złego, ale to było jeszcze przed ślubem. Albo się pilnował, albo nigdy nie zdarzyło się coś takiego, co mogłoby spowodować u niego furię, o której mówił Morten. Ciekawe jak można być z kimś tak blisko, jednocześnie wiedząc o nim tak mało.

   -Z kolei Danielle. - ciągnął książę bawiący się piórkiem leżącym na murku - Ona jest inna. Jest silniejsza niż nam się wszystkim wydaje. Jest strasznie despotyczna i uparta. Dlatego pewnie nigdy ci nie wybaczy, sama nie wie czego. Jednak myślę, że byłaby dużo lepszym królem niż Arkadiusz lub ja. Jest stworzona do posiadania władzy, chociaż jest beznadziejnym dowódcą i strategiem. Zapewne słyszałaś o tym, że jak była mała pobierała lekcje fechtunku tak samo, jak ja czy Arkadiusz. - Izabela jeszcze bardziej zainteresowała się tym co mówił więc podeszła do niego zupełnie ignorując ciche pojękiwanie jej syna - Tak, jest zbyt niekobieca, żeby być zwykłą księżniczką. Zresztą dziwisz jej się? Wychowywała się bez matki w towarzystwie dwóch braci. To ją ukształtowało i szczerze mówiąc cieszę się z tego. Dzięki nam jest taka a nie inna. Wszystko dzieje się z pewnego powodu. Dlaczego śmierć mojego ojca miałaby być inna? 

    Izabela oczarowana jego przemyśleniami nie zauważyła, że Marek zaczął płakać, więc Morten wziął go od niej i zaczął uspokajać. (Tytuł "Matki Roku" wędruje do...)

   -A ja. - powiedział Morten - Ja nie mam z nimi nic wspólnego. Może nie wiesz, ale nasz ojciec obwiniał mnie za śmierć naszej matki.  Jakbym miał na to jakiekolwiek wpływ. - westchnął ze złości wciąż usypiając leżącego mu na rękach Marka - Szczerze mnie nienawidził.
   -To nie tak. - obruszyła się Izabela - Żaden rodzic nie nienawidzi swojego dziecka. To jest po prostu niemożliwe. To tak jakby nienawidził samego siebie. Przecież jesteś jego synem.
   -Być może - zgodził się książę - ale mam wrażenie, że w dużo mniejszym stopniu niż Arkadiusz. - uśmiechnął się powoli - Jestem inny. Przez całe życie miałem głęboko i daleko w poważaniu królestwo i całą Volterrę. Były momenty, że sprzedałbym ją diabłu i uciekł najszybciej i najdalej jak się da. Mam dwadzieścia lat, a czuje się jakbym w życiu przeżył już wszystko, mimo że cały czas się bawiłem. - Tym razem śmiał się do swoich wspomnień - Miałem wiele kobiet. Każda była inna. Każda była z innego stanu, z innej grupy społecznej. Jednak wszystkie były piękne. Kochałem je wszystkie, bo kocham wszystkie kobiety. Jesteście takie silne i delikatne zarazem. Za wiele się od was wymaga nie dając wam wystarczająco przywilejów. I powiem ci coś, co nie wiele mężczyzn mówi. MY nie potrafimy bez was żyć. - skłonił się lekko i pocałował jej dłoń, a ona zarumieniła się.
   -A więc kochasz wszystkie kobiety?-spytała po chwili - Nie sądzisz, że jest gdzieś na świecie jedna, która wyjątkowo zasługuje na twoją miłość?
   -Jest. Oczywiście, że jest. - odpowiedział jej - Ale daleko, a ja nie mam pojęcia czy ona odwzajemnia moje uczucie.
   -Czyli ją znalazłeś? - zaskoczona milczała przez kilka sekund po czym dodała - Ty naprawdę nie zachowujesz się jak Volturri.
   - Proszę? - spytał wyraźnie poruszony.
   -Ktoś mi kiedyś powiedział, że jeżeli mężczyzna z rodu Volturrich się zakocha, to nic na świecie nie jest w stanie go powstrzymać przed zdobyciem ukochanej. Co więc jest z tobą?
   - Nie wiem. - odpowiedział Morten zaskakując ją coraz bardziej. - Może to jest jakieś przekonanie, że gdyby ona chciała mnie to sama by do mnie przyszła.
   -Powiem ci coś, ale musisz mi obiecać, że nie powiesz o tym bratu. - Izabela podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu.-My, kobiety, jesteśmy strasznie głupie. Nam trzeba mówić czego chcemy, bo my same tego nie wiemy, jednakże kiedy kochamy to jedyne czego chcemy to szczęścia ukochanego, nawet kosztem naszego szczęścia. 

   Morten spojrzał na nią z powagą i westchnął. Jak to możliwe, żeby taka kobieta, piękna i inteligentna miała być znienawidzona przez poddanych. Wszystko, co robiła do tej pory, było dla dobra Volterry, a ten ciemny lud tego nie widział. Jest niedoceniana, pomyślał, a w szczególności przez Arkadiusza. Znalazł w niej sojusznika i zamierzał się go trzymać. Ona rozumiała co do niej mówi i, co ważniejsze, nie potępiała go za błędy przeszłości. Była taka, jak powinna być siostra.

   -Skoro już jesteśmy ze sobą tacy szczerzy, to chciałbym ci coś powiedzieć.
   -Słucham. Doskonale wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko.
   -Ta kobieta... - zaczął nie pewnie bojąc się jej reakcji - Ta, którą kocham. Jest... Jest z Irlandii - Morten zaczął się jąkać, a na czoło wypłynęły mu kropelki potu. - i ona... jest bardzo piękna.
   -Mortenie - poprosiła - nie denerwuj się. Powiedz po prostu o co chodzi.
   - No więc... - zmieszał się - To... twoja siostra.

   Zapadła cisza. Izabela wiedziała, że Morten ma słabość do Victorii, bo przecież tyle razy pytał o nią, ale nie podejrzewała, że to miłość. Sądziła, że coś musiało się między nimi wydarzyć. Oboje zachowywali się dziwnie. Z drugiej strony, znali się tylko kilka godzin. Kto normalny w tak krótkim czasie zakochałby się? Volturri. No przecież. Ci to są dziwni.

   -Zapewne zastanawiasz się jak w ogóle do tego doszło - zdenerwował się Morten - No wiesz po ślubie, twoim i Arkadiusza, byliście prawdopodobnie jedyną parą w Volterze, która nie pieprzyła się w waszą noc poślubną.
   -Rozdziewiczyłeś moją siostrę?-zapytała Izabela ze spokojem na twarzy. Morten powoli skinął głową z obawą przed jej wybuchem złości. - Nareszcie. Już myślałam, że nigdy do tego nie dojdzie. - Izabela wykrzyknęła z radości. Spotkało się to z nieprzychylnym spojrzeniem starszego dworzanina. - Cieszę się, że to ty, a nie jakiś nie wiadomo kto.
   -Czyli nie jesteś zła? - zapytał zaskoczony.
   -Morten, czasy się zmieniają. Już za niedługo kobiety będą pokazywać kostki, potem ramiona, a może nawet odsłonią całe nogi. Prawdopodobnie chodzenie przez nie w spodniach nie będzie niczym gorszącym. Pomyśl. wszystko się zmieni. Ludzie będą żyli ze sobą bez ślubu i będzie to społecznie akceptowane. Dlaczego by nie zacząć tak żyć teraz?
   -Bo ciemnota tego nie zaakceptuje, poza tym łatwo ci mówić. Masz kochającego cię męża, który jest skłonny poprzeć każdy twój choćby najgłupszy pomysł. Nie wszyscy mają tak dobrze.
   -Nieważne. Lud zawsze będzie niezadowolony, nieważne co byś zrobił, ale postępu nie zatrzymasz. Tak będzie, a ty i Victoria możecie być pierwszą tak postępową parą.
   -Czy to oznacza - zapytał Morten - że dajesz nam swoje błogosławieństwo?
   -Mortenie - Izabela odwróciła go przodem do siebie i trzymając dłonie na jego ramionach powiedziała: - Już dawno to zrobiłam, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.


Przepraszam wyrazy mogące obrazić niektórych czytelników. Wszelkie wulgaryzmy służą jedynie podkreśleniu intensywności wypowiedzi.

poniedziałek, 18 listopada 2013

"Czcij Ojca swego i Matkę swoją"

   I znów tu się pojawiła. Pamięta to miejsce, tą chatkę. Była tu kilka miesięcy temu. To tu zostawiła swój największy skarb. Skarb, o którym wiedziały tylko dwie osoby-ona i przypadkowa nieznajoma, która stała się powierniczką jej największych sekretów. Anioł, nie kobieta. W przeszłości taką osobą była Izabela, przyjaciółka jej brata, ale ona teraz była daleko stąd. Ciekawe jak ona ułożyła sobie życie.
   Pośrodku lasu stał drewniany dom otoczony małym drewnianym płotem i małym ogródkiem, wystarczającym do wykarmienia jednej, może dwóch, osób. Płot w wielu miejscach była wyłamany, spróchniały, zaniedbany. Gdyby Alec tu był z pewnością coś by z tym zrobił, naprawiłby go.

   Ach, Alec, gdzie ty jesteś? Czy to co jest tutaj zmieniłoby cokolwiek? Nie brakuje ci mnie? Czy kiedykolwiek wrócisz do mnie? Na wszystkie te pytania znam jedną odpowiedź: Nie wiem. Tak, to bardzo podobne do ciebie, a przecież do ciebie nic nie jest podobne.
   Nic z wyjątkiem mojego brata. Cały czas myślę, że to przez niego wyjechałeś. Nienawidziliście się. Nigdy, żaden z was nie mógł wyciągnąć ręki do drugiego. Kochałam was obu i do obu z was miałam pretensje o wasz egoizm. Ale ty Alec, zawsze byłeś lepszy od niego. Byłeś lepszy od wszystkich. Tylko Izabela dawała ci radę i to był jeden z powodów twojego konfliktu z Nickiem.
   Ale o co wy się kłóciliście? O mnie? O Izabelę? Chyba o wszystko. Obaj macie talent, obu z was zależy na mnie i na niej. Więc dlaczego nie ma żadnego z was, kiedy potrzebuję chociaż jednego? Alec, przestraszyłbyś się? Nick, jak bardzo byłbyś zły? Zabiłbyś go?

   Usłyszała znajomy głos i mimowolnie uśmiechnęła się. Bardzo brakowało jej tego miejsca. Spędziła tu sporo czasu opiekując się swoim skarbem. Ta pustelnia była najlepszym miejscem dla niego. Nikt w życiu by go tu nie znalazł. A już na pewno nie Nicklaus.
   Podeszła do drzwi. Zapach ciepłego posiłku przypomniał jej o tym, jak bardzo jest głodna, przecież ze wsi było tu bardzo daleko. Była ciekawa czy ktoś zauważy jej nieobecność. Za kilka lat, powtarzała sobie, sama będzie miała taki domek i sama będzie gotowała dla swoich dzieci, czy męża, nieważne, czy to będzie Alec, czy Brandon. Brandon? Już prawie o nim zapomniała. Nie, to na pewno nie będzie on.

-Rebekah, skarbie, nad czym się tak zamyśliłaś, że nie wchodzisz do środka. Wejdź ogrzej się. Zjedz coś.-nieznajoma traktowała Rebekę zdecydowanie po matczynemu.

   Kobieta weszła do środka, przyciągnięta zapachem obiadu. Usiadła przy stole i wsłuchała się w ciszę. Ach, Alec, nie chciałbyś mieszkać w takim miejscu?

***

   Bari zupełnie nie wygląda  jak Volterra. Jest w niej coś innego, przykuwającego uwagę, tymczasem Bari jest zwykłe, przeciętne, niczym niewyróżniające się. Byłem na dworze tamtejszego króla. Boże, jaki on był przystojny. Może nie tak jak Arkadiusz, ale jednak jego widok nie był przykry. Malowałem dla niego, doradzałem mu, czyli robiłem wszystko to, co w innych tego typu miejscach. Dużo podróżowałem. Do niczego się nie przywiązywałem, a to dlatego, że wszystko na czym mi zależało było daleko stąd. 
   Ach Rebekah, pewnie jesteś szczęśliwa z Brandonem. Kto by nie był? Młody, przystojny, bogaty książę. Ale czy zdawałaś sobie kiedykolwiek sprawę z tego, że zostałem gejem tylko po to, żeby przelecieć twojego każdego następnego mężczyznę. Z Brandonem nie zdążyłem. Cóż, wszystko przed nami. 


