-Arkadiuszu, doskonale wiesz, ze nie miałam na myśli tego, co powiedziałam, wyjeżdżając stąd. Wyjechałam tylko po to, żebyś zatęsknił i pojechał za mną.
-Spodziewałaś się, że rzucę wszystko i pognam za tobą do Anglii, Margot?
Izabela rozpoznała nutkę rozbawienia w jego głosie i przygryzła wargę.
-Och, najdroższy, wiem, że to było niemądre z mojej strony.-Drugi głos stał się niski i uwodzicielski.-Nie miałam zamiaru cię urazić, naprawdę. Tak bardzo tego żałuję. Wiem, że poślubiłeś tą małą tylko by wzbudzić moją zazdrość.
-Doprawdy?-Jego głos był wyjątkowo spokojny.
Izabela zacisnęła dłoń na klamce do wielkich drzwi prowadzących na schody do sali.
-Naturalnie, najsłodszy, i wspaniale ci się to udało. Teraz tylko pozostaje ci pozbyć się jej, a między nami wszystko wróci do normy.
-To może być trudne, Margot. Izabela jest oddana stryjowi, nigdy nie zgodzi się na to, żeby go tu zostawić.
Na tę lekko rzuconą uwagę, żołądek Izabeli się zacisnął. Objęła się ramionami, żeby pokonać ostre, przeszywające ukłucie bólu.
-No cóż, w takim razie, ty będziesz musiał kazać jej się wynieść.
-Na jakiej podstawie?-Arkadiusz spytał rzeczowo.
-Na miłość boską, Arkadiuszu, -Kobiecy głos podniósł się w rozdrażnieniu.-Wymyśl coś. Daj jej pieniądze. Ona zrobi co zechcesz.
Izabela nie mogła dłużej tego słuchać. Pobiegła do swojej komnaty, nie wzbudzając podejrzeń u służby, i oparła się o drzwi. "Ależ z ciebie głupia gęś, Izabelo Lestrange"-wyrzucała sobie-"On cię nie kocha i nigdy nie pokocha. Twoje małżeństwo od samego początku było było tylko grą". Po paru minutach uspokoiła się i wyprostowała ramiona. Miła już dość tego wszystkiego. Stryj Paddy był wystarczająco silny, a ona oszalałaby w takim miejscu.
Wzięła torbę, którą przywiozła jeszcze z Irlandii, po czym napisała dwa listy-do stryja i do męża. W myślach błagała stryja, żeby zrozumiał, że tak młoda i niedoświadczona kobieta jak ona nie zniesie obecności Arkadiusza. Nie po tym co się zdarzyło.
Wzięła głęboki oddech, bezszelestnie wyszła z zamku i ruszyła w stronę portu.
***
W przystani było niewiele więcej ludzi niż w dniu, kiedy przyjechała. Ludzie, przechodzący obok niej, wyglądający na takich, którzy wiedzą czego chcą, odbierali jej resztki pewności siebie. Przez chwilę czuła się zagubiona i samotna. Wreszcie wypatrzyła statek, którym miała płynąć i skierowała się w stronę przystani. Wtem czyjaś dłoń chwyciła ją za ramię i obróciła w stronę jej właściciela. Szmaciana torba spadła na ziemię.
-Co pan sobie wyobraża!?-zaczęła z oburzeniem, po czym zastygła, ujrzawszy nad sobą wściekłą twarz Arkadiusza.
-Dokładnie o to samo chciałem cię spytać. Dokąd to się wybierasz, jeśli wolno spytać?
-Do Irlandii. Do domu.
-Czy naprawdę jesteś na tyle głupia, żeby sądzić, że pozwolę ci wejść na pokład statku bez słowa?-spytał zaciskając uścisk.
Skrzywiła się z bólu, ale spokojnie odparła:
-Zostawiłam ci list.
-Czytałem twój list.-wysyczał przez zaciśnięte zęby. Tłum wokół nich zdawał się nie zdawać sobie sprawy, że właśnie obok nich, kłóci się głowa państwa z małżonką.-Na szczęście skończyłem wcześniej, bo w przeciwnym razie musiałbym gnać za tobą przez ocean.