***

   Ostatni raz była tutaj kilka miesięcy temu, ale zapamiętała to miejsce dobrze, a dużo się tu wydarzyło. Po rozstaniu z Brandonem, nie miała się gdzie podziać. Do wsi wrócić nie mogła, a przecież nie powinna była się błąkać po lasach w takim stanie. Ta kobieta znalazła ją głodną, wychudzoną, trzęsącą się z zimna gdzieś pod drzewem i zaprowadziła ją do siebie do domu. Nakarmiła, ubrała i zaopiekowała jak nigdy matka się nią nie opiekowała. Miła odmiana, na tyle miła, że Rebekah od razu się zadomowiła. Było jej dobrze w tym miejscu. Aż za dobrze, bo w końcu zostawiła tu swój największy skarb.

   Płacz dziecka przerwał jej przemyślenia. Wstała od stołu i udała się do izby obok. Pochyliła się nad łóżeczkiem, w którym leżała prawie roczna dziewczynka.
-Już, już, Johanna. Mamusia tu jest.

środa, 6 listopada 2013

Czy to znaczy, że go zabiłam?


   Jedni się rodzą, drudzy umierają. Taki jest krąg życia.


Ale nie w społeczeństwie aniołów.

   To było trudne stać tam i patrzyć jak umiera, nie mogąc nic zrobić. Nie, przepraszam, mogąc, ale będąc gotowym na wytykanie palcami i schowanie się pod ziemię. To nie byłaby dobra opcja. Lepiej było patrzyć jak umiera. Czy to znaczy, że go zabiłam?

   Ale od początku.
Od pożaru minęły już dwa tygodnie i zamek był powoli remontowany. Powoli. Volterianie nie byliby sobą, gdyby nie mieli czegoś wspólnego z resztą mieszkańców półwyspu Apenińskiego. 
   W każdym razie, przez ten czas mieszkaliśmy w starym zamku, twierdzy stojącej na wzgórzu kilka mil dalej. Brakowało mi tego zapachu morza, tej bryzy, szumu fal. Gdyby nie liczyć starych, grubych, zimnych murów, zarośniętego lasu, trzeszczącego ych łóżko drzwi TRZESZCZĄCEGO WSZYSTKIEGO to byłoby tu bardzo przyjemnie. Ściana i okno mojej komnaty były porośnięte dzikim winem. Okno? Raczej okienko strzelnicze. W końcu to była twierdza.
   Za "oknem" rozpościerał się las, tak gęsty, że absolutnie nie było widać stamtąd morza, mimo że zamek stał na wzgórzu. To była ciekawa odmiana, powoli stawałam się chora bez soli w powietrzu.

   Król był słaby. Dzięki Babce przeżył pożar i wszyscy bylibyśmy jej ogromnie wdzięczni, gdyby nie fakt, że on sam w podzięce zatuszował tą sprawę. Jakim cudem? Przecież wszyscy widzieli jak go ratuje. Cóż, lud jest ciemny. Wmówiono im, że Babki nikt tam nie chciał i tylko przeszkadzała, a Król sam doszedł do zdrowia. 
   Może to i dobrze, że tak się stało. Dzięki temu Babka nadal jest zwykłą Babką a nie stertą popiołu spalonego na stosie. Od początku wiedziałam, że jest czarownicą. Swój swojego zawsze wyczuje, mimo że ja już dawno przestałam być swoja. Wychowałam się w towarzystwie czarownic... i innych postaci nadnaturalnych. Poznałabym ich wszędzie. A Victoria? Czy ona też?

    Obecny wygląd zamku, Volterra zawdzięcza mnie (nie chwaląc się). Miałam duży wpływ na jego budowę, ale o tym Arkadiusz nie miał przecież prawa wiedzieć. W ciągu dnia przychodziłam z Markiem i oglądałam jak idą prace. Czasem coś doradzałam, czasem przekonywałam do swoich racji, innymi słowy byłam bardzo upierdliwa. Ale opłaciło się.
    Zamek w końcu został odbudowany. Wróciliśmy do niego z końcem sierpnia. Czasami się zastanawiam, czy to było dobre posunięcie, ale...
Poszłam do Babki.

   Opowiedziałam jej o swoich przemyśleniach, obawach, przeczuciach. Wysłuchała ich wszystkich w spokoju i milczeniu. Potwierdziła moje przypuszczenia w stosunku do jej osoby. Potem siedziała cicho, zastanawiając się nad czymś, po czym odrzekła:"Powiedz o tym wszystkim mężowi. Powinien o tym wiedzieć". Czy dobrze, że jej wtedy posłuchałam? Czy to znaczy, że go zabiłam?
   Wychodząc od niej wpadłam na Stryjka Paddy'ego, który najwyraźniej do niej zmierzał. Tłumaczył się, że Babka daje mu jakieś zioła na kaszel, ale ja i tak wiedziałam swoje. My Lestrange nie umiemy kłamać. Pożegnałam się uprzednio życząc powodzenia i udałam się do zamku.

   To był jeden z najgorszych dni za czasów panowania Arkadiusza na tronie Volterry, a już na pewno najgorszy za czasów mojego bycia królową. Postanowiłam mu o wszystkim powiedzieć zaraz tylko jak go spotkam, jednak nie chciałam mu przeszkadzać, nieważne co by robił. Dowiedziałam się od Marissy, że siedzi sam w sali tronowej i ogląda "elementy przebudowane". Musiała go widzieć dłuższą chwilę wcześniej.

   Izabela wbiegła do sali.
-Arkadiusz, muszę ci coś... powiedzieć.-Wpadła na męża rozmawiającego z ojcem.-Ale to może chwilę poczekać.
-Ależ, moja droga-powiedział Król-powiedz proszę. Nie musicie mieć tajemnic przed starym dziadem.
-Właśnie, Izy-wtrącił Arkadiusz-jak masz coś do powiedzenia, to powiedz.
-Nie, nie To w sumie nic ważnego-broniła się Izabela.
-Dziecko, jeżeli to coś związanego z Volterrą, to chyba powinnaś powiedzieć to zarówno mojemu synowi, jak i mnie.-Król skinął porozumiewawczo na Arkadiusza, a ten na znak zgody pokiwał głową.
-No dobrze.-zawahała się-Mam pewne podejrzenia, że pożar zamku nie był przypadkiem. Że ktoś źle życzy komuś z nas, może Markowi.
-Ktoś chciał zabić mojego wnuka!?-krzyk emerytowanego władcy było słychać w całym dworze. Wykrzyknął to na ułamek sekundy przed utratą oddechu.

   Czy to znaczy, że go zabiłam?

Medyk stwierdził zgon. Staliśmy tam w ciszy: Arkadiusz i ja. Jedynym słyszalnym dźwiękiem był oddech Marka. Powiadomiona została już reszta dworu w tym Morten i Danielle. Znikąd pojawił się biskup, który już modlił się nad ciałem zmarłego. Pamiętam tylko spokój bijący od Arkadiusza i Danielle, która wpadła nagle do sali krzycząc: "To ty go zabiłaś!". A cała Volterra w to uwierzyła. 

   Tak się zaczęła moja klątwa.

Izabela

Przerywnik

   Drodzy moi,
Dzięki serdeczne za wasze odpowiedzi. Ankieta faktycznie odniosła zamierzony sukces :D
Powiem tyle, że wśród tych wiadomości znalazła się jedna całkowicie pokrywająca się z moim tokiem myślenia, więc była w niezłym szoku.

   Jeszcze raz dziękuję za waszą pracę


TheAvcia

wtorek, 22 października 2013

Przerywnik

   Drodzy moi,
Ponieważ na blogu ostatnio zaistniała pewna sytuacja, mam do was ogromną prośbę. Chciałabym abyście odpowiedzieli mi na kilka pytań:

   1. Skąd twoim zdaniem wzięła się nazwa bloga "Irlandzkie Anioły"?
   2. Jakie cechy mogą posiadać anioły?
   3. Która z przedstawionych postaci twoim zdaniem najbardziej odpowiada tym cechom?

   Na odpowiedzi czekam do 5 listopada do godziny 19:00. To nie jest konkurs, coś bardziej jak ankieta. Chciałabym poznać waszą ocenę sytuacji.
   Z góry dziękuję.

TheAvcia

wtorek, 15 października 2013

Powtórka z rozrywki

   No i co? Minęły cztery miesiące. Jesteś z siebie zadowolony?

   Tak, tak by właśnie powiedziała Izabela Antoniowi gdyby go zobaczyła. Od czterech miesięcy żadne ze świadków wydarzenia nie odezwało się do reszty. Ale to nie było największym problemem Izabeli. Zbliżał się dzień, w którym jej pierworodny miał skończyć pół roku. Może dla zwykłych ludzi nie było to niczym zwyczajnym, ale dla Izabeli to mogło oznaczać koniec. Bała się tego, co się może zdarzyć. Bała się, że stanie się to, co stało się już kiedyś. Coś, czego już była świadkiem. Tym razem miała sama wziąć w tym czynny udział. Ba, miał grać główną rolę w tej tragedii. Bała się, ale nie o siebie. O Marka. Sama nienawidziła swojej matki, ale wiedziała, że to byłoby okropne dorastać nie znając jej, a jedynie wiedząc, że zabiło ją coś co nie powinno istnieć.

   Tak, nerwy odmawiały Izabeli posłuszeństwa, tym bardziej nastroju nie poprawiał jej fakt, że nie odezwała się do Arkadiusza od tygodni. Razem jedli, spali (w znaczeniu dosłownym i przenośnym) i uczestniczyli w życiu publicznym nie dając po sobie poznać tego, że jest między nimi jakieś spięcie, jednak z własnej woli nie rozmawiali. A już z pewnością nie na temat na który powinni.

   Alec, gdzie ty jesteś? Ty zawsze umiałeś z nią rozmawiać, pocieszyć ją. Ona naprawdę cię wtedy potrzebowała. I tak byś jej nie uwierzył. Nigdy nie wierzyłeś w historię śmierci twojej matki, więc dlaczego teraz miałbyś wierzyć? W innej sytuacji nigdy byś się nie zastanawiał, więc czym ta różni się od innych? Dotyczy was wszystkich bardzo osobiście. Jest dla was próbą. Próbą, której do tej pory nikt nie przeżył.

  A w każdym razie żadna kobieta.

  Ten dzień należał do niezapomnianych w historii Volterry. Nigdy wcześniej i nigdy później nie wydarzyło się nic takiego. Jeden z tych cichych dni. Atmosfera w zamku stawała się nie do zniesienia. Wszyscy wyczuwali zbliżającą się burze, ale jedyna Izabela wiedziała co się stanie. O ile rano tylko się denerwowała, wieczorem przeżywała prawdziwe piekło. Przeczucie?

   Zbliżała się północ, kiedy Izabela zrobiła jedną z najbardziej naiwnych rzeczy w życiu i poszła do sypialni Marka. Świeczka, którą zapaliła wychodząc stamtąd kilka godzin wcześniej. Nagle coś rzuciło ją o ścianę. Wiedziała, że może krzyczeć, a i tak nikt jej nie usłyszy bo od dawna już wszyscy spali. Poczuła się jakby cofnęła się w czasie o szesnaście lat. Ta sama postać, ten sam stwór, pochylał się nad kołyską jej syna. Nie wytrzymała i krzyknęła. Na dźwięk jej głosu upiór odwrócił się i zniknął przewracając przy tym świeczkę i wywołując pożar. Izabela chwyciła na ręce płaczącego Marka i wybiegła z komnaty budząc przy okazji resztę dworu. Gdy wybiegła do ogrodu, ogień zdążył już strawić znaczną część zamku w tym sypialnie rodziny królewskiej i salę tronową. [Po namyśle stwierdzam, że ten zamek był beznadziejnie zaprojektowany] Znaczna część ludzi zdążyła wybiec, wszędzie było widać osoby niosące wodę lub pomagające rannym, ale nigdzie nie było widać Arkadiusza. Izabela już chciała wbiec z powrotem szukać go, ale Morten jej przeszkodził przemawiając jej do rozsądku, że będzie lepiej jeżeli Marek straci jednego rodzica zamiast dwóch. Izabela przyznała mu rację, ale nie chciała dopuścić do siebie myśli, że tak by się mogło stać.

To o tym mówił Terpin. Pieprzony sukinsyn.

   Nagle z nieba zaczął padać deszcz, a raczej była to ściana deszczu. Pożar ugasił się tak szybko jak się wzniecił. Ludzie zaczęli płakać i modlić się. Wszyscy z wyjątkiem Izabeli, która coraz bardziej traciła nadzieję na to, że znów zobaczy męża. Ale on pojawił się na schodach, co wywołało okrzyki radości. Był czarny od dymu, kaszlał. Izabela już chciała podbiec do niego uściskać go, ale coś ją powstrzymało. On podtrzymywał kogoś, kto nie był w stanie iść samemu. Kiedy reszta tłumu zorientowała się kim jest ta osoba, natychmiast zapadła cisza.
-Synu!-mówił drżącym głosem król senior.-Dziękuję ci.
  Zamknął oczy.
Arkadiusz położył go na trawie opierając głowę o kawałek kamiennego podestu. Natychmiast obok nich pojawiła się Izabela i trzymając teścia za rękę przemawiała do niego spokojnie, acz z troską. Słyszała jak oddycha i brała to za dobry znak. Zaraz podbiegł do nich medyk, ale król senior kazał mu iść zająć się młodszymi, którzy ucierpieli w pożarze. 
-Nie potrzebuje leku.-powiedział ochryple-potrzebuję cudu
-Chyba wiem co można na to poradzić mio signore.
   Spojrzeli w bok na najmniejszą osobę jaką w życiu widzieli.
-Babko!-Izabeli łzy zakręciły się w oczach.-Czy Babka naprawdę wie jak pomóc?
-Czyżbyś zaczęła wątpić w starą wiedźmę, moje dziecko?
  Arkadiusz popatrzył na nią błagalnie. Mimo iż nie miał nigdy dobrych relacji z ojcem za nic w świecie nie pozwoliłby mu umrzeć. W okół zbierał się tłum gapiów powstrzymywany przez Mortena (w jakimś stopniu) obserwujący jak kobieta (która notabene powinna była być spalona na stosie dawno temu) ratuje ich władcę. Typowy dzień w mieście tak nietypowym jak Volterra.

   Przez następne godziny nikt się nie odezwał. Wszyscy brali udział w tej walce o jego życie.


Dedykowane Chmielowi, bo jak się dowiedziałam była od tego uzależniona. 

sobota, 12 października 2013

Początek końca

-Nie chcesz tego zrobić.-Maria podeszła do niego na bezpieczną odległość. Nie bała się go, ale nie była pewna jak zareaguje.
-Właśnie, że chcę. Nie musiałbym tego robić, gdybyś ich wszystkich nie okłamała.
-Nie okłamałam ich.-Teraz Maria zaczęła się bać.-Antonio sam tak wywnioskował.
-Ale mu powiedziałaś.-Mężczyzna podszedł do niej, wciąż kryjąc twarz w cieniu, żeby nie mogła nic z niej odczytać.-Skądś się dowiedział.
-I tak by się dowiedział.
-Mogłaś uciec ze mną, tak jak mówiłem.-wyszedłszy z cienia chwycił ją w pasie.-Pomyśl, było nam tak dobrze ze sobą.-Przytulił ją i delikatnie całował we włosy.
-Znalazłby mnie.-Maria miała łzy w oczach, ale odwzajemniła uścisk. -Wszędzie by mnie znalazł.-Teraz płakała już otwarcie.
   Stali tak chwilę próbując nacieszyć się sobą. Był cierpliwy. Pozwolił jej się wypłakać. Próbowała się uspokoić, ale nie była w stanie. On delikatnie zcałowywał łzy spływające jej po policzkach. A gdy przestała szlochać, pchnął ją na filar odgradzający podcienia od światła księżyca.
-Ktoś nas może zobaczyć.-ostrzegła go, ale było to prawie niesłyszalnym jęknięciem, bo właśnie wtedy zmiażdżył jej usta w pocałunku.
-Daj spokój-mówił całując ją w szyję.-Nikt nas nie zauważy. Wszyscy są tak pijani, ze nawet tu nie zejdą.
   Nie wszyscy, pomyślała, ale nie śmiała mu przerywać. Szeptał jej do ucha czułe słówka jednocześnie pieszcząc i uwodząc. Mówił, że ją kocha, a ona mu wierzyła, ponieważ nigdy nie czuła się kochana. Pragnęła go i rozumiała co to dla niej oznacza.
-Dokąd chciałbyś uciec?

***

   Stali tak oparci o filar. Zabrałby ją na koniec świata. On chciał jej, ona jego, nic nie mogło przeszkodzić im w tej cudownej chwili. Nic, nawet pojawienie się Antonia, obściskującego jakąś młodą służącą. Pijany nie był w stanie poradzić sobie z guzikami jej bluzki. Nagle zobaczył go dobierającego się do jego siostry. Absolutnie nie myśląc o konsekwencjach, sięgnął po miecz.

***

   Izabela siedziała przy stole i obserwowała towarzystwo w stanie całkiem konkretnej libacji. Nie lubiła spędzać czasu z ludźmi pod wpływem, ale tym razem postanowiła bawić się tym widokiem. Znaczna część gości zniknęła, by odpocząć lub Bóg jeden wie co jeszcze. Szczególnie bawił ją widok Stryja Paddy'ego tańczącego stary irlandzki taniec z nieświadomą całej sytuacji Danielle, która ledwo trzymała się na nogach. Nagle, tknęło ją przeczucie. Zerwała się i minąwszy Aleca skierowała się ku drzwiom do ogrodu.

-Ma rację.-pomyślał-tylko, że ja nie powinienem o tym wiedzieć.

***

-Antonio!
-I ty skurwysynu...-Antonio sapał przez zęby i grożąc przybyszowi mieczem-masz jeszcze czelność się tu pokazywać? Po tym wszystkim co nam zrobiłeś! Co JEJ zrobiłeś!
-Antonio, to nie tak.-Maria próbowała opanować zaślepionego złością brata. "Próbowała" to dobre określenie, ponieważ on odepchnął ją tak mocno, że aż miała wrażenie, że frunie przez dziedziniec.
-Antonio, ja ci wszystko wyjaśnię..-bełkotał przerażony.
-Nic mi nie musisz tłumaczyć-ryknął władca i uderzył go kilka razy rękojeścią w twarz, aż ten nie zaczął pluć krwią na ziemię.-Jak... miło... że... przyszedłeś.-mówił między kolejnymi ciosami-Oddałeś mi wielką przysługę. Nie muszę teraz opuszczać zamku, żeby obić twój zdradziecki ryj.
-Antonio!-Krzyknęła Maria po raz kolejny, gdy jej wybranek zaczął tracić przytomność.-Na litość Boską, Antonio, uspokój się.
   Ale on ją zignorował.

-Antonio!!!

   Nagle wszystko wydarzyło się w tym samym czasie. Izabela podbiegła i złapała Marię w pasie, ta zdążyła tylko jęknąć, gdy jej brat stępił miecz o kręgi szyjne jego ofiary. Bezgłowy trup padł na bruk i na dziedzińcu zapadła cisza, która utrzymywała się przez najbliższe kilka sekund.
-NIEEEEE!!!-rozległo się i Maria chyba nawet nie zdawała sobie sprawy, że to ona krzyczy.
   Niespodziewanie pojawił się obok nich Alec, który rozbroił pijanego Antonia w obawie, że ten zabije kogoś jeszcze. Maria padła na kolana i znów zaczęła otwarcie płakać. Izabela wymieniła szybkie, ale znaczące spojrzenia i podeszła do oniemiałego Antonia. Głaszcząc po głowie jak przerażonego dzieciaka, pomogła mu wstać i odprowadziła go w stronę schodów. To nie był pierwszy raz, kiedy Alec widział płacz i żal kobiety, mimo to nie potrafił się otrząsnąć z szoku, nie mniej jednak starał się uspokoić załamaną księżniczkę. Widok i zapach krwi spowodował w nim uczucia, których wcześniej nigdy nie odczuwał. Nie podobało mu się to.

   Izabela nie byłaby sobą gdyby nie zrobiła czegoś zupełnie innego od tego, co się po niej spodziewano. Antonio leżał oparty o filar, nie bardzo wiedząc co się dzieje, a Izabela, pełna wrodzonej wyrozumiałości i zrozumienia, oblewała go zimną wodą i "klepała po policzkach".
-Antonio, ty skończony idioto. Jak mogłeś tak zaprzepaścić coś nad czym pracowałam... pracowaliśmy przez tyle czasu. Pchły mojego psa są inteligentniejsze od ciebie, a gdybyś wdał się z nimi w dyskurs mogłyby uzyskać nad tobą przewagę. Czy ty naprawdę jesteś aż tak ślepy? Otrzeźwiej w końcu!-Przy ostatnim "klepnęła" go tak mocno, że się przewrócił.-I powiem ci jeszcze jedno, bękarcie diabła, że gdy jeszcze raz poprosisz mnie o pomoc z siostrą w najlepszym wypadku nie usłyszysz odpowiedzi.
   Wstała, otrzepała suknię i skierowała się w kierunku Aleca, ale coś przykuło jej uwagę. Arkadiusz. Stał na schodach i przyglądał się efektom zdarzenia, które miało miejsce chwilę temu. Kuzyn jego żony pocieszający jego niedoszłą narzeczoną, której brat został właśnie pobity przez tę właśnie żonę, był czymś z czym Arkadiusz nie miał do tej pory do czynienia. "Nie. Będzie zadawał pytania. Wszystko się wyda" myślała Izabela. "No i będę miał jeszcze kuzynkę na głowie" myślał Alec. Maria przestała płakać, ale ze łzami w oczach odwróciła głowę w stronę przybysza. Arkadiusz oceniwszy sytuację postanowił się wycofać. Nie dlatego, że bał się odpowiedzialności, ale krew zadziałała na niego podobnie jak na Aleca.

   To nie była jego wina, że tak zareagował. Po prostu dosyć specyficznie zachowywał się w obliczu krwi. Działała na niego niepokojąco. Wciąż miał przed oczami widok młodego chłopca, którego musiał zabić. Musiał? Sam tego nie wiedział, ale czuł się odpowiedzialny śmierci jego i tysiąca innych osób.
   Gdzie jest Fleur? Jego przyjaciółka ze studiów. Gdzie ona jest? Wiedziałaby co zrobić w takiej sytuacji. Zawsze wiedziała. Zawsze umiała doradzić. Mistrzyni ludzkiej psychiki tak dobra, że przez pięć lat studiów nikt nie zauważył, że nie jest mężczyzną. Nikt z wyjątkiem Arkadiusza. No gdzie? Doskonale się uzupełniali. Fleur była żywa i wesoła pomimo swojej trudnej przeszłości, Arkadiusz poważny i zmęczony życiem, chociaż nie miał ku temu powodu. Znali się jak łyse konie, ale nigdy między nimi nie było nic więcej. Teraz, gdy znalazł się w tej trudnej sytuacji potrzebował jej. Był wściekły, bo wiedział, że nigdy jej już nie zobaczy. A szkoda. Chciał jej tyle powiedzieć, tyle przekazać. Ona zawsze umiała go rozweselić. Była tak delikatna, że Arkadiusz często się zastanawiał jak to możliwe, że tylko on to zauważył. Jego najlepsza przyjaciółka nie miała pojęcia, że się ożenił, że ma syna. Bał się tego jakby zareagowała na tą wieść, ale mimo to chciał jej o tym powiedzieć. Był pewien, że zaprzyjaźniły by się z Izabelą, chociaż był tego pewien również w związku z Danielle. Mógłby po nią pojechać, odnaleźć ją, ale to by się wiązało z wyjechaniem do Paryża i zostawieniem w Volterze Izabeli, a przecież ona go teraz potrzebuje. Nie tylko ona. Przecież teraz jest jeszcze Marek, więc nie może pozwolić sobie na opuszczenie ich. Nie, oni są ważniejsi niż jego prywatne problemy. Chociaż?