-Nie ma potrzeby, abyś gnał za mną dokądkolwiek.-upierała się Izabela, usiłując wyrwać z uścisku ramię.-Złamiesz mi rękę, Arkadiuszu.
-Masz szczęście, że to nie twoja szyja.-odparł i wolną ręką chwycił torbę, po czym pociągnął Izabelę w stronę zamku.
-Nigdzie z tobą nie idę. Wracam do Irlandii.
-Wracasz ze mną.-poprawił.-Możesz iść o własnych nogach, albo zarzucę cię na ramię.
Izabela fuknęła, ale kiedy pochylił się nad nią taki silny i wspaniały, odrzuciła głowę do tyłu i już spokojniej ciągnęła:
-Dobrze, pójdę z panem, Najjaśniejszy Panie. Będą inne statki.
Zaklął pod nosem i ruszył celowo wielkimi krokami do zamku zmuszając ją prawie do biegu. Weszli do miasta, gdzie kręciło się dużo więcej osób.
-Masz mi wiele do wyjaśnienia Izabelo.-powiedział. Już otwierała usta, żeby mu się odciąć, ale on spojrzał na nią ponuro, nakazując spokój.-Poczekaj aż dotrzemy do zamku. Nie chcę, żeby ktoś nas rozpoznał.
Doszli do budowli i przeszli niezauważenie obok straży. Na korytarzu prowadzącym do komnat zauważyła ich tylko jedna, zszokowana ich strojem i zachowaniem, służąca.
-Niech nikt nam nie przeszkadza.-Arkadiusz warknął do niej, wepchnął Izabelę do jej komnaty i zatrzasnął za sobą drzwi.
-A teraz słucham.
-Mam cię dosyć, Arkadiuszu Volturi!-wybuchnęła.-Ty wielki, wrzeszczący łajdaku, mam powyżej uszu tego, że mnie poganiasz, popychasz i wyrywasz mi ręce ze stawów. Ostrzegam cię, ty synu diabła o czarnym sercu, że nie będziesz mną dłużej pomiatał.
-Jeśli skończyłaś-odparł spokojnie-chciałbym usłyszeć jak używasz tego swojego przewrotnego języczka, by wyjaśnić mi co zrobiłaś.
W tym momencie za drzwiami stanęło kilka służących, które zdążyły się już przyzwyczaić do ich nowej, uprzejmej królowej.
-Nie jestem winna żadnych wyjaśnień komuś takiemu jak ty. -Jej oczy zalśniły w zagniewanej twarzy.-Powiedziałam ci jasno w liście. Niczego od ciebie nie chcę. Mam swoją dumę, jeśli nic innego mi już więcej nie zostało.
Do służących, dołączyło się jeszcze kilku rycerzy.
-Tak, ty i ta twoja irlandzka duma. O co chodziło ci z tymi pieniędzmi i wyjazdem?
-Myślałam, że wyraziłam się jasno. Nie chcę twoich pieniędzy i skoro nie można już unieważnić małżeństwa to wyjeżdżam a wtedy ty mógłbyś uznać mnie za zaginioną lub martwą.
-I sądzisz, że się na to zgodzę?-Arkadiusz wybuchnął, a ona cofnęła się o krok. Do grupki na korytarzu dołączyło jeszcze parę kucharzy i ogrodników. -Po prostu spokojnie przeczytam twój list i uznam, ze nigdy nie istniałaś?
-Nie wrzeszcz na mnie.-warknęła.-Zgodziliśmy się na to na samym początku, że małżeństwo zawieramy tylko ze względy na Stryjka Paddy'ego, a kiedy mu się polepszy, unieważnimy je. Teraz, kiedy jest to już niemożliwe, zniknę, a ty o mnie zapomnisz.
-Możesz mówić o unieważnieniu i rozstaniu po ostatniej nocy?-odpalił z goryczą w głosie.-Myślałem, ze to coś dla ciebie znaczyło.