   To był początek końca.


Dedykowane Bartkowi ;) bo mnie poganiał i wierzył, że w końcu mi się uda. 

środa, 25 września 2013

Dwa miesiące..

   Dwa miesiące. Dwa miesiące-tyle zajęło, żeby najlepszy przyjaciel Arkadiusza dowiedział się o tym, że ten ma syna. Dwa miesiące-tyle zajęło, żeby Arkadiusz zauważył jak bardzo zaniedbał niektóre sprawy. Dwa miesiące-tyle zajęło, żeby Izabela doszła do siebie. Dwa miesiące-Tyle zajęło, żeby cały półwysep Apeniński dowiedział się o narodzinach członków rodów królewskich-Marka i Anabeli.
   Ale dlaczego Maria Salvatore nazwała swoją córkę Anabela, tego niestety nikt nie wie. Istnieją plotki, że jej imię pochodzi w pewnym sensie od imienia jej przyszłej teściowej, ponieważ w dniu narodzin księżniczki Montepulciano zaręczono ją z księciem Volterry. Chociaż Izabela nie była z tego powodu zadowolona, nie zdołała przekonać Arkadiusza do zmiany decyzji. Ten, natomiast, stwierdził, że rody Volturi i Salvatore od lat żyją w zgodzie, więc czemu by ich w końcu nie połączyć? Nie pomogły przekonania jego małżonki, że może być nieciekawie,jeżeli oni zdecydują inaczej. Arkadiusz pozostał nieugięty, i chociaż sam przeżył niedawno dość podobną sytuację, uznał, że jego syn postąpi tak samo jak on. Czy on wiedział?
      Dwa miesiące po narodzinach to chyba dobry czas, żeby zacząć je świętować, tym bardziej, że nikt nie dawał chłopcu więcej niż kilka dni życia. Postanowiono wystawić ucztę wspólnie razem z Montepulciano, ale jak zmusić Marię, żeby brała w niej udział? Antonio wyrządził największą możliwą krzywdę swojej aspołecznej siostrze, mianowicie urządził zjazd w Montepulciańskim zamku. Chociaż nikt nie miał za złe, braku męża szczęśliwej matki, bo wszyscy rozumieli trudną sytuację jaka ją zastała, Maria i tak nie chciała się zgodzić na branie udziału w uroczystości.
   Biedny Antonio. Nie dość, że nagle zjeżdża się mu do zamku połowa europejskich władców, to jeszcze siostra odmawia współpracy. To chyba właśnie wtedy był ten moment, w którym Król Montepulciano zapałał przyjaźnią do Królowej Volterry. W Trójkę podzielili obowiązki miedzy siebie. Arkadiusz sprowadzał gości i odpowiadał za to, żeby każdy czuł się swobodnie, Antonio ogólnie organizował zabawę, a Izabela wszystkiego doglądała, sprawdzała, poprawiała i najważniejsze: przekonywała Marię do bycia mniejszym introwertykiem. Czy pomogło? Cóż...

   To był poniedziałek, dnia 16 kwietnia. Pierwsza rocznica ślubu Arkadiusza i Izabeli. Rok wcześniej, nie wiedzieli, że będą ją spędzać właśnie w ten sposób. W obu państwach zorganizowano festyny i różne uliczne zabawy. Ale oczywiście nie z tego powodu. Do stolicy Montepulciano zjechało się więcej władców niż kiedykolwiek. Gdyby Antonio żył, pewnie do dziś by się zastanawiał jakim cudem król takiego małego państewka jak Volterra był w stanie sprowadzić tyle osobistości na tak mało znaczącą uroczystość. Oprócz wybitnej śmietanki na uczcie bawili przyjaciele i rodzina szanownych rodziców. Zabawnie było patrzeć jak Alec zabawia rozmową Damy przybyłe z Neapolu, Luca i Klara (udając wielkich panów) rozprawiają na temat bezpieczeństwa na granicach z możnymi rzymskimi, a Antonio jak zwykle z resztą "flirtuje" z Danielle (która notabene wcale się dobrze nie bawiła). Volterra to najbardziej zakłamane państwo w dziejach.
   Ale jakżeby mogło obejść się bez skandalu? Całą uroczystość rozpoczął Antonio, jako gospodarz, przedstawiając swoją siostrzenicę i jej narzeczonego. Goście przyjęli powitanie z entuzjazmem gratulując młodym. Więc gdzie tu skandal? Otóż nie pojawiła się matka Anabeli. Nic więc dziwnego, że Izabela dostała szału. Przeprosiła obecnych i wyszła z sali.
   Antonio zaczął podejrzewać ją o uprawianie czarów w chwili, kiedy wróciła w towarzystwie jego siostry. Gdyby nie tłum gapiów, padłby przed nią na kolana. Maria przywitawszy się chłodno ze wszystkimi usiadła przy stole i tego dnia więcej się nie odezwała. Czyżby? W połowie "imprezy", gdy wszyscy byli pijani, ewentualnie nieprzytomni, w Marii coś pękło. Podeszła do córki i przytuliła ją. To był pierwszy czysto-matczyny gest jaki wykonała. A przecież powinna była zrobić to dawno. I tak Izabela znała prawdę.

Bycie Aniołem, pomimo wielu swoich wad, bywa przyjemne. Na przykład dlatego, że pamiętam całą tamtą uroczystość. Alkohol jest zdecydowanie wobec nas obojętny.

   Było dużo po północy. Maria wyszła na dziedziniec, pooddychać chłodnym wiosennym powietrzem, w przeciwieństwie do zaduchu, który panował w zamku. O tej porze, poza nią tylko trzy osoby nie były w stanie upojenia. Towarzystwo było więc nieciekawe. Nagle zobaczyła jego. Stał sam, przy bramie, w podcieniach. Przyglądał się jej.
-Podobno świętujesz narodziny naszej córki.-powiedział cicho, mimo iż nie było tam nikogo oprócz nich.-Ciekawe czy Antonio zna prawdę. Czy ktokolwiek z nich ją zna.

niedziela, 22 września 2013

Ale to już było.

-Ależ ja nic nie sugeruję. Nie myślisz, że byłoby miło gdyby Antonio dowiedział się od Ciebie?-zasugerowała Izabela.
-Oczywiście.-zgodził się Arkadiusz-ale wolałbym mu powiedzieć z tobą, a do tego czasu musisz wydobrzeć.
-Arkadiusz, do jasnej cholery. Marek ma już dwa miesiące. Kiedy masz zamiar mu powiedzieć?
-Wydaje mi się, że to nie jest odpowiednie słownictwo dla królowej.-Zauważył król senior, który pojawił się jakby znikąd.-A już zwłaszcza przy dzieciach.-pogłaskał po głowie Marka, który spał sobie spokojnie u niego na rękach.
   Boże, spieprzyłam, pomyślała Izabela. Pieprzony hipokryta, pomyślał Arkadiusz.
-No, ale przecież nikt nie słyszał, a w dodatku masz rację.-uśmiechnął się czarująco do synowej, po czym zwrócił się do jej męża-Synu! Kiedy masz zamiar powiedzieć Antoniu? Chyba twój przyjaciel powinien dowiedzieć się od ciebie. Nie sądzisz?
-Aaa.. Ależ oczywiście, Ojcze.-Arkadiusz nie krył zmieszania spowodowanego odkryciem, iż król senior ma coś w rodzaju poczucia humoru. Do ciągłych pretensji zdążył się już przyzwyczaić.-Zamierzałem mu powiedzieć... Eee... Morten!-krzyknął na brata, który właśnie pojawił się w końcu korytarza.-Morten!-podbiegł do niego.-Kiedy w najbliższym czasie chciałbyś sprawować ogólną opiekę nad państwem?
-W najbliższym czasie? Hmm pomyślmy...-Morten wyglądał, jakby naprawdę rozważał tę opcję.-Nigdy! Wcale! Affatto! Wykluczone! Możesz zapomnieć o tym, że kiedykolwiek będę wykonywał twoje obowiązki panowania nad tym burdelem!
-Spokój tam!-Król senior cicho, lecz stanowczo uciszył kłócących się braci.-Obudzicie go. Do czasu twojego.... To znaczy waszego powrotu, ja mogę sprawować rządy. W końcu robiłem to przez prawie czterdzieści lat.
-Co o tym myślisz, Izabelo?-Arkadiusz zwrócił się do małżonki, która właśnie przejmowała budzącego się ze snu Marka.
-Myślę, że to dobry pomysł, ale nasz syn musi jechać z nami. Tak.-odpowiedziała widząc jego zaskoczoną minę.-Antonio z pewnością będzie chciał go zobaczyć, a z miasta nie wyjedzie ze względu na Marię.
-Ona mądrze mówi, synu. Wysłuchaj jej.
   Tak, Arkadiusz był zaskoczony, że on sam o tym nie pomyślał. Jednak dobrze, że miał ją przy sobie.
-Postanowione.-Arkadiusz klasnął w dłonie rozbudzając do końca Marka i natychmiast uspokoił go.-Jedziemy we troje. My i jeszcze paru żołnierzy. Nie za dużo. Drogi łączące Volterrę z Montepulciano nie są zbyt niebezpieczne. Poradzisz sobie?-To ostatnie skierował do Ojca.
-Synu, ty nie zadawaj głupich pytań. W końcu nie jestem aż tak stary, Ty nie ucz ojca dzieci robić. A ty,-spojrzał na młodszego ze swoich synów.-Wyrażał byś się ładniej przy damach.

***

-Czy on zawsze się tak zachowuje?
Szli we dwoje po trawie. Arkadiusz normalnie, Izabela boso śpiewając dokazującemu Markowi jakąś starą irlandzką pieśń.
-Zawsze kiedy coś go obudzi.-Izabela przestała śpiewać, w zamian zaczęła bawić syna swoimi włosami.
-Co?
-A ty o kim mówisz?-Izabela odwróciła głowę wywołując tym samym płacz Marka.
-O Mortenie. Jest jakiś dziwny ostatnio. Ma o wszystko pretensje nie bawi się tak jak kiedyś.
-Zachowuje się normalnie. Tak mniej więcej od naszego ślubu.
-Właśnie.-Arkadiusz miał minę jakby właśnie odkrył coś oczywistego-Coś się musiało stać. Za bardzo cię lubi, żeby to była twoja wina.
   Zatrzymał się, żeby pogłaskać Finnegana wygrzewającego się w wiosennym słońcu, ale ten wstał i obrażony udał się w stronę domów dla pracowników stajni.
-A temu co?
-Myślę, że jeszcze nie przywykł do nowej sytuacji.-Izabela spojrzała współczująco na oddalającego się psa.
-Jakiej nowej sytuacji?
-Takiej, że stracił swoje miejsce w rodzinnej hierarchii.
-Świetnie.-wykrzyknął-Teraz będę musiał przepraszać i psa. Jezu, dlaczego to się dzieje?
-Może potrzeba ci odpoczynku.-Izabela z nadmierną troską położyła mu dłoń na ramieniu.-Może powinieneś uspokoić się i wyciszyć. Myślę, że cię to troszkę przerasta.
-Mówisz o obecnej sytuacji, byciu królem, byciu ojcem czy tego, że wszyscy mają do mnie o wszystko pretensje?
-Odrobinę z każdego.-Izabela posłała mu jeden ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów.-Odpocznij. Rozwiążesz wszystkie problemy gdy wrócimy.

***

   Jeżeli Arkadiusz uznał, że wyjazd do Montepulciano będzie przebiegał beztrosko, to się bardzo pomylił. Powitał ich Antonio nazbyt zdenerwowany niż zwykle. Nie zauważył nawet iż jest ich trójka. Serdecznie pogratulował im, ale w duchu chciał, żeby znaleźli się z powrotem w Volterze. Za wszelką cenę udawał, że nic się nie dzieje, ale nie przekonał ani Arkadiusza, ani Izabeli. Nagle Arkadiusz poczuł się, jakby cofnął się w czasie o dwa miesiące.
-Maria rodzi a ty stoisz tutaj i zastanawiasz się jak nas spławić?

Bardzo wszystkich przepraszam, że tak mało i tak długo to trwało, ale czasami po prostu nie ma kiedy albo nie ma co pisać. Dziękuję serdecznie Śliwce i Julii za to, że mnie popędzały. Dzięki wam w końcu spięłam się w sobie i coś wrzuciłam. Dzięki :)

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Luty

Luty 1004r.
   Miesiąc, którego nigdy nie zapomnę. 
Zaczęło się niby spokojnie, wróciliśmy z Irlandii, wysłuchałem pretensji od Mortena, a Izabela zaczęła bardziej przypominać Izabelę, którą była wcześniej. Nie, żeby przeszkadzało mi to jaka była. Myślę, że każdy ma czasem taki moment zwątpienia, a Izabela, w której się zakochałem, spoważniała po ślubie.


Taa, nie tłumacz się.


   W każdym razie, To był jej siódmy miesiąc ciąży, a ja już miałem dość.


Ty? To co ja mam powiedzieć? Podobno to ja byłam w ciąży.

   Myślę, że wyjazd do Irlandii bardzo jej pomógł. Odżyła i zaczęła bardziej dbać o siebie (i dobrze, powinna to zrobić dużo wcześniej). Nigdy nie opowiadała mi o tym, że miała na pieńku z władzą. Poznałem ją na nowo dopiero, gdy powiedziała mi o tym co zaszło między nią, a hrabiną. Swoją drogą, w zupełności popieram działanie Izabeli.

(Jak dobrze, że nie wie o wszystkim.)

   Luty to martwy miesiąc. Nic się nie dzieje. Nareszcie można odpocząć. No, ale czym by była Volterra, jeżeli nie wyjątkiem od tej reguły?

Serio? Tak bardzo ci źle z powodu tego co się stało?

   Tego nie powiedziałem. Po prostu, nie byłem przygotowany na to co się stało. 

O! Miałeś trochę czasu, żeby się przygotować.

   Jednego wieczoru siedziałem w gabinecie i usypiałem nad dokumentami. W pewnym momencie weszła Izabela i, swoim już zwyczajem, poprosiła mnie żebym dołączył do niej, gdyż szła spać. Wyglądała na zmęczoną, a ja nie chcialem jej denerwować. Powiedziałem, żeby poszła spać, a ja do niej dołączę, jak skończę. Normalnie pewnie by się ze mną kłóciła, ale...

Nie skończyłem. 

Usnąłem nad papierami. Dopiero obudził mnie hałas na korytarzu. Musiało być bardzo późno, ale ewidentnie hałas nie był wywołany przypadkiem. Pełen najgorszych obaw wybiegłem z komnaty.

-Najjaśniejsza Pani rodzi.-krzyknęła niosąca misę z wodą służąca przebiegajac tuż obok rozespanego i niewiele rozumiejącego z zaistniałej sytuacji Arkadiusza.
-Jaka "Najjasniejsza Pani"?-Król był mało przytomny.
-Królowa, małżonka Najjaśniejszego Pana.-odpowiedziała służka kłaniając się nisko i wylewając wodę z misy, po czym pobiegła dalej.
   Arkadiusz wciąż stał rozkojarzony i obserwował biegających wkoło dworzan. Nagle rozległ się krzyk, który wystarczająco rozbudził władcę. Krzyk, który przypomniał Arkadiuszowi sytuację sprzed roku, gdy wybiegł z zamku do stajni, żeby zrzucić pijanego stajennego z jego obecnej żony. Wtedy poprzysiągł sobie, że nie pozwoli na to, żeby jego ukochana kiedykolwiek cierpiała. Nadeszła jednak chwila, w której nie mógł jej pomóc. Mógł doprowadzić do tego, żeby nigdy taka sytuacja nie miała miejsca, ale po co?
   Krzyk powtórzył się. Arkadiusz był już całkowicie rozbudzony. Opamiętał się i pobiegł do komnaty Izabeli. A w zasadzie pod drzwi jej komnaty, gdzie kłębił się już mały tłumek gapiów, w tym Król senior, Danielle, Morten, Paddy i Luca z Klarą.
-Co tak długo?-Morten był chyba najbardziej poruszony całą sytuacją.
-Przepraszam.-odburknął ziewając.-Zaspałem. Nie pamiętałem, że to dziś.
   Klara zachichotała, a Ojciec obrzucil go karcącym spojrzeniem. Danielle stała z założonymi rękami oparta o ścianę i przyglądała się Paddy'emu obgryzającemu paznokcie.
   Krzyk powtórzył się znowu tym razem wyraźniejszy.
-Obudźcie mnie jak skończy.-Danielle ziewnęła ostentacyjnie i oddaliła się w stronę swojej komnaty odprowadzona najcięższym spojrzeniem jakie kiedykolwiek posłał komuś Morten.
   Arkadiusz stwierdził, że on sam będzie się mniej denerwował, kiedy będzie mógł być przy Izabeli i nie zważając na protesty służących wszedł do środka.

***

-I jak?-Król senior okazał zainteresowanie dopiero kiedy z komnaty wyszła służąca w akompaniamencie płaczu dziecka.
-Chło..-nie zdążyła, bo Paddy wbiegł do pomieszczenia wpychając kobietę przed nim.
   Izabela leżała na łóżku tak słaba, jak nigdy. Arkadiusz siedział obok niej, trzymając w rękach zawiniętego w pieluszki syna. Śmiał się. Uśmiechał się do Izabeli gładząc ją po policzku, a ona odwzajemniała uśmiech. Do komnaty weszła reszta rodziny królewskiej w tym też i Danielle, która została wezwana przez Mortena. Paddy podbiegł do bratanicy i przysiadł obok niej, Morten i Danielle trzymali się z tyłu. Ale najbardziej wzruszony był król senior. Arkadiusz widząc reakcję ojca, wstał, podszedł do niego i wręczył mu jego wnuka. to był najbardziej wzruszający moment w całej historii Volterry.

   Chociaż Arkadiusz cieszył się z narodzin jego pierworodnego, był przerażony faktem, że to dwa miesiące za wcześnie.

   Oczywiście, że się bałem. Średniowiecze, cholera jasna. Medycyna była na takim poziomie, że aż jestem w szoku, że Paddy przeżył ten zawał. Z Izabelą było podobnie, tyle że ona była zwyczajnie zmęczona a Markowi nic się nie mogło stać bo to przecież syn mój i Izabeli. 
   Imię wybrała sama. Chyba specjalnie. Żebym nie zapomniał. Ale o czym? O tym kim jestem? O tym co robię? O tym skąd się wziąłem? Nieważne. Ważne, jest to, że Ojciec w końcu ją zaakceptował. Nigdy nie zapomnę jego słów "Teraz, kiedy dałaś mi wnuka, wiem już, że jesteś prawdziwą królową Volterry.".

Arkadiusz

Wybaczcie, że tak późno, ale wakacje rzecz święta-pisać nie można. :) Dedykowane nowym czytelniczkom Alicji i Martynie 

środa, 31 lipca 2013

Styczeń (Uwaga: może zawierać śladowe ilości: feminizmu, krytyki i wulgaryzmów)

Styczeń 1004r.
   Drogi Pamiętniku, 
Już nie miałam wątpliwości, że z Arkadiuszem dzieje się coś złego. Całymi dniami siedział w gabinecie i coś planował. Nie pozwalał nikomu wchodzić do środka. Często rozmawiał z dowódcami resztek jego wojsk. Chodził po zamku podenerwowany. Nie traktował poddanych jak do tej pory, traktował ich jak problemy, które trzeba rozwiązać, albo ominąć. Bałam się z nim rozmawiać. Nocami przyciągałam go do siebie i przytulałam, ale on odpowiadał tylko pustymi pocałunkami w czoło. Zachowywał się tak, jak przed tą pamiętną burzą. Byłam zła na siebie, bo myślałam, że to moja wina.

   Któregoś wieczoru, jeszcze listopadowego, siedziałam na schodach do ogrodu i bawiłam się z Finneganem. W pewnym momencie podszedł do mnie Luca i zaczęliśmy rozmawiać. On też zauważył zmianę w zachowaniu Arkadiusza. Był bardziej zamknięty w sobie i rzadko bywał w stajniach. Można się było domyśleć, że tak się stanie, skoro miał teraz na głowie dobro całego królestwa, ale ja wiedziałam, że on zbyt kocha konie, żeby o nich zapomnieć. 
   Mój rozmówca musiał już iść, a ja zostałam sama z psem, który drzemał na moich kolanach. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że rozmowa z przyjacielem może być tak pomocna. W pewnym momencie poczułam obecność osoby trzeciej i odwróciłam się. Arkadiusz stał na schodach i wpatrywał się w dal tym swoim nieobecnym wzrokiem. Chciałam wstać, ale mnie uprzedził i podszedł. Usiadł obok i wziął moją rękę, nie tak delikatnie jak zazwyczaj, ale jednak czule, w sposób, który mnie zaskoczył. 

-Jedziesz do Irlandii.-powiedział.
   Izabela spojrzała na niego niewielerozumiejącym wzrokiem. A jednak, to była jej wina.
-Co?-zapytała-Jak to, jadę do Irlandii?
-W zasadzie oboje jedziemy.-odparł niezrażony jej strachem.-To ostatni moment na taki wyjazd. Kiedy urodzisz, nie będziesz miała czasu na podróże. Wypływamy za dwa dni.
-A skąd w ogóle pomysł, że ja chcę dokądkolwiek płynąć?-niemal krzyknęła i wstała ze stopnia. Rozbudzony podniesionym głosem Finnegan usiadł na ziemi wpatrując się w swoją właścicielkę.-Nie sądzisz, ze byłoby miło zapytać mnie o zdanie, zanim zacząłeś planować wyjazd?
-Izabelo-Arkadiusz zaczął tym doprowadzającym Izabelę do szału spokojnym tonem, po czym również wstał i chwycił ją za ramiona, jakby bał się, że mu ucieknie.-Każdy tęskni za ojczyzną. Ty również. Wolę, żebyś tęskniła trochę mniej, kiedy nasze dziecko przyjdzie na świat. Robię to tylko dlatego, że troszczę się o ciebie i o nie.
   Oczywiście skłamał. Wierzył, że kiedy Izabela znajdzie się z powrotem w znanym miejscu, odrodzi się w niej na nowo kobieta, w której się zakochał. Chciał w to wierzyć. Czuł by się lepiej z myślą, że nie zmieniła się aż tak i że da się ją jeszcze przywrócić. Chciał, żeby ten samolubny uczynek został mu zapisany na lepszej stronie księgi uczynków, bo przecież robi to dla dobra swojej żony i dziecka.
   Dla Izabeli wyjazd do Irlandii to nie było tylko przeprawienie się przez pół Europy. To nie był także powrót do ukochanej ojczyzny, ponieważ Izabela za ojczyzną nie tęskniła. Nic tam jej do niej nie ciągnęło. Nic z wyjątkiem... Nicklausa. Przyjaciel od dziecka, z którym nie widziała się prawie od roku, a ile przez ten rok się działo? Nick nie wiedział, że Izabela jest mężatką. Ba, żeby tyle. Nie wiedział, że jest najważniejszą kobietą w całym państwie. Chociaż tęskniła za nim, to jednak nie chciała się z nim widzieć. Nie chciała, bo bała się jego reakcji. Mógłby wpaść w szał, a ona nie chciała nikogo denerwować. Może dlatego, że sama by się wtedy zdenerwowała, a przecież dla niej teraz najważniejsze jest dziecko. Poza tym to by oznaczało, że muszą się spotkać z osobami odpowiedzialnymi, za ziemie i ludzi. W jej hrabstwie najważniejsi byli Hrabia i... jego małżonka. Tak, Izabela nie była mściwa, ale na tej dziwce chciała się zemścić tak, żeby w całym hrabstwie uważali Jaśnie Panią za skończoną idiotkę. Tylko jak to potem wyjaśnić? Ludzie to ciemna masa i uwierzą w każde słowo, jeżeli dobrze się je przedstawi. Ale Arkadiusz? On z całą pewnością nie jest jak inni ludzie. Nie. Izabela to czuła, przeczuwała, wiedziała to. W każdym stadzie wyczuwa się swoich. Arkadiusz z całą pewnością był jej, tak jak Alec. Tylko czy on to też czuł? Jeżeli jest tym, czym ona, to na pewno ją zrozumie. W czym więc problem?