-Ja mogę o tym mówić!? Ja mogę o tym mówić!?-wrzasnęła, zupełnie nie panując nad sobą, co było zupełnie do niej nie podobne.- I ty śmiesz tak do mnie mówić? Niech cię diabli, za twoją hipokryzję. Ledwie zdążyłeś wyjść z tego łóżka, a już rozmawiałeś ze swoją przyjaciółeczką o tym, ze dasz mi pieniądze i każesz wyjechać. Ty przeklęty, fałszywy draniu! Wolałabym raczej umrzeć, niż tknąć chociaż grosz z tych twoich pieniędzy.
Na korytarzu zebrał się już chyba cały dwór.
-To dlatego uciekłaś, Izy?
-Tak.-Jej małe pięści uderzyły w jego pierś.-Zabierz ode mnie te łapy, ty przeklęty brutalu. Nie mam najmniejszego zamiaru czekać, aż mnie spłacisz jak jakąś dziwkę.
Uniósł ją do góry i położył na łóżku.
-Więc znowu wracamy do łóżka, prawda? Nigdy więcej nie będę leżała w łóżku z kimś takim jak ty. Niech cię piekło pochłonie Arkadiuszu Volturi.
-Bądź cicho ty mała idiotko!-Arkadiusz pocałował ją, by przerwać potok przekleństw, i trzymał dotąd, aż jej szalony upór stracił swą moc. -Myślałaś, ze pozwoliłbym ci odejść po tym wszystkim, przez co przeszedłem, żeby cię mieć?-Zdusił jej odpowiedź kolejnym pocałunkiem.-Teraz, moja mała złośnico, siedź cicho i słuchaj. Margot przyszła tu dziś rano bez zaproszenia. To ona zaczęła rozmawiać o pozbyciu się ciebie, nie ja. Po pierwsze... bądź cicho-ostrzegł, gdy zaczęła się wić w jego uścisku.-albo będę zmuszony użyć siły. -Po chwili zademonstrował to, trzymając wargi na jej ustach dotąd, aż jej protesty na chwilę osłabły. -Po pierwsze-zaczął znów- nigdy nie zamierzałem się z nią ożenić. Wszystkie plany w tym kierunku ułożyła sama. Rzeczywiście, przez jakiś czas spotykaliśmy się... Izabelo, leż spokojnie. Zrobisz sobie krzywdę.-Przesunął ciężar ciała, ujął jej nadgarstki i przytrzymał nad jej głową.-Wtedy właśnie ubzdurała sobie, że powinienem się z nią ożenić i że będziemy podróżować po Europie i zajmować się tylko sobą nawzajem. Powiedziałem jej że to wykluczone, więc wyjechała do Anglii, oświadczając przed wyjazdem, że albo konie albo ona.-Uśmiechnął się szeroko do Izabeli, nie spuszczając z oka jej wciąż naburmuszonej twarzy.-Naturalnie konie wygrały. Tymczasem ona wbiła sobie w ten mały móżdżek, że ożeniłem się z tobą, żeby zrobić jej na złość, i kiedy przyszła dziś rano i zaczęła mówić o pozbyciu się ciebie, dałem jej się wygadać, ciekaw jak daleko się posunie. -Ujął podbródek Izabeli i przytrzymał nieruchomo jej głowę. -Gdybyś wysłuchała całej rozmowy, usłyszałabyś, jak mówię, że nie mam najmniejszego zamiaru pozbywać się żony, którą kocham i będę kochał przez najbliższe tysiąc lat.
Na korytarzu ucichły wszelkie szepty i wszyscy wstrzymali oddech.
-Tak powiedziałeś?-w jednym momencie Izabela zaprzestała walki.
-Albo coś w tym rodzaju. W każdym razie jednoznacznie.
-Ja... Cóż, mógłbyś powiedzieć swojej żonie, że ją kochasz. To zaoszczędziłoby nam wielu kłopotów.