-Zgoda.-powiedziała już spokojniejsza-Możemy jechać. Stawiam tylko jeden warunek.

***


   Bujało. Co za kretyn wymyślił, żeby siedzieć rano na statku? No tak, mój szanowny małżonek. Aż żałuję, że mu nie nażygałam na buty. Szczerze? Byłam zła, że nie dowiedziałam się o wyjeździe kilka dni wcześniej. Napisałabym do Aleca. Popłynąłby z nami. Ucieszyłby się, że znów widzi dom. A może wcale nie chciałby jechać? Jak Paddy. Ten typ człowieka szybko się przystosowuje. Ale z rozmów ze stryjem wynikało jasno, że tęskni za Irlandią, więc dlaczego został? Kobieta???

   Jeszcze bardziej bujało. Zbliżał się sztorm. Byłam tak niezadowolona, jak Morten, gdy dowiedział się, że przez najbliższy miesiąc całe państwo jest skazane na jego rządy, a on na problemy państwa. Miałam ochotę udusić Arkadiusza. Nie wiem, czy to mężczyźni są tacy niedomyślni, czy tylko mój mąż. Leżałam w kajucie i próbowałam spać. bieganie na pokładzie nade mną zdecydowanie mi na to nie pozwalało.

   Ale najbardziej bujało w czasie sztormu. Wyszłam pełna najgorszych obaw. Może się nie znam, ale czy nie należy ustawić statku dziobem bo fal, żeby jak najmniej ruszało statkiem? Ach, faceci i to ich "Daj spokój. Ja się na tym znam. Ja to wszystko załatwię.". Czy świat nie byłby lepszy gdyby czasami słuchali tego co mamy do powiedzenia? My kobiety od zawsze byłyśmy dodatkiem do męskiego życia. Zamierzałam to skończyć. Zamierzałam wziąć sprawy w swoje ręce. I muszę przyznać, całkiem nieźle mi poszło. Myślę, że cała Volterra jest mi za to wdzięczna.
***

   Irlandia nie zmieniła się nic przez ten rok. Te same drogi, te same domy. Zrobiło się sentymentalnie. Arkadiusz najwyraźniej planował wszystko od dawna, ponieważ w porcie na nasz statek czekał powóz i eskorta do zamku. Przejeżdżaliśmy właśnie przez moją rodzinną wieś. Spojrzałam na dom Mickaelsonów. W oknach paliło się światło. Kazałam zatrzymać orszak. Nie wzbudzając większej sensacji wysiadłam i zapatrzyłam się w drewnianą ruinę stojącą po drugiej stronie drogi. Nie wiem, czy drewniany dom może w ciągu rok tak wyniszczeć, w każdym razie miejsce, w którym urodziłam się ja i reszta mojej rodziny przypominało jak po przejściu tornada, albo po przeżyciu pożaru. Nie, nie zakręciła mi się łezka w oku. Stałam i patrzyłam jak do środka wpada mroźny wiatr. Arkadiusz również wyszedł, stanął obok i objął mnie ramieniem. Po chwili zauważyłam, że zaczyna dygotać. No tak. Na półwyspie nigdy nie ma takich mrozów, jak tutaj w nawet najcieplejszą zimową noc. Nie przyznałby się do tego, ale zmarzł. Jego męskie ego nie pozwoliło by mu na to. Popatrzyłam na śnieg padający wokoło. Śnieg to coś czego nie będzie dużo w Volterze, ale czy to powód, żeby tam nie wracać? Śnieg jest zimny i mokry, wpada do butów i moczy ubranie. Nie da się cieszyć śniegiem. Przeszkadza w pracy i sprawia, że wszyscy wkoło są rozkojarzeni. Jedyną zaletą śniegu jest to, że kilka dni w roku nie trzeba pracować na roli, ale skoro to już nie jest moje zadanie...
   Wsiedliśmy do powozu i ruszyliśmy w dalszą drogę. Zamek wyglądał tak, jak wcześniej. Nic się nie zmieniło. Te same stare obskurne kamienne mury witały przyjezdnych. Boże, jak ja nienawidziłam tego miejsca. Wysiedliśmy na starym obskurnym kamiennym dziedzińcu i udaliśmy się starymi obskurnymi kamiennymi schodami do starej obskurnej kamiennej sali reprezentacyjnej. Tam powitał nas Jaśnie Pan Hrabia z małżonką. Władca był bardzo przejęty wizytą króla (co z tego, ze państwo owego króla było prawie dwa razy mniejsze od hrabstwa, w którym się znajdowaliśmy?) choć nie dawał tego po sobie poznać. Ta krowa na początku była dowartościowana faktem, że ktoś takiej klasy zechciał przemierzyć pół Europy, żeby ich odwiedzić. Jej entuzjazm trochę osłabł, gdy zobaczyła kto jest żoną owego gościa. Udawałam, że nie zauważyłam opadu jej szczęki i znakomicie bawiłam się robiąc za tłumaczkę dopóki Panowie nie zdali sobie sprawy, że mogą porozumiewać się po angielsku. Zostaliśmy zaproszeni na uroczystą ucztę. Były podane potrawy, których dotąd ten zamek nie widział. Jaśnie Pani Hrabina, wciąż będąc w szoku, postanowiła, że pójdzie się przejść po ogrodach gdyż "nienajlepiej się czuje". Z udawaną troską o jej zdrowie, przeprosiłam władców i wyszłam w noc. 
   Ach, ogrody. Nie takie ładne jak w Volterze, ale pełne swojego uroku (stare, ale nie kamienne). Wpatrywałam się w gwiazdy i oddychałam chłodnym irlandzkim powietrzem. Rozejrzałam się. Ta **** siedziała na schodach i niemalże płakała. Bynajmniej nie zrobiło mi się jej żal. Świadoma straży stojących dookoła podeszłam do niej. 

-Czego chcesz?-zapytała młodsza z kobiet.
-Ależ nic.-odpowiedziała Izabela i usiadła obok niej.-Nic, co by mogło być uznane za chęć upokorzenia Ciebie, Jaśnie Pani.
-Odsuń się ode mnie, wiedźmo.-Hrabina cofnęła się.-Nie wiem jakich sztuczek użyłaś. Może zwyczajnie go okłamałaś. Nie wiem. Żaden Król nie ożeniłby się z taką gęsią jak ty.
-Masz racje.-powiedziała niewzruszona i przysunęła się w jej stronę-Jak dobrze, że był tylko księciem.

Ach, ludzie i ich obawy. Tak łatwo nimi manipulować.

-Idź stąd, potworze.-Kobieta siedziała już na krańcu stopnia. Nie miała dokąd dalej uciekać.-Czego chcesz? Pieniędzy? Klejnotów? Mój mąż da ci wszystko czego chcesz.
-Myślisz, że nie mam tego? Myślisz, że mnie nie stać? Te czasy już dawno minęły.-Izabela wpadła w szał. Gdyby ktoś ją wtedy zobaczył, pomyślałby, że oszalała. Śmiała się i chichotała. Tak dobrze nie bawiła się od początku kwietnia. Hrabina była przerażona, ale to ją nawet bardziej nakręcało.

Ludzie. Nie widzą tego, co mają pod nosem.

   Nagle poczuła nieodparta potrzebę. Przypomniała sobie wszystko czego nauczyła się u Danielle. Krzyk Hrabiny został przerwany mocnym pocałunkiem.

***

-I jak ona się czuje?-Hrabia wstał i z udawaną troską o żonę wpatrywał się w Izabele.
-Nienajlepiej.-odparła z równie udawaną troską.-Wygląda na to, że zaczyna majaczyć.
   Usiadła przy stole i przysłuchiwała się konwersacji władców. Nagle drzwi otworzyły się i do sali wbiegła mokra... od śniegu Hrabina.
-Ty! Ty (Ze względu na młody wiek autorki wszystkie wulgaryzmy w tej części zostaną pominięte)! Jak mogłaś, ty *****!
   Arkadiusz niewiele rozumiał z celtyckiego, jednak musiał być kompletnym kretynem, jeżeli nie domyśliłby się, iż ta obraża jego małżonkę. Hrabia wstał zmieszany całą sytuacją, a Izabela udawała, że nie kompletnie nie zna powodu dla którego ta ***** miałaby ją obrażać.

-Przepraszam-zaczął Arkadiusz-ale nie rozumiem dlaczegóż to mielibyśmy przebywać tak długą drogę, tylko po to, żeby wysłuchiwać, jak inni nas obrażają.
-Ależ, najdroższy,-wtrąciła mu Izabela-ja również nie widzę ku temu powodu. niemniej jednak tak się stało, a ja jestem zbyt zmęczona, żeby tego wysłuchiwać.-Wstała i wyszła na środek sali.-Czy w taki sposób współcześni Irlandczycy witają swoich gości?-zwróciła się do tłumu.-Czy tak mają was zapamiętać przybysze z daleka? Dorastałam tutaj. Kochałam to miejsce. Kochałam tych ludzi, który tu mieszkali. Chcecie pozwolić na to, żebym zapamiętała moją ojczyznę jako miejsce nieprzyjazne, do którego nie należy wracać?-Izabela wczuła się w swoją przemowę tak bardzo, że po policzkach ciekły jej łzy. Ich obecność przyjęła z mściwym uśmiechem, którego nikt miał okazji zauważyć, ponieważ zniknął tak szybko jak się pojawił. Nikt, z wyjątkiem Arkadiusza.
-Możesz myśleć sobie co chcesz... Jeżeli w ten sposób reprezentujesz nasz kraj... Możesz tu więcej nie wracać.
-Oczywiście, Najjaśniejsza Pani-Po obecnych przeszedł szept zaskoczenia. Królowa mówiąca do Hrabiny "Najjaśniejsza Pani"?-Nie wiem czym zaszkodziła Pani moja obecność, ale mam nadzieję, że więcej się to nie powtórzy.
-Obecność? OBECNOŚĆ!? Ty... Ty mnie zgwałciłaś!
-Proszę?-Izabela przestała udawać przejęcie. Wyglądała raczej, jakby ktoś jej powiedział, że przypomina starego grubasa z wyjątkiem tego, że nie jest ani stara ani gruba.
    Po sali przeszedł szmer rozbawienia. Hrabina postradała zmysły?
-Ty, Ty już dobrze wiesz co zrobiłaś.-Kobieta wyglądała żałośnie, jakby była obłąkana.
   Hrabia postanowił zareagować. Kazał wyprowadzić małżonkę z sali w chwili, gdy cały dwór tarzał się po podłodze ze śmiechu. Może było to niestosowne, ale najwyraźniej nikt nie został za to potępiony, gdyż Jaśnie Hrabia chciał zrobić to samo. Kłaniając się w pas i przepraszając za zachowanie żony żegnał gości. Hrabina nigdy więcej nie wyszła z komnaty.

Ma dziwka za swoje! To źle, że chciałam, żeby cierpiała?Nieważne. Czułam się dobrze.

   Upokorzenie tej ***** było najlepszym co mnie do tamtej pory spotkało. Do tamtej pory, bo nie musiałam czekać nawet miesiąca, żeby stało się coś o wiele lepszego. Z tamtej nocy, w pamięci utknął mi pewien szczegół. Arkadiusz się uśmiechnął. Uśmiechnął się, ale dopiero wtedy, gdy wyjaśniłam mu wszystko co miało miejsce. Nie pominęłam nawet tego co działo się przed wejściem do sali, pożal się Boże, "Hrabiny". Jak dobrze, że nie spytał o to jak do tego doszło. Musiałabym się nieźle tłumaczyć, a on nigdy w życiu nie wybaczyłby tego ani mnie, ani Danielle.

Twoja
Izabela


Postanowilam zadedykować tego posta nowej czytelniczce Kindze. Dzięki, że jesteś ze mną, wiem, że to Ci się spodoba i nie przestrasz się tego, co może jeszcze się zdarzyc :)

piątek, 12 lipca 2013

Grudzień

Grudzień 1003r.

      [...] Nareszcie temperatura zrobiła się znośna dla Izabeli. Dla mnie robiło się zimno, jak zawsze o tej porze roku. Od czasu bitwy mijał już miesiąc i wszystko wskazywało na to, że Lorenzo, brat Marca, zamierza się zemścić. Tak, braterska miłość omal nie zaważyła o losach wojny. Czułem się winny śmierci Scypiona i Tytusa, chociaż wiem, że nie mogłem nic na to poradzić. Morten dochodził do siebie, a Antonio już prawie zapomniał, że też został ranny. Świat wyglądał jakby budził się z koszmaru. Ludzie wykonywali swoje codzienne czynności tak, jak to robili przed bitwą. Może nie powodziło im się tak, jak wcześniej, ale większych zmian chyba nie zauważyli.

   Ja czułem się inaczej. Mijał miesiąc odkąd zabiłem kogoś. Po nocach nawiedzał mnie obraz tego młodego chłopaka, którego życie zakończyło się od mojego jednego ciosu mieczem. Chciałem powiedzieć o wszystkim Izabeli. Ona by mnie zrozumiała, ale również przestraszyła by się. Nie chciałem jej denerwować. Nie w takim stanie. Może i była silną kobietą, ale jednak wciąż kobietą, w dodatku w ciąży. Jeszcze nie wiedziałem wtedy o jej możliwościach. Chociaż powinienem się ich domyślać od dawna.

   Miałem jeszcze dwa wyjścia-Paddy lub Nonna. Paddy był spokrewniony z Izabelą i istniała szansa, że zrozumiał by mnie, z drugiej strony bałem się przyznać mu do tego, co się stało. Nonna, z kolei, nakrzyczała by na mnie i miała by pretensje, ale, jako kobieta, również przejęłaby się i przestraszyła. Zdecydowałem się jednak na mniejsze zło. Staruszka, może lekko zwariowana, ale jednak potrafiła zachować się jak matka, kiedy tylko ktoś tego potrzebował.

   Postanowiłem zaryzykować. Wyszedłem z zamku i skierowałem się w stronę ogrodów. Paddy byłby świetny w słuchaniu, ale to by absolutnie nic nie zmieniło. Ta sama, jak zwykle, drewniana chatka zapraszała do środka otwartymi drzwiami. Poczułem się co najmniej jakbym pomylił domy, co było trudne, zważywszy na fakt, że to był jedyny dom po tej stronie ogrodów. Dochodzące ze środka śmiechy stały się głośniejsze. Niemożliwe. Czyżby Starsza Pani wpuściła gości do swojej "fortecy"?

   Wszedłem do środka i stanąłem w drzwiach izby, w której wszyscy siedzieli. Zastałem całą trójkę-Nonnę, Paddy'ego i Izabelę. Przez chwilę nie zauważyli mojej obecności. W końcu Izabela zwróciła na mnie uwagę i wskazała mi miejsce obok siebie. Usiadłem tam i wziąłem ją za rękę. Najwyraźniej Nonna i Paddy świetnie się dogadywali. Tak dobrze, że nigdy tego nie zauważyłem. Byłem pewien, że się nie znają do chwili, gdy Paddy miał atak. Zmiany, wszędzie zmiany. 

   To nie były jedyne zmiany, które można było zauważyć. Kilka dni zajęło mi znalezieni ich wszystkich. 
   Od bitwy, Arkadiusz stracił poczucie humoru. Nie śmiał się, nie żartował. Siedział i nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w rozmówcę. Chciałam mu pomóc, ale nie mogłam. Miałam wrażenie, że nie powiedział mi o wszystkim co go martwi. 
   Prawie codziennie bywałam u Babki. Przemiła kobieta, która traktowała mnie jak córkę i uczyła swojego "zawodu". Niektórzy mogliby pomyśleć, że jest wiedźmą, ale do prawdziwej czarownicy trochę jej było daleko. Pewnie myślała, że nie zauważam Paddy'ego, który bywał u niej codziennie. Czasami zostawałam trochę dłużej i obserwowałam ich. Wszyscy zachowywaliśmy się trochę jak dzieci, ale to nie ja całowałam Babkę po rękach i opowiadałam historie z czasów jak mieszkałam w Irlandii. No dobra, opowiadałam, ale po rękach jej już nie całowałam. 
   Wojna z Arezzo miała wielki wpływ na to co działo się dookoła. Najlepszym tego przykładem była Danielle. Księżniczka, która zdecydowanie próbowała naśladować swojego starszego brata, uważała go za wzór, i wręcz gardziła młodszym bratem. Danielle martwiła się o stan zdrowia Mortena do tego stopnia, że siedziała przy jego łóżku godzinami. Przyjemnie było patrzyć jak braterska miłość wygrywa walkę z przyzwyczajeniami. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że ,tak naprawdę, nikt jej nie zna, że udaje kogoś, kim nie jest. 
   Ale nie tylko Morten zwrócił na siebie uwagę Danielle. Antonio, pomimo skończonej wojny, wciąż przyjeżdżał do nas co drugi dzień. Przychodził "odwiedzać rannego towarzysza broni", ale ja i znałam prawdziwy powód jego wizyt. Kiedy siedział ranny w namiocie szpitalnym i obserwował ukochaną, stało się coś, czego nigdy by nie przewidział. Danielle martwiła się o niego. Dowiedziałam się później, że zmęczona i zdenerwowana usiadła obok niego i zaczęła płakać mu w rękaw. Dla samego Anotnia to też był szok. Nagle zdał sobie sprawę, że jest w stanie dokonać wszystkiego. Z całego serca życzyłam mu powodzenia. 
   Mniejsze zło, hę? Klara na wieść o zbliżającej się wojnie przestała w ogóle martwić się swoim nieszczęściem. I dobrze. Oboje z Lucą potrzebowali odpoczynku od tragedii życiowych. Arkadiusz nie pozwolił Luce walczyć, ponieważ... ponieważ był samolubny (jego konie szybko by się nie przystosowały do nowego jeźdźca). 
   Ale chyba ważną, choć prawie niezauważalną zmianą był stosunek mojego teścia do mnie. Od bitwy, a w zasadzie od kiedy moje przeczucie zapobiegło katastrofie (tak, wiem, skromność poziom max.), król przestał żywić do mnie nie chęć i zaczął mnie... tolerować? Tak, przestałam być dla niego wrogiem od kiedy okazało się, że chcę dla Volterry jak najlepiej. Hmm... Zawsze chciałam, ale miło, że ktoś to w końcu zauważył.

   Nie zwracałem uwagi na te wszystkie rzeczy. To był już prawie rok od przyjazdu Izabeli. Prawie rok odkąd się w niej zakochałem. A jednak, z każdym dniem poznawałem ją co raz bardziej. Z każdym dniem przestawała być młodą irlandzką stajenną, która mnie oczarowała swoją osobą, a stawała się dojrzałą, pewną siebie królową, która wie co należy i czego nie wolno. Bałem się, że to przeze mnie straciła siebie i swoje marzenia. Bałem się, że sprawiłem, że stała się tym, kogo wszyscy od niej oczekiwali. Bałem się, że dając jej wolność zamknąłem ją w klatce, z której nie ma ucieczki. Nie chciałem takiej Izabeli. 



I nigdy nie będę chciał.

Arkadiusz

Dla Bero, bo już się nie mogła doczekać. ;)

poniedziałek, 8 lipca 2013

Listopad

Listopad 1003r.
   Drogi Pamiętniku,
Minął już tydzień od przyjazdu Aleca do Volterry. Jego obecność wprowadziła niemały chaos, ale sądząc po naszej rozmowie, można było się tego spodziewać.

-Co?-Arkadiusz był zaskoczony.-O czym ty mówisz?
   Izabela poczuła jak słabnie, więc usiadła na schodkach przed tronem.
-Alec, proszę powiedz nam wszystko, co wiesz.
   Arkadiusz podszedł do niej i usiadł obok przytulając ją do siebie.
-Skoro chodzi im o ciebie, nie powinnaś zachowywać się tak, jak zazwyczaj.
-Skoro chodzi im o mnie, właśnie powinnam zachowywać się tak, jak zawsze.-Izabela wtuliła się mocniej w jego ramię.-Nie sądzisz, że byłoby lepiej gdyby nie wiedzieli, że wiemy?
-Może masz rację...
-Arkadiuszu-wtrącił się Alec-Ta kobieta jest silniejsza niż ci się wydaje.
   Arkadiusz spojrzał pytająco na Izabelę, a ta odpowiedziała mu znaczącym uśmiechem.
-Dobrze, powiedz wszystko, co wiesz.-ponowił prośbę małżonki.
-Wracam właśnie z Arezzo, gdzie spędziłem dość dużo czasu na dworze królewskim.
-Marco!-powiedział z obrzydzeniem Arkadiusz.-I pomyśleć, że ten (tu wstaw jakiekolwiek obraźliwe określenie) był na naszym weselu.
-Czekaj, czekaj. Marco? To nie ten, co próbował obrobić dupę Marissie?
-Izabela!?-powiedział Arkadiusz z oburzeniem-Tak ten.-przyznał zmieszany.
-Tak, więc król-Alec próbował zdusić śmiech kontynuując historię-król ma zamiar zaatakować Volterrę i, co ciekawe, nie chce jej złupić. To znaczy chce, ale to nie jest jego główny cel. Przede wszystkim chce porwać Izabelę, torturować ją, pewnie zabić wasze dziecko i żądać okupu, ponieważ wie, że go zapłacisz.
-Skąd to wszystko wiesz?-spytała Izabela.
-Najdroższa kuzynko,-odpowiedział Alec uśmiechając się tajemniczo.-Chyba mnie nie doceniasz. Byłem na tyle ważnym dla króla człowiekiem, że uczestniczyłem w planowaniu przez niego ataku. Plan jest już zatwierdzony. Póki co nie zaatakuje, bo zbiera armię i szuka sojuszników. Nie zdziwiłbym się, gdyby poprosił o pomoc Montepulciano, ponieważ chce wykorzystać fakt, że Antonio jest na ciebie zły.
   Izabela i Arkadiusz wybuchnęli śmiechem.
-Jestem pewien-powiedział Arkadiusz-że gdyby nawet Antonio wciąż byłby na mnie zły, nie przyjąłby propozycji. Mam o nim zbyt dobre zdanie.
-Dlaczego nie ma straży?-powiedział Morten stając w drzwiach.-O! Alec! Jak miło cię widzieć.
-Ciebie również.-odpowiedział Alec uśmiechając się lekko.

   Swoją drogą, Morten nigdy nie miał wyczucia czasu. Zawsze musiał wejść w nieodpowiedniej chwili. Nadal mu to zostało. A ja miałam rację odsyłając wtedy straż. Okazało się, że jeden z tych rycerzy był szpiegiem Arezzo.

   Atak był zaplanowany na połowę listopada. Całymi dniami Arkadiusz, Alec, Morten i kilku jeszcze innych znawców siedziało w wielkiej sali i planowało obronę. Siedziałam z nimi i przysłuchiwałam się, za każdym razem kiedy chciałam zabrać głos, Alec mówił dokładnie to, co miałam na myśli. Nie było to denerwujące, przeciwnie, cieszyłam się, że moje pomysły nie są głupie. Denerwujące natomiast były ich ciągłe narady i to, że nie mogłam namówić Arkadiusz do spania. Potrafił kilka godzin w nocy siedzieć i myśleć, a kiedy już położył się w łóżku, nawet nie zamykał oczu. Bardzo przejmował się całą tą sprawą. Odnowił sojusz z Montepulciano i kilkoma innymi państwami. Antonio bywał u nas co drugi dzień, żeby sprawdzić, które z nas się gorzej czuje. Jego obecność bardzo nam pomogła. Gdyby nie on, Arkadiusz już dawno by zwariował. Na kilka dni przed planowaną akcją, Arkadiusz dał mi niezwykły podarunek, coś co zawsze mam przy sobie od tamtej pory, coś czego nigdy w życiu nie użyłam zgodnie z jego przeznaczeniem. Dał mi sztylet z ozdobną rączką. Podobnych do niego jest tylko trzy. Mają je Arkadiusz, Morten i Danielle. Myślę, że po tak długim czasie, oni też nie robią nic bez nich. 