-Jak mogłem powiedzieć jej, że ją kocham, chwile po tym jak na mnie napadła?-Odgarnął jej loki na bok i ucałował kremową szyję.-Moją pierwszą myślą, było ułagodzić cię na tyle, żebyś zniosła mój widok, a potem powoli posuwać się naprzód. Naprawdę myślałaś, że zabrałem cię do Sieny i Rzymu ze względu na Vincitore?-Wargami smakował jedwabistą skórę.-Bałem spuścić cię z oczu. Ktoś mógłby pojawić się i sprzątnąć mi ciebie sprzed nosa. Postanowiłem łamać twój opór krok po kroku.-Wodził ustami po twarzy Izabeli.-Myślałem, że robię postępy, ale pogorszenie stanu zdrowia Paddy'ego zmieniło wszystko. Czułem, ze można mu pomóc tylko w jeden sposób: Jeśli sprawi się, że uwierzy, że jesteś bezpieczna i szczęśliwa. Dlatego wmanewrowałem cię w szybkie małżeństwo. Oczywiście-wolną ręką zaczął pieścić żonę-nigdy nie zamierzałem pozwolić ci wyjechać.
-Puść moje ręce-zażądała.
Uniósł głowę i pokręcił przecząco.
-Nie ma mowy, nawet jeśli będę musiał cię tak trzymać przez następne sto lat.
-Nie widziałeś, że umieram z miłości do ciebie? Puść moje ręce i pocałuj mnie.
Kiedy ją oswobodził, przyciągnęła jego głowę do swojej i wtuliła ją w mocno opaloą szyję.
-Wygląda na to-szepnął w jej pachnące włosy-że straciliśmy mnóstwo czasu.
-Wydawałeś się być taki odległy. Przez te wszystkie tygodnie nawet mnie nie dotknąłeś. Ostatniej nocy nawet się nie zająknąłeś, ze mnie kochasz.
-Nie śmiałem cię dotknąć. Pragnąłem cię tak bardzo, że doprowadzało mnie to do szału. Gdybym poprzedniej nocy powiedział, ze cię kocham-a naprawdę chciałem, wierz mi!-mogłabyś pomyśleć, ze robię to tylko po to, żeby zatrzymać cię w łóżku.
-Nie pomyślę tak teraz, Arkadiusz. Powiedz, niech to usłyszę. Od tak dawna pragnęłam usłyszeć jak to mówisz.
Bezzwłocznie zastosował się do jej życzenia. Powtarzał to wciąż i wciąż, a kiedy jego wargi odnalazły jej usta, powiedział jej to samo bez słów.
-Arkadiusz-wyszeptała mu wreszcie wprost do ucha. Służba pochyliła się bardziej ku drzwiom.-tak sobie myślę... czy nie mógłbyś postarać się o kolejną burzę?
Za drzwiami rozległo się ciche "Nareszcie!"
Koniec cyklu pierwszego
Dedykowane Black, za to, że nie przestała czytać :D
Piękne! Cieszę się, że tak to się skończyło i mam nadzieje na drugi cykl :) może tym razem coś o Daniel? :P weny życzę
OdpowiedzUsuńDziękuję! :D
UsuńMuszę Cię zmartwić. Danielle pojawi się znowu na dobre dopiero w 3. albo 4. cyklu. Za to teraz będzie dużo więcej Mortena.
Pozdrawiam
TheAvcia
Och dziękuję bardzo za dedykację <3
OdpowiedzUsuńCykl pierwszy?
Już nie mogę doczekać sie co będzie dalej, lecę czytać :)
~Black
Koniecznie.
UsuńDedykuję posty, wszystkim, którzy mogą to docenić. Niestety zaczęłam zbyt późno i teraz nie jestem wstanie wyrobić z wszystkimi. Uważam, ze każdy stały czytelnik powinien dostać swoją dedykację, więc jeżeli jeszcze nie dostałeś/dostałaś to wiedz, że niedługo nadrobię zaległości :D
TheAvcia