   Nadszedł dzień, którego wszyscy się obawiali. Alec miał przykazane nie spuszczać mnie z oka. Późno w nocy, tak około trzeciej, Arkadiusz zerwał się z łóżka. Rozbudzona usiadłam i spojrzałam na niego. 

-Naprawdę musicie tak wcześnie wyjechać?
-Tak, kochanie. To dla twojego dobra. Idź spać.-pocałował ją w czoło.
-Jak sobie wyobrażasz, że będę spać kiedy ty będziesz narażał za mnie życie?
-Wiesz dobrze, ze zrobiłbym dla ciebie wszystko.
-Wiem.
-Nie martw się.-Wtrącił Alec stając w drzwiach-Nie pozwolę zrobić jej krzywdy.
-Izabelo, gdyby jednak coś się....
-Nawet tak nie mów.-weszła mu w słowo.-Nic się nie wydarzy. Nie pozwolę na to.

   Długo siedzieliśmy na przeciwko siebie. Patrzył mi w oczy jakby robił to ostatni raz w życiu. W końcu pocałował mnie i wyszedł bez słowa. Przez następne kilka godzin siedziałam na łóżku obok Aleca udając, że absolutnie nic mnie nie obchodzi. Byłam wdzięczna Alecowi za to, że nie odezwał się ani słowem. Wbrew prośbom Arkadiusza, siedziałam cały czas przy oknie. Służba co chwilę próbowała wyrzucić Finnegana z zamku, ale ja chciałam, żeby był wtedy przy mnie. 

    Wschód słońca. Arkadiusz, siedząc na koniu patrzył się na przedpole Volterry. Pomysł Paddy'ego, by rozpalić tam ogniska wydał mu się jeszcze lepszy niż wcześniejszego dnia. Dzięki nim, miejsce przyszłych zmagań zasnute było dymem. Choć nie widział on wojsk Arezzo to także przeciwnicy nie widzieli jego, a większa część planu związana była z zaskoczeniem. U jego boku na koniach siedziało rodzeństwo-Tytus i Scypion. Obydwaj byli synami rycerskiego rodu związanego od dawna z Volterrą. Dzięki jego finansowemu wsparciu udało się zebrać szczupłe, ale jednak znaczące dla powstrzymania Arezzo siły. Ich imiona, związane ze starożytnym Rzymem, wybrała dla nich matka, daleka krewna Antonia. Obaj mieli wydatne, orle nosy i kruczoczarne włosy. Arkadiusz rzucił ostatnie spojrzenie na swoich żołnierzy. Czas na bitwę.
-Zbieramy się chłopcy.-powiedział do towarzyszących mu wojów.
   rozjechali się do swoich pocztów. Jednak w pewnym momencie Scypion skręcił i podjechał do Arkadiusza.
-Ponieważ jadę z pocztami Antonia, chcę byś zaopiekował się Tytusem. To mój młodszy brat i zrobiłbym dla niego wszystko, ale jeżeli coś się stanie...
   Arkadiusz kazał mu przestać. Zapatrzony w jego mocno zdobioną zbroję zastanawiał się co może się stać tak doświadczonemu wojownikowi. Rozumiał co kieruje Scypionem. Dla swojego brata też zrobiłby wiele.
-Postaram się.-odpowiedział.
   Mężczyzna, kłaniając się nisko, odjechał do swojego pocztu.

***

   Antonio dał znak, że jest gotowy. Arkadiusz spojrzał w kierunku morza, ale okręty Mortena były ukryte za zasłoną dymu. Odwrócił się do swojego oddziału kawalerzystów.
-Nie będę rzucał górnolotnych haseł, czy dawał wam kłamliwą nadzieję. Arezzo ma przewagę, lecz my walczymy o nasze domy. Gdy przegramy, to oni będą leżeć w naszych łóżkach, sypiać z naszymi kobietami, więc w naszym interesie jest to, żeby wygrać.
   Z okrzykiem bojowym ruszyli w formacji "w płot". Gdy pędzili przez przedpole, Arkadiusz dostrzegł błyski od strony Arezzo. Rozpoczęła się walka.
   Przeszył kopią jakiegoś rycerza. Poczuł jak jego broń się łamie, więc ją puścił. Krew przeciwnika opryskała łeb jego konia. Wyciągnął miecz i od tej pory bronił się przy jego pomocy. Ziemia spłynęła czerwienią. Gdy rozpłatał gardło jakiemuś chłopcu, zauważył z przerażeniem, że zaczyna sprawiać mu to przyjemność. Spojrzał na swoje ręce zalane krwią młodego człowieka.Ten zapach. Kim się stałem?
    Nagle rozległ się krzyk. Arkadiusz mimowolnie odwrócił głowę. Nie znalazł jednak źródła, dostrzegł za to Tytusa spadającego z konia. Ruszył w jego stronę tratując przy tym kilku ludzi. Przypomniał sobie słowa Scypiona. Zastanowił się co zrobiłby gdyby to właśnie Morten umierał na jego oczach. Spojrzał na martwe ciało towarzysza broni. Krzyki przybrały na sile. To był lekko spóźniony, lecz zgodny z planem, zaskakujący atak Antonia na niczego niespodziewający się bok Arezzo. Połączonymi siłami uderzyli na wroga.

***
   Jeźdźcy wpadli między szeregi piechoty siejąc spustoszenie. Powstał chaos. Już nie wiadomo było kto jest z kim lub przeciwko komu. Wojska zmieszały się ze sobą.

   Siedziałam w oknie, prawie przez nie wypadałam i wypatrywałam ich na horyzoncie. Bałam się, że coś im się stało. Kiedy w końcu ich zobaczyłam, krzyknęłam z radości. Służba spojrzała na mnie z troską, Alec z zainteresowaniem. To nie była odległość dla oczu zwykłego śmiertelnika. Chwilę później inni zauważyli zbliżające się wojsko. Coś jednak zwróciło moją uwagę. Jechali zdecydowanie za szybko i było ich za mało. Król podszedł do mnie a ja podzieliłam się z nim moimi spostrzeżeniami. Zgodził się ze mną po czym wybiegł z sali. Chwilę później cała straż zamkowa została wezwana do obrony. Mieliśmy przeczucie, że to nie są nasi wojownicy. Z okna obserwowałam jak starszy pan pokonuje wojska wrogiego państwa. Stary, ale krzepki. Wygrał nie tracąc przy tym żadnego żołnierza. Byłam zaskoczona jego sprawnością. Poczułam się zmęczona. Powiedziałam Alecowi, wzięłam Finnegana i wyszłam.

   Przed wejściem do komnaty poczułam lekkie uczucie niepokoju. Delikatnie nacisnęłam klamkę i weszłam do środka przezornie zostawiając uchylone drzwi. Przy łóżku stał jeden z żołnierzy, widząc mnie skłonił się nisko. Finnegan zawarczał (nigdy mu się to nie zdarzało). chwyciłam go za kark, a mężczyzna podszedł do mnie. Sprawdziłam dyskretnie czy sztylet znajduje się tam gdzie go zostawiłam. Był tam. Wojownik wyciągnął miecz na ułamek sekundy przed tym, jak otworzyłam drzwi i puściłam Finnegana. Pies rzucił się na niego zwalając go z nóg, a do pomieszczenia wpadła służba. Pogryzionego mężczyznę wyciągnięto z mojej komnaty i natychmiast pozbyto się wszelkich śladów zamieszania. Kazałam wszystkim nie krzyczeć o tym wydarzeniu. Chciałam, żeby Arkadiusz dowiedział się o tym ode mnie. Weszłam do wielkiej sali, bo nie byłam już ani trochę zmęczona. Alec wybiegł mi na przeciw krzycząc "To oni!"

   Wybiegłam z Alec'iem przed zamek, gdzie stał już Paddy. Doszli do nas Luca z Klarą i parę innych osób chcących powitać naszych obrońców. Danielle stała na uboczu, nadal udając, że nawet żadna sytuacja nie zmieni tego, że mnie nienawidzi. 
   Pierwsi wjechali Arkadiusz i Antonio. Po przekroczeniu bramy, natychmiast zsiedli z koni, a Arkadiusz podbiegł do rycerza wnoszonego na noszach. Na ułamek sekundy przed krzykiem Danielle zdałam sobie sprawę, że to był Morten. Był ranny, ale przytomny. Nie wyglądał dobrze. Zaniesiono go do prowizorycznego szpitala na środku ogrodów. Arkadiusz nie wiedział co ze sobą zrobić. Z jednej strony chciał zobaczyć się ze mną, sprawdzić  czy nic mi nie jest, z drugiej strony chciał być jak najbliżej brata. Podeszłam do niego, przytuliłam się i pociągnęłam go w stronę namiotu, który pełnił tą szlachetną funkcję.

   W szpitalu oprócz Mortena i żołnierzy był jeszcze Anotnio. Danielle jeszcze nigdy nie była tak zdesperowana. Chodziła od leżącego Mortena do Antonia, który starał się bardzo nie krwawić z ręki. Arkadiusz podszedł do brata, a ja nie chcąc przeszkadzać rodzeństwu przyklękłam przy Anotniu. Wzięłam kawałek materiału i zaczęłam zmywać krew z jego ramienia, na co Arkadiusz zareagował grymasem złości. Nigdy nie chciałam być jego ofiarą, ale nie zawsze zdarza się tak, jak chcemy. Zignorowałam to i dalej pomagałam rannemu królowi. Spytałam go o Marię, ale powiedział, że nie wychodzi z komnaty, pomimo mojej rozmowy z nią. Bała się, ale nie chciała być nigdzie indziej. 

   Mortena przeniesiono do jego komnaty. Wolałam siedzieć z nim, niż wysłuchiwać opisu bitwy i liczyć straty. Nie wiedziałam, że Arkadiusz mnie potrzebuje. Morten akurat spał kiedy weszłam, ale mnie to nie przeszkadzało. Usiadłam na krześle obok jego łóżka i wsłuchałam się w jego równy oddech. Po chwili doszłam do wniosku, że to oddech Finnegana, który spał wtulony w moje stopy. Nie zauważyłam kiedy wszedł Arkadiusz. Stał przy drzwiach i przyglądał mi się. Nie odzywając się do siebie poszliśmy do jego gabinetu. Zamknął drzwi, przytulił mnie i... zaczął płakać. Byłam w szoku. Musiało stać się coś złego. Po chwili uspokoił się i podał mi powód swojej rozpaczy, a właściwie kilka powodów. Śmierć Tytusa spowodowała to, że po wygranej bitwie Scypion przepraszając Arkadiusza popełnił samobójstwo. Arkadiusz nigdy nie chciał nikogo zabijać, niestety Marco mu na to nie pozwolił. Arkadiusz zabił go całkiem przypadkiem. 
   Wysłuchałam wszystkiego co mu leżało na sercu. Nie chciałam go dodatkowo dręczyć tym, że jeden z żołnierzy włamał się do zamku i chciał przeprowadzić atak na mnie. Wspomniałam mu tylko o brawurowej obronie Volterry zorganizowanej przez jego ojca. Arkadiusz przyjął to ze zrozumieniem, ale nic nie powiedział. Od czasu bitwy nie uśmiechnął się ani razu. No.. do czasu. Tak jakoś do lutego. ale to zupełnie inna historia.


Twoja
Izabela

Przepraszam wszystkich za lekką obsuwę w czasie. Dedykowane oczywiście Bartkowi za jego ciężką pracę :D Serio, dzięki serdeczne, bez Ciebie bym sobie nie poradziła. Podziękowania ślę również do Feniksa240 za pomoc w pisaniu tego posta. Oraz dziękuję moim (na szczęście) nieczytelnikom, Juliuszowi i mojemu Tacie, za pomoc w wymyślaniu imion :D